Dzięki pisaniu kolejnej pracy dyplomowej poświęconej planszówkom oraz odkryciu Board Game Arena, a także zainteresowaniu tą formą rozrywki moich bliskich udało mi się w tym roku pograć w 30 gier (w tym 5 to znane już wcześniej pozycje). To pozwoliło mi wyłonić dziesiątkę tytułów, które były dla mnie największym odkryciem czy dawały mi najwięcej przyjemności z grania, a więc często do nich wracałam.
- List miłosny – o tej karciance pisałam osobny post. Najbardziej klimatyczna karcianka jaką znam, choć przyjemniej mi się w nią gra w wirtualnym świecie niż w realu (choćby dlatego, że w Polsce nie mamy wersji deluxe).
- Pory roku – zaprzyjaźniony na BGA Kanadyjczyk wykazał się ogromną cierpliwością, by wyjaśnić mi złożone zasady tej gry i doczekać momentu, aż je opanuje. Jest dużo elementów i z pewnością w rzeczywistej grze o wielu punktach i konsekwencjach wyłożonych kart można zapomnieć, na szczęście na BGA komputer nad wszystkim czuwa. To gra, która ma kilka dodatków oferujących nowe karty, dzięki czemu rozgrywka nie może nudzić.
- Tokaido – jest to kolejny tutaj tytuł, który zyskuje dzięki urozmaicającym rozgrywkę rozszerzeniom. Bardzo prosta gra, w której nie warto pchać się do przodu, bo tylko ostatni ma prawo ruchu. Przy okazji pozwala poznać kulturę japońską (w tym kuchnię).
- Przebiegłe wielbłądy – niebawem pojawi się recenzja tej gry. To był nasz świąteczny przebój. Proste zasady, oryginalne elementy gry (wyrzucanie kostek z piramidy) i absolutnie genialne rysunki wielbłądów!
- Jaipur – jak już jestem przy wielbłądach, to polecam dwuosobową karciankę, w której zbiera się rozmaite dobra na indyjskim bazarze, by później je dobrze sprzedać, najlepiej hurtem. Jedne surowce można wymieniać za inne lub za wielbłądy. Prosta, ale fajna.
- Stir Fry Eighteen – to było moje pierwsze zetknięcie z grą kulinarną. Karcianka o przygotowywaniu chińskiego dania stir fry, która za pomocą przemyślanego systemu punktowego uczy najlepszego dobierania składników.
- Gejsze – kolejną udaną dwuosobową karcianką okazały się Gejsze, o których też jeszcze więcej napiszę. W skrócie: gra prosta, ale nie do końca. Klimat zawdzięcza pięknej warstwie graficznej.
- Wsiąść do pociągu. Europa – od kilku lat słyszę wiele dobrego o tej grze. Wreszcie mogłam się przekonać, że nie jest aż tak trudna, jak wygląda, a w dodatku zyskuje uroczymi pociągowymi rekwizytami i klimatyczną planszą-historyczną mapą. Też będzie dłuższy tekst.
- Takara Island – mechanika tej gry stała się podstawą dla planszówki Ojciec Mateusz: Tajemnicze zagadki Sandomierza. Jest trochę kopania i odkrywania skarbów, zgadywania, gdzie leżą dwa Legendarne Kamienie i rywalizacja w wyścigu o to, kto odkryje je pierwszy.
- Bąbelsy – planszowa wersja wielu znanych minigier komputerowych, gdzie strzela się kolorowymi kulkami, by skasować większe jednokolorowe zbiory kulek. Właściwie to nie wyobrażam sobie jej w wersji analogowej, w wirtualnej wydaje się bardziej efektowna. Również doczekała się rozszerzenia, ale ten niewiele zmienia w rozgrywce, pojawiają się nowe kolory kulek, a co za tym idzie, ich specjalne moce, ale nie są jakieś satysfakcjonujące.
A Wy w jakie ciekawe planszówki graliście ostatnio?
Edit: Agnieszka przypomniała mi o innej grze, w którą bardzo dobrze wspominam z pewnego konferencyjnego wyjazdu. Chodzi o 5 sekund, która zdecydowanie powinna znaleźć się w powyższej dziesiątce. Hasło „szynka, schab, salami” pasujące do większość pytań w tej grze zapamiętam do końca życia! 😀 Rewelacyjna gra integracyjna. Nawet nie przyjdzie ci do głowy, jakie pomysły na uspokojenie płaczącego dziecka mogą mieć nowo poznane osoby, które siedzą z tobą przy tym samym stoliku.
W Pociągi właśnie. I Tytusa lubię. Sporo emocji daje „5 sekund” 🙂
Właśnie, 5 sekund! Dzięki, że mi przypomniałaś o tej grze, bo wszak w też ją poznałam w minionym roku! I powinna znaleźć się w tej dziesiątce.