Reżyseria: Yash Chopra
Veer (Shah Ruhk Khan) jest pilotem ratunkowym Indyjskich Linii Lotniczych, który często ryzykuje swoje życie, by ocalić innych. Pewnego razu jedną z jego ofiar jest Zaara (Preity Zinta), która przyjechała do Indii spełnić ostatnią wolę jej Bebe: przywieźć jej prochy na miejsce jej przodków. Veer nie tylko ratuje jej życie, ale pomaga jej spełnić wolę, przez ten wspólnie spędzony czas zdążyli się dobrze poznać, a między nimi narodziło się uczucie. Po 22 latach, w celi Veera pojawia się świeżo upieczona pani adwokat (Rani Mukerji), która postawiła sobie za cel uwolnienia tego niewinnego mężczyznę.
Typowy bollywoodzki melodramat, który szczerze powiedziawszy mnie męczył. Bo ile można oglądać filmów o nieszczęśliwej miłości, która w końcu, nawet po kilkudziesięciu latach się spełnia. Właściwie nie wiem co pisać mam o tych filmach, brakuje mi nowych koncepcji ujęcia bollywoodzkiej kinematografii. Brakuje mi czegoś nowego, czegoś świeższego. Choć twórcy wciąż próbują ująć miłość w innych okolicznościach, wciąż mamy ten sam schemat, te same twarze. Shah Ruhk Khan występuje w co drugim filmie, odgrywa rolę księcia z bajki, jego partnerki, które na przemian grane są przez Preity Zinta i Rani Mukerji. Te pary są już nudne, nie wnoszą niczego nowego, są oklepane. To nie długość czasu wydłuża seans, ale to, że widzimy wciąż to samo, jakby dalsze losy tej samej pary. Z muzyką jest to samo, ale niech już będzie, jest to rytm Indii, niech tak zostanie, bo jest ładna. Doszło coś nowego w strojach, a raczej w jego dodatkach. Nie chcę tu krytykować kultury Indii, bo każde zwyczaje należy uszanować, ale naprawdę nie mogłam patrzeć na kolczyk w nosie, na to wielkie koło, które mnie osobiście raziło, skojarzenia miałam z bykiem. No, ale cóż poradzić, taki mają kanon piękna, należy to tolerować.
Niezbyt pochlebna recenzja jest skutkiem zmęczenia i znudzenia filmami Bollywood, pomimo, że od ostatniego filmu obejrzałam kilka zupełnie innych produkcji. Jeszcze kilka przetrawię.
Ocena: 5/10