Niedoskonała włoskość (Made in Italy, reż. Luciano Ligabue)

Made in Italy ma reprezentować włoskość. Nie jest to jednak ta turystyczna, makaronowo-modowa włoskość w rytmie Italo Disco. To nie jest folder reklamowy pokazujący, jak Włochy są piękne i cudowne. Na kraj patrzymy z perspektywy jego mieszkańców należących do klasy średniej, pracujących w wytwórni wędlin za 1600 euro miesięcznie. Ich sytuacja nie jest stabilna, ponieważ ciągle następuje redukcja etatów. Z tego filmu wyłania się gorycz, złość i beznadzieja wobec państwa, które nie zapewnia ludziom godnego życia i przyzwoitej pensji. Jak opowiadał główny bohater (Stefano Accorsi) o swoim domu, jego dziadka było stać na budowę, jego ojca już tylko na remont, a on sam jest zmuszony do sprzedaży… A młodzi jak tylko mogą, wyjeżdżają za granicę. Sytuacja polskim widzom wydaje się dosyć znajoma, choć trudno stwierdzić, że film przynosi nam ukojenie w tym, że nie tylko w naszym państwie dzieje się źle.

Trudno w tej produkcji znaleźć jakieś ukojenie czy wskazówkę, jak żyć, by było nam lepiej. Zamiast tego widz otrzymuje ambitne zadanie: zorientować się, o czym Made in Italy tak naprawdę opowiada, bo wątków trochę jest, ale nie składają się one na jakąś spójną całość. Innym źródłem nieszczęścia Rikiego, poza kiepską pracą, jest jego relacja z żoną (Kasia Smutniak), którą podejrzewa o romans. Nieporozumienie na tym tyle wydaje się o tyle kuriozalne, że sam bohater nigdy wiernością nie grzeszył. Gdy udaje się na tym polu odzyskać dawne szczęście w miłości, w czym pomógł spontaniczny udział w manifestacji zakończony kilkudniowym pobytem w szpitalu, na ich radość z życia pada cień żałoby po samobójczej śmierci przyjaciela oraz problemy w znalezieniu nowej pracy.

Czy to miałby film społeczny? Prawdopodobnie. Jego zasadniczą wadą jest kompletny brak zaangażowania odbiorców. I nie wynika on z lokalności poruszanej problematyki, ponieważ jak wyżej wspomniałam, włoska scena polityczna ma wiele punktów wspólnych z polską. Rozmowy między filmowymi postaciami przypominają typowe rozmowy Polaków, lubujących się narzekaniu na swoje życie. Made in Italy jest pozbawiony dramaturgii, nawet muzyczna scena otwierająca film nie porywa widowni, choć wydawałoby się, że odrobina musicalu zawsze uatrakcyjni fabułę. Opowieść się dłuży, nie dąży do jakiegoś rozwikłania wątków, bo trudno tu mówić o jakimś wątku głównym. Mam wrażenie, że twórcy chcieli poruszyć wiele społeczno-politycznych spraw, ale brakło pomysłu, który pozwoliłby je ukuć w ciekawy i spójny scenariusz. Wynudziłam się, nawet widoki pięknego Rzymu, które ujmują nawet rodowitych Włochów, nie ociepliły moich wrażeń po filmie.

Ocena: 4/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *