Może będę znowu przynudzać, kiedy wspomnę o swojej pracy licencjackiej, ale dziś piszę o grze, której ewidentnie tam zabrakło (a recenzentka tej pracy, która sama kiedyś analizowała tę grę, wykazała się dużą wyrozumiałością, że nie zarzuciła mi tego braku). Mam na myśli Wrońca, który został w grudniu 2013 roku wydawany wraz z książką Jacka Dukaja pod tym samym tytułem (polecam, to najprzystępniejsza książka tego autora, na dodatek pięknie ilustrowana). O istnieniu tego planszowego tytułu dowiedziałam się bardzo późno, bo parę miesięcy po obronie, a więc prawie 2 lata po wydaniu. Co więcej, znajomością gry wykazywały się przede wszystkim te osoby, które najbardziej dziwiły się, że o PRL-u jest aż tyle gier (swoją drogą, zastanawiam się, kiedy mówienie o – grze o organizowaniu papieskiej pielgrzymki przestanie dziwić i bawić moich słuchaczy). O Wrońcu ktoś mi wspomniał tuż przed konferencją, na której wygłaszałam referat o planszowych reprezentacjach rewolucyjnych wydarzeń w najnowszej historii Europy Środkowej, i stwierdziłam, że to najwyższy czas temu się przyjrzeć. Miałam niebywałe szczęście, kiedy tę grę mogłam za grosze odebrać następnego dnia w pobliskiej okolicy. Nie stało więc już nic na przeszkodzie, by zweryfikować wyjątkowo krytyczne recenzje z samym ich przedmiotem.
Zarzuty wobec mechaniki i wykonania gry są częściowo uzasadnione. Bo faktycznie pola na planszy mogłyby być większe (jak i cała plansza), by zmieściło się kilka pionków, a same pionki zyskałyby na dwustronnym obklejeniu i wyraźniejszym zróżnicowaniu kolorystycznym (bo rozróżnianie zestawu kolorów koszulki i szalika- czemu trzeba się wnikliwie przyjrzeć – jest mało przejrzyste). Ponadto fani rozbudowanych gier mogą się rozczarować mechaniką Wrońca przypominającą zmodyfikowaną wersję chińczyka. Ale na tym uwagi krytyczne mogą się skończyć. Gra zyskuje na solidnym wykonaniu (plansza, pionki i żetony są wykonane z naprawdę grubej tektury) i pięknych ilustracjach Jakuba Jabłońskiego. A mechanika choć prosta, oparta na dużej losowości (działania gracza zależą niemal tylko od rzutu kostką) dostarcza niemało emocji. Ale oczywiście, nie będzie to gra, w którą z chęcią będziemy grać kilkakrotnie.
Wroniec zyskuje przede wszystkim na temacie. Jest to gra edukacyjna o stanie wojennym. I choć można by się czepiać, że precyzyjnej odpowiedzi na pytanie, czym był stan wojenny, tu nie dostaniemy, jest to jedna z niewielu planszówek, która PRL pokazuje nie z tej zabawnej, pełnej absurdów (choć i we Wrońcu ich nie braknie) codzienności, gdzie głównym problemem były kolejki sklepowe, lecz jego tragiczną stronę.
Narracja gry osnuwa się wokół wątków z powieści Dukaja, gracze wcielają się w Adasie i ich zadaniem jest uwolnienie ojca, który został uwięziony w wieży przez złowrogiego Wrońca (od WRONu – Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego). Adaś musi wrócić z tatą do domu przed godziną milicyjną (to zostało tylko dopowiedziane, bo czas jako taki odmierzany nie jest). Gra składa się z trzech etapów. W pierwszym idziemy do wieży Wrońca, po drodze zmierzając się z różnymi przeszkodami: jesteśmy łapani do milicyjnych suk, pałowani przez milipanciów lub zagazowani, czasami uda się dzięki opozycji przejść skrótami albo podążać za kolejką sklepową, która prowadzi nas przez dłuższą trasę. Ponadto zbieramy żetony kartek na mięso i oporników (tych drugich obecność i funkcje w grze, poza wymianą na kartki żywnościowe i żeton Ameryki, pozostaje wciąż dla mnie niejasnością, bo o ile kartki na mięso czasami ratują w przypadku innych pól, np. przy polach Koksownik i Kolejka – umożliwiają przejście na skróty, o tyle Opornik ratuje tylko przy polu Polewaczka, ale tu też można wkupić się w łaski oddając kartki na mięso). Poza tym mam wrażenie, że tych żetonów jest zdecydowanie za dużo.
W drugim etapie krążymy wokół czerwonej trójwymiarowej wieży Wrońca (to centralny element gry, który szczególnie zwraca na siebie uwagę), która stanowi metaforę symbolu władzy komunistycznej, a także stolicy, czyli Pałacu Kultury i Nauki. Bezsprzecznie gra zmienia kulturalno-edukacyjny charakter tego wieżowca, który teraz przez młodszych graczy może być utożsamiany z więzieniem. Negatywne konotacje budzi sam krwisty kolor budynku, który z jednej strony jest kojarzony z komunizmem, lecz z drugiej z cierpieniem, krwią i walką. W tym etapie każde pole wywołuje jakieś działanie, czasem jest to możliwość otrzymania żetonu kartek na mięso czy żetonu Ameryki – niezbędnego, by dostając się do wieży Wrońca, uratować ojca – albo właśnie lądowanie w wieży, otrzymanie Złomotu lub trafienie na komisariat. Jak już mimochodem wspomniałam, żetony zbieramy po to, by móc je wymienić na żeton Ameryki (znowu jawna propaganda wielkości Ameryki, która jako jedyna może nas uchronić przed komunistycznym reżimem). Aby otrzymać taki żeton, trzeba albo stanąć na odpowiednim polu przy wieży, albo wymienić oddając 2 kartki na mięso lub 4 żetony opornika. Wyjście z wieży z ojcem nie gwarantuje jednak, że tak szybko przejdziesz do kolejnego etapu, jak nie uda się odpowiednio rzucić kostką, można ponownie wylądować w wieży Wrońca, z której wyjście bez żetonu Ameryki jest trudniejsze. Można więc tu się zapętlić, ale powiem, że do tego trzeba mieć wyjątkowe „szczęście”, w naszym przypadku, grając w trzy osoby, dwie sprawnie przeszły ten etap, jedna 4-5 razy do tej wieży trafiła, zanim z tej pętli wyszła. Nie jest więc to jakiś uciążliwy etap.
Trzeci etap wygląda podobnie jak pierwszy, tylko jest mniej przeszkód, a zamiast zbierać żetony opornika, stając na tych polach, żeton oddajemy, w przypadku ich braku tracimy kolejkę. Gra kończy się w momencie, gdy pierwszej osobie uda się stanąć na polu meta, wyrzucając dokładnie potrzebną liczbę oczek.
Jak wspominałam, Wroniec na tle pozostałych gier o tym okresie historycznym zyskuje tym, że opowiada o ciemniejszej stronie, o reżimie komunistycznym, który nasilił się w stanie wojennym, wiążącym się z licznymi aresztowaniami oraz surowszymi działaniami milicjantów, ZOMO i tajniaków, czyli, idąc za ikonografią w grze, częstym pałowaniem, używaniem gazu „pakowaniu” ludzi do milicyjnej Nyski, zwanej potocznie suką, rozpędzaniem manifestacji ulicznych za pomocą polewaczki oraz represjami w postaci cenzury czy podsłuchu. Był to też okres, w którym niedobór podstawowych produktów był bardziej odczuwalny, a jego następstwem była reglamentacja i wprowadzenie kartek żywnościowych (nie tylko na mięso). Edukacyjny charakter gry przejawia się szczególnie w kartach opisujących znaczeniach poszczególnych pól i wyjaśniających, co za tymi enigmatycznymi określeniami się kryje (przyznaję, że choć sama od jakiegoś czasu zajmuję się tym okresem, część nazewnictwa była mi obca – więc coś dla siebie z tej gry wyniosłam).
Wroniec mówi nam coś jeszcze o tym okresie. Coś, co szczególnie interesowało Michała Głowińskiego, a mianowicie nowomowę, która w grze pojawiła się oczywiście za książką Dukaja, ale i tam nie była tylko literacką formą. „Milipanci”, „Złomot”, „Wroniec”, „Pan Beton”, „Bubecy” to w przeciwieństwie do „suk”, nie są określenia, które funkcjonowały w tamtym okresie. To są neologizmy wymyślone na potrzeby książki i wykorzystane w grze, w celu podkreślenia z jednej strony powszechnego zjawiska nowomowy, z drugiej charakteru jednostek reprezentujących ówczesną władzę wykonawczą.
Wbrew ocenom większości recenzentów i wad natury czysto growej, uważam, że jest to ważny głos na mapie „peerelowskich”, edukacyjnych gier planszowych, który o prezentowanym okresie mówi coś więcej, coś innego. Chociaż robi to w bardzo banalny sposób, który starszego i doświadczonego gracze będzie nudził, dzieci, czyli docelowi odbiorcy tego tytułu, będą się „dobrze” bawić (o ile można mówić o dobrej zabawie przy walce z reżimem), a dzięki prostej mechanice skupią się bardziej na temacie gry aniżeli na opanowaniu reguł gry – wszakże w tym pierwszym tkwi cel edukacyjny. Po cichu liczę, że gra doczeka się reedycji z uwzględnieniem uwag graczy, bo szkoda, by zniknęła gdzieś w archiwach wydawnictwa czy kurzyła się na półkach nielicznych posiadaczy, którzy po jakimś czasie spróbują ją sprzedać za zawrotną cenę, i nie służyła kolejnym pokoleniom uczniów.
Grałam! Ilustracje bardzo mi się podobały.