Holocaust i trauma powojenna wydają się nadal niewyczerpanym tematem, czy to na płaszczyźnie literackiej, czy filmowej. Ilość powstających obecnie publikacji poruszających ten problem świadczy o wciąż trwających poszukiwaniach sposobu, w jaki należy pisać o takich przeżyciach, aby oddać to, co niewyobrażalne i niewyrażalne zarówno dla świadków, którzy doświadczyli bezpośrednio lub pośrednio (na przykład przez rodziców) wojny, jak i osób urodzonych wiele lat po wydarzeniu. Podczas lektury książek o traumatycznym doświadczeniu krytycy starają się znaleźć odpowiedź na pytanie: jak o tym pisać? Z mojej strony pytanie brzmi: czy w ogóle jeszcze o tym pisać?
Pytanie to zdradza moje uprzedzenie do literatury o zagładzie. Wynika ono jednak z dwóch powodów. Po pierwsze, jeśli kolejne tytuły, powstające po ogromnej już ilości literatury faktu i fikcji na ten sam temat, mają być próbą odnalezienia języka, którym można by posługiwać się podczas mówienia o traumie – to znak, że wynalezienie takiego języka jest niemożliwe. Innymi słowy, kolejne książki wciąż niedostatecznie dobrze oddają obraz zagłady albo stanowią mniej lub bardziej udaną kopię tego, co już wydano. Przykładem tego drugiego jest właśnie Mała zagłada Anny Janko, do napisania której najprawdopodobniej zainspirowała lektura Pamiętnika Dawida Rubinowicza, o czym autorka wspomina w wywiadzie z Jarosławem Czechowiczem w „Krytycznym okiem”. O innych zauważalnych inspiracjach i podobieństwach wspomnę później; chcę tylko w ten sposób podkreślić zjawisko, że literatury o holocauście powstaje tyle, że sama zaczyna się powtarzać.
To pozwala mi przejść do drugiego powodu mojego uprzedzenia: czuję przesyt tym tematem. Jeśli kogoś to dziwi, to dodam, że intensywne zainteresowanie przemilczaną w czasach komunizmu historią zagłady pojawiło się w latach 90. Dla osób mojego pokolenia eksploatowanie tego tematu to całe życie. Wcześniejsze pokolenia zaczęły odkrywać oblicza holocaustu w dorosłym życiu, moje pokolenie już w czwartej klasie szkoły podstawowej musiało umieć wyrecytować wiersz Różewicza Ocalony, w gimnazjum przeczytać Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku, a przed maturą zmierzyć się z opowiadaniami Tadeusza Borowskiego. Omówienia lektur o zagładzie przeplatały się z wyjściami do kina na filmy historyczne Andrzeja Wajdy i Agnieszki Holland. Dlatego zmierzenie się z kolejną lekturą książki, której tematem jest rozprawianie się z traumatycznym doświadczeniem II wojny światowej, wywołuje we mnie przede wszystkim (niestosowne dla wagi tematu) znużenie.
Mała zagłada Anny Janko została skonstruowana jako monolog córki do zmarłej matki. Stanowi on próbę zrekonstruowania tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce we wsi Sochy w czerwcu 1943 roku, o których małej Ani opowiadała Teresa Ferenc, przez znajomych nazywana Renią.
Zabrałam ci twoją historię, mamo, twoją apokalipsę. Karmiłaś mnie nią, gdy byłam mała, szczyptą, po trochu, żeby mnie tak całkiem nie otruć. Ale się uzbierało. Mam ją we krwi. Dziesiątki lat zaciemniała mi obraz świata. Dziś może więcej jej we mnie niż w tobie. […] Co mam z tą naszą historią zrobić teraz? Moje dzieci jej nie chcą. [s. 242]
Na końcu książki poznajemy cel powstania tych osobistych wynurzeń, pełnych tragicznych losów rodziny Ferenc i pozostałych mieszkańców Sochy, bestialskich działań nazistów, psychologicznych analiz świadomości ludzi dotkniętych traumą. Córka Teresy musiała wyrzucić z siebie to, co ją od środka „truło”. Musiała to zrobić w formie pisanego monologu, ponieważ wie, że tą historią nie „nakarmi” swoich dzieci. Dlaczego? Bo one podobnymi opowieściami zostały „nakarmione” już w szkole, należą do pokolenia, które czuje przesyt tym tematem. Będąc mniej więcej w wieku dzieci bohaterki, mogę potwierdzić, że jej nie chcemy. I nie wynika to z naszej ignorancji czy lekceważenia ofiar II wojny światowej, lecz z poczucia, że wszystko zostało już powiedziane. Kolejna mikro-historia, do jakiej niewątpliwie należą losy mieszkańców Sochy, będzie tylko kolejną z wielu historii, które wydarzyły się podczas zagłady.
