Tikal należy do kanonu gier planszowych, a dla wielu polskich graczy, był pierwszą planszówką o złożonej mechanice (nie tradycyjnym rzucaniu kostką i przesuwaniu pionka o kilka pól), w jaką mieli okazję zagrać. Stąd też wielu ma do tej gry szczególny i nostalgiczny stosunek. Chyba podobny, jaki ja mam do Cluedo. (O fenomenie tej gry niech poświadczy też fakt, że doczekała się elektronicznej wersji na tablety). Dlatego, niewątpliwie, wydanie polskiej wersji gry przez Egmont ucieszyło wielu graczy, w tym także mnie, bo w końcu mogłam się przekonać, co to jest za klasyk.
Przyznam się, że chyba jeszcze nie zdarzyło mi się, aby pierwsza rozgrywka przebiegała zgodnie z instrukcją i dopiero po paru godzinach odkryłam, w jaki sposób sobie skomplikowałyśmy grę, i że na żetonach wcale nie ma błędów w druku ;-). Ale mimo to mogę powiedzieć, że gra do skomplikowanych nie należy i polubiłam ją od pierwszego zagrania, z powodu obecnego tam mechanizmu matematycznego.
Ale od początku…
Każdy gracz dysponuje drużyną poszukiwaczy z dowódcą na czele oraz dwoma obozami, które może budować na wolnych polach dżungli. Tura gracza składa się z dwóch etapów: eksplorowania dżungli (czyli odkrywanie płytki dżungli i zamieszczanie jej na planszy obok innych odkrytych płytek) oraz wykorzystania 10 punktów akcji na działania. Płytki dzielą się na cztery rodzaje: dżungla (pusta), skarb (gracz może zabierać z niej żetony skarbów, za które są punkty), świątynia (można je rozbudowywać i otrzymuje się za nie punkty) oraz wulkan (otwierający rundę punktacji).
Na co można wykorzystać 10 PA? Na wprowadzenie swojego poszukiwacza do obozu (czy to tego głównego na początku planszy czy do swoich wybudowanych później), na przemieszczanie poszukiwaczy między płytkami (ile kamieni leży na drodze, tyle punktów wykorzystujemy), na odkrywanie świątyni (im więcej poziomów, tym więcej punktów) i powołanie strażnika świątyni (który gwarantuje, że punkty z tej płytki idą tylko na twoje konto), na odkopywanie skarbów (z płytki skarb) i wymienianie się nimi.
Celem gry jest uzyskanie największej ilości punktów. Punkty otrzymuje się, jak już wspomniałam, za posiadane skarby, strzeżone świątynie oraz za wszystkie płytki z świątyniami, na których nasi poszukiwacze stanowią dominującą grupę. Runda punktacji występuje trzy razy podczas gry, czyli za każdym razem, kiedy zostaje wylosowany wulkan, oraz na koniec rozgrywki. I to co mi się tu najbardziej podoba, to przebieg tej rundy, który umożliwia każdemu graczowi tak zmienić sytuację na planszy, aby zdobyć punkty nawet za te świątynie, za które punkty otrzymał przeciwnik. Po prostu, gracz może, wykorzystując 10 PA, zmienić układ na planszy, aby otrzymać jak najwięcej punktów, następnie podliczane są jemu punkty, a później kolejny gracz może przedstawiać swoje pionki czy odkopać kolejne skarby, aby nabić sobie jak najwięcej punktów. Możemy tu mieć niemal pełną kontrolę nad swoimi działaniami, ponieważ przeciwnik wkracza do gry, po podliczeniu już naszych punktów. (Chyba widać, że to moja ulubiona część rozgrywki? ;-))
Grałam to na razie tylko w wersji dwuosobowej i była to bardzo ciekawa rozgrywka. Jestem przekonana, że przy większej rywalizacji, emocje będą większe, bo też będzie trudniej zdobyć przewagę na większości płytkach.
Warto też zwrócić uwagę na solidne wykonanie planszy i rekwizytów, które posłużą przez wiele rozgrywek, a ponadto są atrakcyjne wizualnie. (Nie wspominając już o tym, jak ciekawe wydają się być dla kota te kolorowe klocki pełniące role poszukiwaczy i dowódców. Kocią wersję rozgrywki [bardzo luźno nawiązującej do oryginalnej] opublikuję może w odrębnym poście ;-)).