Od jakiegoś czasu można zaobserwować modę na minimalizm i porządki w szafach oraz w domu. Z pewnością osoby ze skłonnością do chomikowania przedmiotów wszelakiego rodzaju na tym skorzystają. Po książkę Joanny Glogazy sięgnęłam z ciekawości, co blogerka modowa może ciekawego zaoferować, ale też z pewnym dystansem, ponieważ obawiałam się, że autorka będzie dyktować mi styl ubierania. A tego bym nie zdzierżyła, zwłaszcza że nie poznałam jeszcze blogerki modowej, która potrafiłaby się dobrze ubierać. (Czasem się uda im coś dobrze dopasować, ale zwykle ich zdjęcia gryzą mnie w oczy). Z tego powodu, że umiem to robić lepiej, niektórzy (Gosiarello pozdrawiam Cię!) próbują mnie przekonać do założenia własnego bloga modowego, ale sobie odpuszczę. A zresztą… Autorka książki, odnoszę wrażenie, też krytykuje blogerki modowe, czy wręcz robi im antyreklamę, ponieważ nakłania swoich odbiorców zarówno do unikania spotkań w galeriach handlowych, jak i nie zaglądania na strony i blogi poświęcone modzie.
O czym jest Slow fashion. Modowa rewolucja? To poradnik mający wyleczyć z nałogu zakupoholika. Kupuj mniej, ale lepiej. Joanna Glogaza pisze o nadmiernym kupowaniu ubrań i zbieraniu gratisów od sponsorów, ale to można przełożyć też na książkoholików, którzy nie potrafią powstrzymać się od promocyjnych zakupów i propozycji recenzenckich ze strony wydawnictw. Ja tego problemu nie mam. I mówię to całkiem szczerze. Ostatnią książkę kupiłam w grudniu i była do książka do pracy licencjackiej, a w tym roku egzemplarzy recenzenckich, które zamówiłam (a nie, które przyszły niespodziewanie), było zaledwie 14. Nie czuję potrzeby kupowania, kiedy wokół jest kilkadziesiąt świetnie zaopatrzonych bibliotek lub mogę pożyczyć od znajomych. Jeśli chodzi o ubrania, to kupuję je w 99% na koszt firmy, buty zwykle z własnej kieszeni, ale ja też nie widzę sensu w kupowaniu balerin czy szpilek za 60-100 zł, które zużyją się w tym samym czasie co te za 15-20 zł. Tu argumenty blogerki, dotyczące jakości kupowanego produktu, mnie nie przekonują, bo doświadczenie mam inne. W przypadku butów jestem zwolenniczką posiadania ich w sporej ilości, dlatego że wówczas większość par nosisz nie przez jeden sezon, ale przez kilka lat (do dziś mam 3 pary balerin, które kupiłam w 2-3. klasie liceum).
Trochę przeraża mnie posiadanie minimalistycznej szafy, gdzie odgórnie ma się ułożone komplety ubrań. Zaledwie kilka kompletów. Ja bym się znudziła. Każda najulubieńsza sukienka po trzech dniach noszenia mi się znudzi, mam ochotę ubrać inną, w innym kroju i kolorze. Do tamtej wrócę, po paru tygodniach. Jak do wielu innych noszonych w tzw. międzyczasie. Mam kilka ułożonych kompletów ubrań, ale po jakimś czasie to się robi nudne, by ubierać cały czas tę samą miętową bluzkę do tej samej miętowo-brązowej spódnicy. Niedawno, po wielu latach, pozbyłam się tej spódnicy, bo pasuje tylko do tej jednej bluzki, z poczucia monotonii przestałam lubić tę kieckę. Poradniki minimalistów oraz książka Glogazy przekonują mnie w tym, by pozbyć się rzeczy, których się nie lubi. Dzięki temu poczułam ulgę (i usprawiedliwienie) w pozbywaniu się wielu ubrań. Ale nie przekonają mnie do tego, by ograniczyć ilość ubrań w szafie. Zadziwiają mnie ludzie (i nie mówię tego w sposób krytyczny), którzy potrafią ograniczyć się do jednego, dwóch strojów (jedna z profesorek z wydziału tak się ubierała i mówiła wprost, że tak lubi). Jednym pasuje achromatyczny minimalizm, inni się odnajdują w kolorowych i licznych kolekcjach. Nie jestem w stanie powiedzieć, ile mam ubrań, ale w ilości sukienek pobiłam główną bohaterkę znanej komedii romantycznej. Uznałam, że sukienki rozwiązują problem dopasowania góry do dołu (bądź odwrotnie), a jedynym „problemem” okazuje się być dopasowanie butów i biżuterii.
W wielu kwestiach nie zgadzam się z podejściem Joanny Glogazy, może dlatego że nie mam problemu nadmiernym kupowaniem czegokolwiek i nie mam tendencji do chomikowania. Ja wręcz uwielbiam wyrzucać rzeczy i czuję się niekomfortowo, kiedy decyzja o pozbyciu się danego przedmiotu, który uważam za zbędny, nie należy do mnie. Ale też nie chcę popadać w skrajność i w jakikolwiek ograniczać się, jeśli wciąż są setki przedmiotów, które lubię mieć, to dlaczego miałabym choć jednego z nich pozbywać się?
PS. Najbardziej z tej książki rozbawiło mnie zdanie o tym, że rajstopy lubią się gromadzić. Marzę wręcz o tym, żeby moje też się gromadziły. Mój przerób rajstop, które zwykle są na jeden raz (dla ich trwałości nie ma znaczenia, czy kosztują 1,99 czy 29,90 [nie wierzę też, że te z perłami za 510 zł do kupienia na Grodzkiej w Krakowie, są trwalsze] – różnica w cenie to tylko różnica komfortu podczas noszenia rajstop, te z średniego pułapu cenowego lepiej się dopasowują do ciała i nie mehaczą się), może doprowadzić do bankructwa.
1. Nienawidzę rajstop i stopek. Kiedyś nosiłam pończochy z pasem lub – rzadziej – samonośne.
2. Mam jedną parę dżinsów, kilka sukienek, dwie spódnice i kilka bluzek, w większości są top rzeczy szare, do których mogę naprawdę zaszaleć z dodatkami.
3. Nienawidzę zakupów ubraniowych i jestem nimi wiecznie przytłoczona.
4. Co do książek, to niemal nie współpracuję, bo mi nie odpowiadają oferty wydawnictw; mam milion własnych lub bibliotecznych egzemplarzy.
5. Uwielbiam wyrzucać. Kiedy nazbiera mi się kilka worów ciuchów (skąd?!), wrzucam je do kontenera Caritasu i aż mi się lżej na duszy robi! Niestety, nie mam komu dać ubrań, bo jestem dość drobna i wszystkie koleżanki są większe ode mnie (góry daję mamie, która jest równie drobna).
6. Buty – mam kilka zaledwie par, w których chodzę do zdarcia podeszew. Kupuje ostatnio w jednym, upatrzonym, niestety drogim sklepie, ale jestem bardzo zadowolona. Moje ukochane trampki mają dziury w podeszwach, ale jakoś mnie nie świerzbi, żeby gonić po następne.
7. Torebki: mam tez kilka i ze zdumieniem zauważam, jakie te ostatnio kupione mają lichą jakość. Nosze teraz na zmianę plecak (na rower), torbę w paski, którą zrobiłam szydełkiem, i do sukienki „walizkową” małą czerwoną pikowaną z UK, która kupiłam 9 lat temu.
A jak przyjdę do domu, to znów coś wyrzucę, bo tak mam, że jak przeczytam o minimalizmie w ubraniach (i nie tylko), to mnie zbiera na porządki.
Po jednym takim poście zrobiłam mega porządek książkowy i znalazłam miedzy innymi 5 egzemplarzy Marty Orzeszkowej.
Mnie takie posty, książki i teksty też mobilizują do porządków 🙂 I niestety, torebki są na tyle drogie (przynajmniej te, które mi się podobają), że mam tylko 3: czarna kopertówka, biała mała na krótkie wyjścia, gdzie wystarczy portfel, klucze i komórka oraz czarna aktówka na codzień (No właściwie mam jeszcze dwie małe, ale są nie praktycznie, bo zmieszczą chyba jeszcze mniej niż ta biała). Poza tym mam kolekcję toreb materiałowych, które używam jak potrzebuję więcej rzeczy wziąć (zakupy zrobić lub książki z biblioteki wziąć). A jeśli chodzi o plecaki… chyba będę musiała zrobić porządek i pooddawać. 😉
Też uważam ze sukienki są mega praktyczne (oprócz tego ze kobiece), bo rozwiązują problem dopasowywania góry do dołu i wyłażących bluzek. Zdumiewa mnie, ze dzisiejszym kobietom sukienka kojarzy sie tylko z weselem, bądź inna impreza. Tez lubię mieć pełna szafę, ale nie umiem wyrzucać. Książka mi sie podobała, ale do rad blogerki niestety nie umiem sie zastosować.
No niestety, zauważam, że kobiety jakby wstydzą się sukienek, wstydzą się tego, co mogłoby podkreślać ich kobiecość. Choć z pewnym zadowoleniem mogę powiedzieć, że kilka koleżanek przekonałam do sukienek i spódnic i potem wyliczają, ile dni bez spodni chodzą. 😉
PS. Dostałaś mojego mejla odnośnie nagrody?
Wyrzucania się uczę. Dziś np. posprzątałam kolejną szufladę i kilka nienoszonych od lat bluzek trafi na pierwszą lepszą zbiórkę odzieży.
Co do minimalizmu – dla mnie jest to trudne. Jestem chomikiem. Przywożę pamiątki z wyjazdów, kupuję coraz więcej ciuchów i książek (mimo, że wiele mam od wydawnictw) i tylko z ozdobnych pierdół rezygnuję, a le to głównie dlatego, że nie mam ich gdzie stawiać. Co jakiś czas próbuję się ograniczyć, ale to dla mnie szalenie trudne. :/
Ja właśnie mam kilka worów do wyrzucenia, ale ostatnio zabrali kontenery PCK i muszę czekać, jak Caritas znów jakąś zbiórkę będzie organizował…
Rozbawiła mnie ta krytyka blogerek modowych, bo była niezwykle trafiona. Znasz moje podejście do wyrzucania i minimalizmu, a co do tych kompletów w szafie, to chodzi nie tyle o to by mieć poukładane zestawy, ale by mieć np. 3 spódnice 2 pary spodni a do tego 5 bluzek i żeby każdą z tych bluzek można było założyć zarówno do każdej z tych spódnic jak i do każdych spodni, żeby można to wszystko było mieszać. Ja się przestawiłam na kupowanie jakościowe, a nie ilościowe, ale też nie mam dużych potrzeb ubraniowych, a poza tym wszystko z rozsądkiem, jeśli wiem, że buty za 20 zł posłużą mi tyle samo co te za 200 zł to nie szaleję z wydatkami:)
Dalej będę kibicować wizji Kasi jako blogerki modowej. To mogłoby być odświeżające 😀
Dla mnie czy dla blogosfery modowej? 😉