Pisząc ten post, nie przepełnia mnie gorycz, ani nie czuję żalu do osób, które mi coś obiecały, a tego nie spełniły. Nie chcę nikomu nic wygarniać, bo choć lubię wypominać zabawne sytuacje, o tyle nigdy czułam potrzeby zarzucania komuś, że nie złożył mi życzeń urodzinowych czy czegoś mi nie dał. Najwyraźniej na to nie zasłużyłam. Trudno. Upominać się mogę tylko o wynagrodzenie wynikające z umowy, ale nie o życzliwość ludzi. (Nie mylić z szacunkiem).
Dzisiaj jadąc busem uświadomiłam sobie, że jest kilka rzeczy, które były mi obiecywane wielokrotnie przez różne osoby, a ich realizacji nigdy się nie doczekałam. Zacznę od tych najpopularniejszych, do których nie przywiązuję dużej wagi, a skończę na tych, gdzie zawód za każdym razem okazuje się bolesny. Inna sprawa, że obecnie nie traktuję czyich obietnic na serio. Miłe są dla mnie same czyjeś chęci. A jak obietnica zostanie spełniona – to zawsze jeszcze milsza niespodzianka.
Wypad na łyżwy
Chyba od piątego roku życia chciałam jeździć na łyżwach. Zachwycałam się jazdą figurową na lodzie, którą oglądałam w telewizji. Wyobrażałam sobie, jak w tych pięknych strojach sama tańczę i wykonuję te wszystkie piruety. Łyżew na nogach dotąd nie miałam. Najpierw rodzice obiecywali, że kiedyś zabiorą nas na lodowisko i się nauczymy (co ciekawe na wrotkach jeździłam raz czy dwa razy w życiu – nie czułam się w tym dobrze). Później, praktycznie co roku, zawsze znajdzie się ktoś, kto po usłyszeniu, że w życiu nie byłam na łyżwach, powie „to musimy się wybrać w tym roku”. Znajomi się zmieniali, deklaracje były takie same – niespełnione. Mnie z każdym rokiem brakuje odwagi i motywacji i za każdym razem chce mi się śmiać, jak od kogoś usłyszę „Kasia, to ja cię zabiorę przy najbliższej okazji!”.
Duża kartka urodzinowa
Lubię zbierać pocztówki, mam też sporą kolekcję kartek okazjonalnych, czy to z I Komunii Św. czy z urodzin. Lubię robić z nich wystawę oraz nieoficjalny konkurs na najciekawszą kartkę (o wynikach informuję tylko laureata, aby innym nie było przykro ;-)). Moim marzeniem było otrzymanie duuuużej kartki urodzinowej (format A3 bodajże). Pewna bliska mi osoba obiecała, że dostanę taką na 18-stkę. Naprawdę wierzyłam, że ją dostanę… i tu spotkało mnie rozczarowanie, bo wierzyłam, że choć jeden z moich gości taką mi kupi. Na szczęście takie duże kartki nie są tylko na 18-stki, choć faktem jest, że trudniej na nie trafić. Ale w dobie Internetu… Kiedy po czasie przyznałam się, co mnie najbardziej rozczarowało podczas świętowania pełnoletności, znowu najbliższe mi osoby, obiecały, że na kolejne urodziny dostanę. Nie dostałam. Na ich szczęście przestałam organizować imprezy urodzinowe ;-).
Słomiany kapelusz
Zdradzę kolejny sekret z mojej szafy. Nie mam kapelusza. Wymyśliłam sobie, że podczas słonecznych dni, kiedy o udar słoneczny nietrudno, chcę mieć ładne nakrycie głowy, kobiece i pasujące do sukienek – mówiąc krótko – godne damy. Czyli kapelusz. Nie chcę ich mieć tyle ile butów, bo nie wierzę, że znajdę ich w tylu kolorach. Chcę jeden zwykły słomiany, z szerokim rondem. A na nim wiązać kokardy z szali i apaszek nawiązujących kolorystycznie do reszty stroju. (Wkrótce, po zdradzeniu tego pomysłu, dowiedziałam się, że nie jestem oryginalna, bo moja mama to praktykowała, będąc chyba w moim wieku – pewne rzeczy ma się w genach). Sama nie kupiłam jeszcze takiego kapelusza, bo nie trafiłam na odpowiedni (teraz panuje moda na kolorowe z gotowymi dodatkami). Natomiast spora część (obecnych i byłych) mężczyzn mojego życia, czyli szanowni koledzy i przyjaciele, kiedy tylko usłyszała o takim pragnieniu, obiecywali mi taki kapelusz sprezentować. I zaufajcie tu facetom…
Mogłabym wymienić jeszcze obiecane wypady do kina, spotkania i spacery, do których nie doszło i nie dojdzie, bo nastroje nie dopisywały albo znajomości nie przetrwały. Natomiast, co może wydawać się dziwne, jedyne rozczarowania, które chyba do teraz mocno przeżywam, to te związane z tańcem. Jeśli miałam gdzieś tańczyć, ale nie wyszło, bo partner nie dopisuje. Całkiem nie dawno, na jakimś rodzinnym spotkaniu wspominaliśmy moje różne relacje z partnerami, nawet tych jeszcze z podstawówki, którzy nie przychodzili punktualnie i z powodu braku pary nie mogłam brać udziału w występie. Z tego powodu byłam szczęśliwa, że w gimnazjum nie organizowali komersu. I też strasznie stresowałam się studniówką, bo wydawałoby się, że przyjaźniąc się z dwoma chłopakami z klasy, problem z szukaniem partnera odpadnie. Nie mogło być zbyt łatwo. Nawet poszłabym sama, jak wiele koleżanek z klasy, gdyby nie silne pragnienie tańczenia poloneza. (Toć była jedyna taka okazja w życiu!)
Jakie obietnice wielokrotnie Wam dane, nigdy nie zostały spełnione? Przeżywacie je bardzo czy może podobnie jak ja, traktujecie je z przymrużeniem oka?
u mnie z łyżwami jest identyczna sytuacja, wielu znajomych obiecywało zabrać mnie na łyżwy i skończyło się dokładnie tak samo jak u Ciebie… tylko, że ja się boję wybrać na lodowisko, bo chcę mieć całe nogi 😉 podobnie było ze snowboardem i driftowaniem na lodzie… do dzisiaj obietnice nie zostały spełnione…
Wiesz, powiedziałabym, że w takim razie musiałybyśmy wybrać się obie… Ale obiecać nie mogę. 😛
Wiesz…
ja to chyba nie miałam takich obietnic. A jak miałam to zwyczajnie nie zaprzątam sobie nimi głowy i już o nich nie pamiętam. Widocznie, nie było to dla mnie nic nadzwyczajnego.
Wszystkie złamane obietnice mogę wyrzucać tylko i wyłącznie sobie, bo zawsze sobie coś obiecuję, a potem… wychodzi tak jak zwykle.
Hmmm. Wszystko zależy od tego, KTO składa obietnice. Jest kilku ludzi, którym ufam albo chciałabym ufać – i złamanie lub niedotrzymanie obietnicy przez kogoś z tego grona bardzo boli. Jest też spora grupa ludzi, którzy traktują swoje słowa lekko – i ja też je tak traktuję. Bywa 😉
Natomiast ja obiecuję coś tylko wtedy, gdy wiem, że mogę tej obietnicy dotrzymać.