Jeszcze w żadnym roku tak bardzo konsekwentnie nie starałam się zapoznać z nominowanymi filmami do Oscara, jak to dzieje się teraz. Jestem w połowie oglądania nominacji w kategorii Najlepszy film i 3/5 w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny.
1. Grand Budapest Hotel
Jedyny film, który zobaczyłam przed nominacjami. Pierwszy film Wesa Andersona, który sprawił, że obejrzałam trzy inne tytuły z jego dorobku, już nie tak dobre (szczególnie rozczarowało mnie Trzech facetów z Teksasu), ale dwa z nich zachowały tę jego surrealistyczną stylistykę.
Grand Budapest Hotel to mieszanka wszystkich elementów, które w filmie lubię: intryga, skradzione dzieło sztuki, humor i komedia omyłek, hotel, historyczność i wiele innych elementów składających się na niepowtarzalny klimat.
Intryga wciągnęła mnie jak powieści Dana Browna (zaginięcie obrazu Chłopiec z jabłkiem i zaginięcie lokaja) Humor mi tak dopisywał, że siedząc w ostatnim rzędzie (sama) śmiałam się bez ograniczeń, niestety starsza część widzów z przodu sali nie podzielała tego. W głównym bohaterze widziałam Wojaka Szwejka ewentualnie Stulatka (z powieści Jonasa). Zresztą nie można tu mieć zarzutów do gry aktorskiej. Pan Gustave H. zwłaszcza w scenie w więzieniu przypominał innego, już nieżyjącego komika, Lesliego Nielsena w Nagiej broni.
Film zachwyca piękną scenerią Węgier, zwłaszcza z retrospektywy ukazujących piękne lata 30. XX w., których żywotność i energia odeszły niepowrotnie sprawiając, że obecny hotel nosi tylko ślady czasów świetności.
Wielość wątków i narracji płynnie ze sobą się przeplata ciągnąc za sobą zachwyconego widza i tworząc jeden spójny, wspaniały obraz.
2. Whiplash
Co to był za seans, co to za emocje! Właściwie mogłabym się podpisać pod wszystkimi określeniami na plakacie, w przeciwnym razie będę musiała się powtórzyć.
To dzieło, w które widz zostaje wciągnięty na maksa. Wszystkie drgania perkusji, instrumentów dętych czułam w sobie. Wszelkie napięcia w relacji między Fletcherem i Andrewem kosztowały wiele moich nerwów i owocowały mocno napiętymi mięśniami do końca filmu. Fletcher budził we mnie ambiwalentne uczucia, ale takie postacie uwielbiam najbardziej. To taki odpychająco-pociągający typ, który zakłada maskę surowego i bezwzględnego nauczyciela. Spod maską jednak zdarza się czasem odkryć człowieka, który ma uczucia. Było to widać w scenie śmierci jednego z byłych uczniów, widać to pięknie w ostatniej scenie, kiedy Newman daje z siebie więcej niż wszystko, kiedy przekracza swoje granice aż do rozlewu krwi. Ale jest to satysfakcjonująca scena, bo nie ma nic bardziej bezcennego od miny Fletchera wyrażającej podziw.
To historia o twardzielach z prawdziwą pasją, z jasno wytyczonym celem, których nie da się łatwo złamać. Póki co Whiplash jest moim faworytem w wyścigu.
3. Gra tajemnic
Nie można zarzucić fabule, że jest nudna. Pokazanie II wojny światowej od zaplecza, od źródła wpływającego na decyzje, kto jaką bitwę wygra, tak by doprowadzić do końca wojny – zmienia sposób patrzenia na historię, która przestała dziać się sama w sobie, a została ukartowana i w całości kontrolowana przez jedną ze stron. Zabawa w boga, który decyduje się, kto ma przeżyć, a kto zginąć przestaje być sennym marzeniem, zwłaszcza jeśli kosztem uratowania świata jest życie twoich najbliższych. Wiem, że piszę banały, ale Gra tajemnic należy do banalnych filmów, które wygrywają (podobnie jak Ida) podjętym tematem, a nie nowatorskim ujęciem. No dobra, muszę oddać filmowi sprawiedliwość za poruszenie kwestii homoseksualności w ówczesnej Anglii. Brutalność ówczesnego prawa, które ukształtowało powojenne losy Turinga, zmieniając go w znerwicowanego nie-mężczyznę – to temat, który w kinie dopiero zaczyna się pojawiać. To dobry kierunek.
A i nie rozumiem zachwytów nad Benedictem Cumberbatchem, być może w roli heteroseksualnej postaci zyskuje na atrakcyjności, ale tu był nijaki. Przykro mi.
4. Birdman
Birdman mnie wymęczył. To, że zdołałam go obejrzeć do końca, było nie lada osiągnięciem. W międzyczasie zdążyłam ugotować obiadokolację, pozmywać, wypić 3 herbaty. Niewątpliwe jest to film, który można poddać szerszej analizie zwracając uwagę m. in. na takie aspekty jak: problemy z rodziną/kobietami/współpracownikami, ulotność sławy i pragnień (czego symbolem jest Bird), dążenie do doskonałości (zdecydowanie lepiej przyjmuję taką problematykę w filmach typu Molier na rowerze czy Vis-a-vis) czy w końcu traktowanie ptasiego alter ego Riggana i zagłuszanie wewnętrznego głosu jako walki z demonem minionej sławy, czasów świetności. Interesującą perspektywą byłaby analiza relacji Riggana z miastem podpierając się tekstem de Certeau Chodzenie po mieście. Tak bardzo widziałam próbę panowania Birdmana nad miastem oraz jego ulotne wniknięcie w nie, stanie się jego częścią. Nawet przemierzanie ulic Broadwayu przez Riggana w samych majtkach było znaczące, zresztą to przyniosło mu cel, jaki chciał osiągnąć.
Dzieło Inarittu jest bogate w treść pełną symboli, które można po kolei rozszyfrowywać. Jednak w całości ja tego nie kupuję, ilość poziomów i wymiarów w mojej perspektywie rozbija spójność tej historii. To co miało być fascynującym przemierzaniem szlaku po znakach i symbolach okazało się nieco chaotyczną wycieczką, której nie chciałabym powtórzyć.
Super blog 🙂 dodaje do ulubionych 🙂 super, że udało mi się tu trafić 🙂
zapraszam też do siebie 😉
Ja również 🙂 😀 :*
Jak dla mnie też Grand Budapest Hotel jest filmem wyśmienitym który obudził we mnie wiele mieszanych i na pozór wykluczających się uczuć. Naprawdę dawno żadne film (poza Teorią Wszystkiego) nie zrobił na mnie takiego wrażenia
pozdrawiam
http://brzeczyszczykiewicz.blog.pl/
„Teoria wszystkiego” też zrobiła na mnie silne wrażenie i jest to poważna konkurencja dla mojego faworyta: Whiplasha.
Grand Hotel jest super!
Akurat wszystkie te filmy z nominowanych do tegorocznych Oscarów, które opisałaś, kocham 😀