Niedawno mogliśmy na tym blogu porozmawiać o penisach (zob. Sztuka obsługi penisa), pora ponownie porozmawiać o waginach (zob. Krótka historia waginy). Jestem trochę zaskoczona tym, że słowo wagina budzi jakiś społeczny opór, że żeńskie genitalia wolimy nazywać zupełnie inaczej, co też zauważa Eve Ensler, autorka Monologów waginy. To dla mnie jest najbardziej akceptowalne określenie tego miejsca. Wszystkie cipki, psiunie, szparki i muszelki brzmią niedojrzale, a srom sugeruje skojarzenia z odbytem i wydaje mi się jakiś taki wulgarny, agresywny. Intrygujące jest słowo wulwa, pochodzące od łacińskiego vulve, ale mimo istnienia takiego słowa, nie występuje ono w słowniku języka polskiego. Trudno się nim posługiwać, kiedy mało kto wie, co ono znaczy. Ale zacznijmy małymi kroczkami, od oswajania świata ze słowem wagina. Eve Ensler wypowiadała to słowo tysiące razy podczas spektakli-monodramów i spotkań z ludźmi. Jej zdaniem od uświadomienia obecności tego słowa zależy zauważenie kobiet, staną się wtedy widzialne, ich problemy również. Szkoda, że autorka nie zauważyła, że to biologia tak nas skonstruowała, że waginy są raczej niewidzialne, ukryte, w cieniu. Wiem, że powoływanie się na determinizm biologiczny jest wręcz anachroniczne, ale od biologii nie uciekniemy. I dopiero kiedy to sobie uświadomimy, zaakceptujemy, będziemy mogły walczyć o swój lepszy byt na tej ziemi.
Przyznam się, że obawiałam się lektury Monologów waginy. Bałam się emocji, tego, że ta książka mnie wkurzy. Tak jak często wkurzają mnie kobiety. Przyznaję się, że czasem kobiet nienawidzę, bo są oprawcami. Jakbym urodziła się mężczyzną, to byłabym szowinistą. Przyznaję się, że kusiło mnie, by podczas #metoo pisać o tym, jak kobiety molestują inne kobiety, jak się nad nimi znęcają. Bo to było dla mnie gorszym doświadczeniem, niż widok kierowcy, który bawi się swoim mikroskopijnym penisem (choć tu fiut wydaje się bardziej trafnym określeniem), prosząc mnie, bym wsiadła i pokazała, gdzie jest szpital w Czeladzi, niż zasłyszane wyzwiska, niż próba pocałunku faceta, który uznał, że ma do tego prawo po paru minutach pogawędki… Doświadczenie, przez które unikam lekarek specjalności wymagających od pacjentów fizycznego obnażenia się. Bo nie chcę być znowu oceniana i porównywana.
Po lekturze zastanawiam się, jak ktokolwiek mógł uznać, że Monologi… są zabawne i dowcipne? Być może sporo straciły na przekładzie, ale historie są potworne. Śmieszne mogą wydawać się powody, dla których mężczyźni nie akceptowali swoich dziewczyn i żon. Ale sam fakt, by tak banalna kwestia, jak obecność włosów łonowych miała być powodem zdrady małżeńskiej – jest smutny. Drugi fakt – porada terapeutKI, by żona zgodziła się na kompromis, uległa mężowi – jest potworny. Przerażający jest monolog składający się z doświadczeń dziewczyn, które po raz pierwszy dostały okres. Może jedno lub dwa przeżycia były pozytywne. Dominuje lęk, obrzydzenie, pogarda, brak zrozumienia, a co więcej, za to część dziewczyn zostały spoliczkowane przez matki! Jak w takich okolicznościach można zaakceptować (już nie mówiąc o celebracji) swoją kobiecość, skoro inne kobiety piętnują te doświadczenia. Kolejną ważną kwestią, które kobiety muszą sobie uświadomić, zanim zaczną walczyć z przemocą, to fakt, że naszymi wrogami są nie tylko mężczyźni, ale też (a może przede wszystkim) inne kobiety. Istnieje mit, że kobiety cierpią, by spodobać się czy zostać zaakceptowanym przez mężczyznę. Mit, bo jedyni mężczyźni, którym warto się podobać, akceptują kobietę, taka jaka jest. Z tym mitem wiąże się postrzeganie, że to mężczyźni tworzą kanon piękna. Jednak obserwując w różnych kulturach, kto zajmuje się wychowaniem dziewczyn, kto nakłania je do różnych praktyk upiększających, a także kto wykonuje ekstremalne zabiegi (np. obrzezanie), mające przemienić dziewczynę w kobietę – nie chce mi się wierzyć, że za tym stoją mężczyźni. Nie chcę rozwijać tego wątku, ale czytając o sytuacji, kiedy to w cywilizowanym państwie, z dala od kultury, która narzuca takie praktyki, jakaś ciotka obrzezała swoje siostrzenice pod nieobecność matki, niemającej w planach kontynuować tej barbarzyńskiej tradycji – przekonuję się, że to kobiety są największymi wrogami kobiet.
Wracając do Monologów waginy, muszę przyznać, że była to dla mnie emocjonująca lektura, z jednej strony przerażająca, z drugiej strony podbudowująca, bo po raz kolejny uświadomiłam sobie, jakie mam szczęście. Skłoniła mnie też do autorefleksji wokół własnych doświadczeń, pozwoliła mi spojrzeć na nie z innej perspektywy, łaskawiej, pozbawiając się poczucia winy, zmieniając je w świadomość, że zrobiłam dla siebie najlepszą rzecz, jaką mogłam. Za to tę książkę cenię.
Monologi waginy jednak też trochę rozczarowują. Spodziewałam się innej formy tekstów, może zbioru opowiadań albo spójnego dramatu. A czasem miałam wrażenie, że jest to zbiór różnych historii przeplatanych faktami-zapchajkami, zwiększającymi objętość książki. Chciałabym więcej historii, a duża część książki poświęcona jest opisowi działań V-Day. Bez intencji umniejszenia roli działań tej organizacji powiem, że nie jest to rzecz, którą chciałam znaleźć w tej książce. O organizacji, jakby mnie zainteresowała, poczytałabym w internecie.
Monologi waginy aspirują do bycia ważną książką – co udało się osiągnąć, skoro po 20 latach wznawia się i poszerza wydanie. Nie aspirują jednak do stania się dobrą literaturą. Ważny temat zagłusza banalną formę.