Reżyseria: Mike Newell
Dastan (Jake Gyllenhaal), najmłodszy syn króla Persji Sharamana (Ronald Pickup), razem z trzema braćmi i wujem, przebywa na wyprawie wojennej. Udaje im się przechwycić karawanę przemytników, na podstawie której stwierdzają, że Święte Miasto Alamut jest sojusznikiem ich wrogów. Wbrew zakazowi króla wyruszają rozprawić się ze zdrajcami. W czasie zdobywania twierdzy, każdy z czterech braci szuka odpowiedniego trofeum dla ojca. Najstarszy z nich, Tus (Richard Coyle), radzi Dastanowi, by podarował mu wspaniałą szatę. Po powrocie do domu, kiedy tylko Sharaman nakłada ją na siebie, zostaje przez nią pochłonięty. Dastan, wraz z porwaną z Alamut księżniczką Taminą (Gemma Arterton), uciekając przed złaknionym kary dla rzekomego mordercy króla kapitanem straży, odkrywają niezwykłe właściwości tajemniczego sztyletu znalezionego w Alamut. Dastan, wraz z towarzyszką, decyduje się powrócić do Świętego Miasta, by dowiedzieć się, czy, a jeśli tak to dlaczego, jego brat posłużył się nim do pozbycia się ojca. (filmweb)
Stworzenie filmu na podstawie gry komputerowej jest jeszcze dość rzadkim procesem, ale nie ukrywam, że ciekawym. Zresztą to źródło adaptacji czuć w filmie. Patrząc na działania i ruchy bohaterów widz czuje się jakby grał albo conajmniej kibicował graczowi. Co dla fanów gry jest z pewnością atutem filmu. Dla mnie niestety nie. Przyznam się z góry, że recenzja będzie emanowała moim negatywnym nastawieniem do tego filmu, który nie należy do mojego lubianego gatunku, a co za tym idzie – upiornie się nudziłam i odliczałam czas do końca, próbując nie usnąć mimo późno wieczornych godzin. Wiem, że efekty specjalne robione są komputerowo, bo nie ma innej możliwości i są one po to by zrobić określone wrażenie, właśnie specjelny efekt. I wielu filmach to doceniam i robią na mnie szalenie pozytywne wrażenia, chociażby w takim Avatarze, gdzie efekty tworzy zapierającą dech wizualizację. W Księciu Persji te efekty specjalne zbyt emanowały komputerem. To sztuka tak kreować je, by widz zapomniał, że to co widzi jest osiągnięciem komputera, a nie tworem ludzkim.
Przyczyną mojego znużenia jest średnio ciekawa i okropnie przewidywalna fabuła (a z grą wcale nie miałam do czynienia). Gdyby chociaż muzyka bardziej rzucała się w ucho i choć jeden zmysł czerpał przyjemność z tego seansu mogłabym powiedzieć o tej produkcji coś dobrego. No dobra, aktorzy zagrali nawet przywoicie, nie budzili we mnie irytacji. Jednak to nie był film dla mnie, jestem świadoma, że inni widzowie będę mieli z jego oglądania więcej rozrywki niż ja.
Ocena: 5/10
Zgadzam się efekty z Avataru są świetne! A co do tego filmu -ja nigdy bym się za niego nie zabrała, ponieważ strasznie mnie one nudzą. [linius] Pozdrawiam.