Na tę monografię czekałam od wakacji, kiedy tylko dowiedziałam się, że Wydawnictwo w Podwórku planuje ją wydać. To bowiem w tym czasie zaczęłam mocniej interesować się kinem skandynawskim, o czym szerzej pisałam tutaj. Z tego wpisu dowiecie się, że na kursie o skandynawskim filmie i telewizji organizowanym przez Uniwersytet w Kopenhadze, prawie nic nie dowiedziałam się o kinie fińskim i właśnie islandzkim. Zatem lektura książki Sebastiana Jakuba Konefała miała na celu nadrobić te braki, zwłaszcza, że kino islandzkie coraz częściej gości na polskich festiwalach filmowych, a wybrane tytuły trafiają do polskiej dystrybucji. Wystarczy zresztą przejrzeć wybraną filmografię znajdującą się na końcu książki, by zauważyć, że tytuły ostatnich dwóch lat są polskim widzom dobrze znane.
Aby zrozumieć, czym kino islandzkie jest, o czym opowiada i do czego nawiązuje, trzeba poznać historię wyspy, która przeciętnemu Polakowi kojarzy się z Wikingami oraz kryzysem gospodarczym w 2008 roku. Konefał dobrze wprowadza czytelnika w temat, bo monografię zaczyna od scharakteryzowania obrazu wyspy i jej wyobrażeniach w literaturze oraz w filmie, które są owocem reinterpretacji i odtwarzania mitów i stereotypów dotyczących zarówno wyglądu wyspy jako krainy cudów oraz miejsca pokutujących grzeszników, jak i narodowej świadomości wyspiarzy. W tym rozdziale autor zwraca także uwagę na wpływ filmowego przemysłu na sposób postrzegania Islandii, której obraz zaczyna dostosowywać się do zewnętrznych wizerunków.
Po tym wnikliwym wstępie przechodzimy do meritum, czyli filmów. Książka została podzielona na dwie części. Pierwszą poświęcono obrazom, które wpisują się w tradycyjny obraz Islandii, tu Konefał grupując filmy uwzględnił takie tematy jak opozycję wsi i miasta, związek baśni i legend z tożsamością narodową, morskie opowieści, kulturę muzyczną, rolę ojców oraz kreację kobiet (jeśli chodzi o prawa dla płci pięknej, Islandia dość szybko tę sprawę załatwiła po jednym dniu strajku kobiet). Druga część z kolei prezentuje filmy, które wyłamują się tradycji, tworząc utopijne wizje państwa. W niej rozdziały poświęcone są m.in. skandynawskim kryminałom oraz filmom dokumentalnym. Ponadto autor snuje rozważania o formach obrazowania prowincji, które dzięki uniwersalizacji i przerysowaniu niektórych treści, zrozumiałych tylko Islandczykom oraz podjęciu transnarodowych tematów, zostały docenione na arenie europejskiej.
Tu przypomnę osobom nieorientującym się w branży filmowej, że decyzja o dystrybucji wybranego filmu zagranicznego zależy od uniwersalności tematu. Im bardziej film jest skoncentrowany na problemach swojego kraju, zwłaszcza jeśli to dotyczy kultury tak słabo znanej jak islandzka czy słoweńska (w porównaniu na przykład ze Stanami Zjednoczonymi czy Francją), tym bardziej jest hermetyczny i niezrozumiały dla odbiorcy zagranicznego, co oznacza, że w ogóle nie będzie cieszył się zainteresowaniem. Uniwersalizacja problemu narodowego przez podjęcie na przykład tematu samotności, sprawia, że zagraniczni odbiorcy będą mogli utożsamić się z bohaterem i dostosować do swojej rzeczywistości poruszany problem, a macierzysta widownia dostrzeże także aspekt narodowy. Dlatego w pewnym momencie autor zastanawia się, na ile docenione na europejskich festiwalach filmy straciły „ducha Islandii”, a na ile twórcom udało się połączyć narodowego ducha z europejską uniwersalizacją.
Kino Islandii. Tradycja i ponowoczesność to solidna monografia, będąca owocem wieloletniej kwerendy w archiwach islandzkich. Warto zaznaczyć, że jest to pierwsza monografia kina islandzkiego na świecie, więc tym bardziej pasjonaci skandynawskiego kina i islandzkiej kultury mogą się cieszyć, że nie muszą czekać na polski przekład. Książka jest bardzo ładnie wydana, bogato ilustrowana czarno-białymi kadrami z filmów (jeśli ktoś by się spytał, dlaczego niekolorowe, to powiem, że tak lepiej wygląda, zdjęcia mają uzupełniać treść, a nie ją zdominować, do czego przyczyniłby się kolor). Po lekturze tej książki, aż chce się nadrobić zaległości filmowe, choć jestem świadoma, że z dostępem do starszych produkcji może być problem – trzeba polować na przeglądy kina islandzkiego lub skandynawskiego. W każdym razie książkę Konefała polecam uwadze wszystkim kinomanom, którzy nie tylko namiętnie oglądają filmy, ale też lubią o nich coś mądrego poczytać.