Wilgotne miejsca, reż. David Wnendt

Premiera 6 czerwca!

Tytuł intryguje, opis zniechęca, filmowy obraz obrzydza. Część osób zrezygnuje z seansu z powodu niesmaku, część obejrzy, by przełamać własne uprzedzenia, sprawdzić granice swojej odporności. „Humor fizjologiczny”, na którym zasadniczo opiera się fabuła do mnie zasadniczo nie przemawia, a jednak podczas seansu, nie wiem, czy podążając za resztą widzów (choć na ich reakcje zdążyłam się już uodpornić), czy przygotowując się na to, by od tej produkcji za wiele nie wymagać – naprawdę się uśmiałam. Obserwując reakcje widzów – humor trafiał do większości z obecnych, przy czym połowa z nich nie omieszkała równocześnie wyrazić obrzydzenia. Ogólnie mówiąc atmosfera sprzyjała.

Przejdę jednak do treści. Można odnieść mylne wrażenie, że film jest komedią. Tak właściwie nie jest. To dramat ukryty pod zabawną podszewką. A ów śmiech towarzyszący widzom, to śmiech przez łzy. Za upodobaniami do brudu, wydzielin i płynów ustrojowych, za hemoroidami kryje się dramat dziecka rozwiedzionych rodziców, które jak każde marzy o tym, by mieszkać pod jednym dachem z mamą i tatą – razem. 24-letnia Helen nieustannie stara się doprowadzić do „przypadkowego” spotkania rodziców, nic więc dziwnego, że z pobytem w szpitalu dziewczyna wiąże duże nadzieje, gdyż takie sytuacje zazwyczaj łączą ludzi. Podczas tego pobytu bohaterka przywołuje wspomnienia z dzieciństwa, kiedy rodzice byli razem, aż do momentu narodzin brata. Próbuje w nich znaleźć źródło rozstania rodziców. Zresztą sceny z dzieciństwa przewijają się przez cały film, pokazując w jaki sposób ono wpłynęło na Helen. Nie było kolorowo – trzeba przyznać, ale należy też pamiętać, że owe sceny są przywoływane przez bohaterkę, więc trudno brać je na poważnie.

Skomplikowane relacje z rodzicami, którzy są stale krytykowani przez dziewczynę, determinują jej położenie wśród rówieśników. Mówiąc krótko – bohaterka nie ma prawdziwych przyjaciół, jest samotna. Prowokuje swoim zachowaniem i upodobaniami chcąc zwrócić na siebie uwagę. Widać to szczególnie w scenach szpitalnych, kiedy Helen za wszelką cenę nie chce opuścić oddziału, bo tam jest w centrum uwagi zespołu medycznego, a zwłaszcza pielęgniarza, którego może wzywać o każdej porze dnia i nocy, by go onieśmielać swoim zachowaniem. Helen choć nie potrafi „współżyć” z ludźmi, potrzebuje ich jako odbiorców jej życia, które nabiera cech performersu. To zdaje się być jej jedyną rozrywką, nie tylko na oddziale, kiedy mówi do Robina, że bez niego się nudzi – ale w ogóle w całym jej życiu. Być w centrum zainteresowania i manipulować innymi to jej życiowe reguły.  – chyba wiadomo dlaczego?

Hemoroidy to metafora wymyślonego przyjaciela, jakiego kreują sobie jedynaki. Helen mimo wieku i brata, który jednak jest od niej sporo młodszy, wewnętrznie jest jeszcze niedojrzałą jedynaczką, skupioną tylko na sobie i wymagającą stałego zainteresowania. Dlatego nie jest zdolna do normalnej przyjaźni, a „przyjaciół”, którzy jak Corinne zaczną żyć własnym życiem, czyli wymykających się spod jej władzy, nazywa egoistami. Trudno tu wartościować zachowanie Helen…

Podobnie nie sposób jest określić, czy Wilgotne miejsca zostały docenione przez publiczność festiwalu OffPlusCamera ze względu na komediową konwencję czy dramatyczną wymowę? Przy wyróżnieniu dla Carli Juri nie mam już takich dylematów, bo postać wykreowała dość ciekawie i na tle innych ról w filmach (zwłaszcza dramatycznych) zaprezentowanych na festiwalu, trzeba przyznać, że bez wątpienia się wyróżniała.

Ocena: 7/10

PS. Ostrzegam (zwłaszcza dziewczyny), że film bardzo sugestywny, w moim przypadku był nawet dosłownie sugestywny. Ale ze względu na to, że daleko mi do ekshibicjonizmu, pozwólcie jednak, że pominę szczegóły. Tylko ostrzegam, żeby się zabezpieczyć na wszelkie ewentualności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *