Premiera 14 września!
Wiesław Kot podjął się rzeczy nieco karkołomnej, prawie niemożliwej, bo postanowił napisać o polskich filmach, w których jest miłość. A znacie jakiś film, w którym jej nie ma? Wybór filmów na pewno nie należał do prostych decyzji, a patrząc na dobór filmów można stwierdzić, że autor raczej zrezygnował z oczywistych filmów o miłości, nie ma tu bowiem esejów poświęconych komediom romantycznych, zaledwie raz pojawia się wzmianka o Nigdy w życiu! Tytuły jakie zostały tu poddane szerszej lub węższej analizie to jedne z najważniejszych filmów kina polskiego, począwszy od filmów przedwojennych, które reprezentują Jego wielka miłość i Wrzos, aż po dzieła ostatnich lat: Rewers, Big Love, Tatarak, W imię… Wbrew tytule książki, Kot nie wspomina o Manewrach miłosnych.
Wiesław Kot wnikliwie analizuje wątki miłości zazwyczaj nieszczęśliwej, niespełnionej i takiej, która mogła się wydarzyć, ale się nie wydarzyła; znajduje też przykłady relacji, która mogłaby zdobić pocztówki. Eseje filmowe pokazują bogatą wiedzę o filmach, którą posiada autor książki, filmoznawcza krytyka przeplata się z anegdotami i ciekawostkami. To co mnie najbardziej ujęło w tych tekstach, to fakt, że mamy bardzo podobne zdanie na temat filmów. Czułam satysfakcję, kiedy Kot krytykował W imię… czy Tatarak, choć nawet przyznanie, że film jest niezbyt udany, nie zwalniało krytyka od podania wielu możliwych interpretacji, które mogłyby uzasadnić obecność poszczególnych wątków. Eseje mogą za to zostać skrytykowane przez ludzi, którzy cierpią na spojlerofobię, ponieważ prezentację od filmie zaczyna od kompletnego streszczenia fabuły, łącznie ze zdradzeniem śmierci głównego bohatera. Ja z tym problemu nie mam, bo wiem, że zanim dojdę do momentu, kiedy obejrzę nieznany mi dotąd film, zdążę zapomnieć, o czym on był.
Podobało mi się to, że analizę tematów filmów ostatnich lat Kot nie ograniczał tylko do tytułowego filmu, ale też porównywał go do innych podobnych obrazów, starając się scharakteryzować z jednej strony pewne trendy w najnowszym kinie, z drugiej pokazać jaki obraz społeczeństwa polskiego z tych dzieł wyłania się. Na przykład przy Rewersie wspomniał inne filmy pokazujące czasy stalinowskie, a W imię… stał się pretekstem do przejrzenia innych obrazów homoseksualnej miłości.
Natomiast przy krytyce tego ostatniego filmu przyłapałam autora na dość powszechnym błędzie, który sprawia, że dostaję białej gorączki. Mam wrażenie, że Polacy mają problem z rozumieniem słowa celibat. Celibat nie oznacza wstrzemięźliwości seksualnej, tylko niemożność zawarcia sakramentu małżeństwa, z tego powodu, że osoba duchowna jest poślubiona z Kościołem. Owszem, w obliczu przykazania szóstego celibat powinien się równać z zakazem uprawiania seksu, dlatego że Kościół dopuszcza seks tylko w związkach małżeńskich. Niemniej jednak zakaz relacji seksualnych u księży wynika nie z powodu celibatu, tylko z racji przykazania szóstego, które zresztą obowiązuje wszystkich katolików. Z tego grzechu rozliczają się chyba tak samo. Różnica jest tylko taka, że w przypadku ciąży, ksiądz nie będzie mógł ożenić się z matką swojego dziecka, ale ileż katolików z tego powodu nie kwapi się do zawarcia małżeństwa? Inną kwestią jest to, na ile kapłan powinien stanowić wzór dla wiernych, ale idąc tym tropem, duchowny powinien także nie palić papierosów, bo w ten sposób szkodzi swojemu zdrowiu, co z kolei podchodzi pod piąte przykazanie. Przepraszam za te teologiczne dywagacje, ale bardzo często spotykam się z nadużywaniem słowa celibat, które nijak ma się do opisywanej sytuacji. Dlatego Wiesław Kot pisząc o tym, że księdza w filmie W imię… obowiązuje celibat tylko, że wobec mężczyzn, popełnia błąd znaczeniowy. W Polsce nawet nieksięży obowiązuje celibat wobec mężczyzn, tak samo jak kobiet wobec kobiet, ponieważ prawo nie zezwala na małżeństwa jednopłciowe.
Pomijając powyższą wpadkę, Manewry miłosne uważam za świetną książkę, która jest napisana lekkim piórem, nieco z humorem, nieco z pazurem, w takim stylu, jakim sama chciałabym operować. Chciałabym, kiedy w końcu zrealizuję mój pomysł na podobną książkę, żeby jej czytelnicy będą czuli podobną przyjemność w odbiorze, jaką ja miałam podczas lektury esejów Wiesława Kota – poczucie, że autor naprawdę zna się na rzeczy, a swoją bogatą wiedzę potrafi podać w przystępny sposób.