Kiedy dostałam w zapowiedziach Znaku informację o tej książce, przeczytałam notę jako coś w rodzaju ciekawostki, nucąc pod nosem, czego to ludzie nie wydadzą. Zwłaszcza, że niniejsza książka nie jest ani o portalu, jego historii, ani o jego twórcach. To po prostu papierowa (analogowa) wersja serwisu bezużyteczna.pl, rzekomo z informacjami, które tam (jeszcze) się nie pojawiły. Nie mam mocy przerobowych, by to weryfikować, natomiast część ciekawostek pojawiło się już na Demotywatorach, Kwejkach, Nagłówkach nie do ogarnięcia i innych konkurencyjnych serwisach. Co nie znaczy, że nie ma tam rzeczy nowych, zaskakujących, zabawnych i… zbędnych.
Kiedy czytałam zapowiedź tej książki, wiedziałam, że prawdopodobniej w jakieś księgarni, gdy trafię na ten tytuł, zajrzę z ciekawości do środka. Nie spodziewałam się, że znajdzie się ona w paczce skierowanej do mnie. Wiecie, Znak lubi swoim recenzentom wysyłać niespodzianki. Bezużyteczna.pl to jedna z nich. Wbrew pierwotnym zamiarom nie wylądowała na stosie książek, które przeczytam… kiedyś, ponieważ ostatnio siedzę w „literaturze” bogatej w różne nietuzinkowe życiorysy i historie. Tak więc zdecydowałam przeczytać Bezużyteczną.pl. Po czym pojawił się dość poważny problem. Jaką ją czytać? Jednym tchem? Na wyrywki czy może wziąć na istotne posiedzenia do klopa?
Postanowiłam nie traktować jej jako przerywnika między innymi lekturami, choć w tym momencie strasznie żałowałam (chyba to jedyna chwila w moim studenckim życiu), że nie mam sesji. Nic tak dobrze nie czyta się w tym gorącym okresie, jak właśnie takie zbędne do życia głupoty.
Dzięki Bezużytecznej.pl miałam powtórkę wcześniej nieznanych mi faktów poznanych np. w Polak potrafi…, ale też nową bazę faktów, które w wspomnianej publikacji powinny się pojawić (bo takich kreatywnych Polaków było sporo więcej). Poznałam nowe sposoby pozbywania się czkawki (ciągnięcie za język było mi obcą metodą), budowę ośmiornicy i homara, najdziwniejsze prawa panujące na świecie, masę najoczywistszych faktów, w tym sporo o kobietach… Generalnie jest to książka o wszystkim i niczym. Część wiadomości cię zaskoczy, część będzie oczywista, a o części będziesz się zastanawiał, po co to w ogóle pojawiło się tutaj (takie miałam wrażenie np. przy liście wrogów superbohaterów) i ile z tych faktów pojawiło się tylko po to, by wypełnić strony i zwiększyć objętość produktu.
Nie widzę potrzeby, aby takie rzeczy musiały zostać wydane na papierze. Szkoda drzew. W internecie jest większy zasięg dla takich niusów, a po książkę sięgną tylko ci, co… Właściwie nie wiem co. Internetu nie mają? Są fanami serwisu? Czy może ci, co są zestresowani? Jak na przykład studenci, którym odcięto internet, by mogli uczyć się na egzaminy…
PS. To, że książka cieszy się dużym zainteresowaniem, zauważam na moim Instagramie. Zdjęcie z tą książką ma najwięcej polubień i przyczyniło się do poszerzenia grona moich obserwatorów. No cóż…
Bałam się, że to właśnie tak wygląda, a Twój post utwierdził mnie w przekonaniu, że na pewno nie kupię tej „książki”. Jeszcze też zacznę żałować, że nie mam sesji. Brrr.