Moim zdaniem, projekt Anny Janko jest albo walką z wiatrakami albo świadczy o pewnej zuchwałości. Dlatego, że w Małej zagładzie sporo się dzieje z pamięcią. Wszak ona stanowi pewnego rodzaju fundament narracji; monolog jest zbiorem zapamiętanych i przetworzonych obrazów z tragedii, poznanych pośrednio przez opowieści matki. Mamy tu do czynienia z rodzajem wtórnej pamięci, ponieważ wspomnienia Anny są drogą do poznania zapamiętanych doświadczeń Reni. Dziewczyna, opowiadając o nich mamie, równocześnie je przejmuje, „zabiera jej historię”. Mała zagłada jest owocem walki z kruchością pamięci, z rozpowszechniającym się zapomnieniem. Idea, jaka przyświeca tego rodzaju książkom, to utrwalenie tragicznych historii zagłady, którym grozi całkowite zapomnienie, bo są zbyt małe, by mogły zająć miejsce w podręcznikach do historii. Nazwałam to walką z wiatrakami, ponieważ bez względu na to, ile „małych zagład” ujrzy światło dzienne, zostanie utrwalonych na kartkach papieru, jeszcze więcej ulegnie zapomnieniu. Jest to niepodważalna prawda. Czy zatem w jej świetle decyzja o rozpowszechnieniu dramatycznych losów swojej rodziny nie zahacza o zuchwałość?
Jeśli Mała zagłada ma być uznana za książkę ważną, to musi coś ważnego przekazać. Czy historia rodziny Ferenców wnosi coś istotnego dla historii o zagładzie? Z literatury i filmów częściej poznajemy oblicze wojny właśnie z perspektywy zwykłych, prostych ludzi niż żołnierzy walczących w znaczących dla przebiegu konfliktu bitwach. Czy taki sposób przedstawiania tej historii jest wyjątkowy dla literatury o przepracowywaniu traumy powojennej, traumy przekazanej drugiemu pokoleniu? W odpowiedzi wystarczy choćby wspomnieć prozę Magdaleny Tulli Włoskie szpilki i Szum, które przypomną, że książka Anny Janko nie jest niczym nowym. Nie tylko dlatego, że obie autorki treścią swoich książek ustanowiły swoją biografię. Obie książki Tulli traktują o relacji córki z matką, która jest złożona z powodu doświadczenia wojennego. Różnica między matką bezimiennej bohaterki Włoskich szpilek a Teresą przejawia się w tym, że ta pierwsza nie potrafi o swoich przeżyciach opowiadać. Jej córka musi te doświadczenia zrekonstruować, opierając się na własnych wyobrażeniach, usłyszanych od innych historiach i szczątkach rozmów z umierającą matką. W przeciwieństwie do Anny nie została nachalnie „nakarmiona” tragicznymi wspomnieniami, ale musiała je mimo wszystko odtworzyć, aby zrozumieć przyjęte po rodzicielce dziedzictwo.
W konstrukcji Mała zagłada jest jednak bardziej podobna do Szumu, który temat znany z Włoskich szpilek zostaje podany inaczej, za pomocą monologu skierowanego do matki. W obu monologach wyczuwam pewien wyrzut w stronę mam. Obie córki zostały naznaczone traumą zagłady, choć same jej nie doświadczyły. Wywód Anny można odczytać jako skargę za to dziedziczenie, za przekazanie bestialskich opowieści, które śnią się po nocach. Z kolei u Tulli zarzut wobec matki dotyczy czegoś przeciwnego – milczenia, które nie pozwoliło córce zrozumieć własnego okropnego życia. Obie bohaterki-autorki różni jednak stosunek do przeszłości. U Tulli jej poznanie, które wiązało się ze zrozumieniem zachowania matki, pozwoliło autorce na gest przebaczenia. Janko nie wybacza, posiadanie wiedzy o doświadczeniach rodziny było tym, co przez tyle lat podsycało w niej nienawiść wobec oprawców, bo to jest uczucie, które w jej narracji odczuwa się najbardziej — kumulująca się nienawiść wynikająca z bezradności wobec tego, co zaszło.
I jeśli traktować Małą zagładę jako rozprawę z przeszłością, to bliżej jej do efektu rozładowania negatywnych emocji niż owocu przepracowania traumy. Bo pojawiająca się na końcu książki deklaracja przejęcia historii matki nie oznacza, że Janko pogodziła się z jej doświadczeniami. Obecny gdzieś w tle narracji lęk, że zostaną one zapomniane i postscriptum liczące dokładnie ofiary małej zagłady świadczą o tym, że ta tragedia wciąż dla autorki jest żywą raną. Nic dziwnego, skoro pisanie takich książek tylko ją rozdrapują, więc może skończmy z tym i pozwólmy im wreszcie się zagoić. Bo dorzucanie jeszcze jednej cegiełki do wielu jej podobnych, nie jest czynem ani heroicznym, ani rewolucyjnym.
1 thought on “Jak nie pisać o traumie (Mała zagłada – Anna Janko)”