Klątwa tańca (Fokstrot, reż. Samuel Maoz)

Premiera 7 września!

Foxtrot jest tańcem, którego kroki zawsze prowadzą do punktu wyjścia. Figurami tego tańca czują się państwo Feldmanowie, którzy stracili syna pełniącego służbę na wojnie w Izraelu. Foxtrot przechodzi z pokolenia na pokolenie. Tańczy go babcia w domu opieki, ojciec pokazuje jego kroki żonie, a syn ćwiczący go w wolnym czasie na służbie zawdzięcza mu tytułową ksywkę.

Dwa kroki w tył…

Do domu pukają żołnierze przybywający ze smutną wiadomością o śmierci Jonathana Feldmana. Jego matka mdleje, do ojca obojętnie przypatrującego się zachowaniu żony informacja dociera później. Stonowane kolory, statyczne kadry, wyraziste rysy twarzy wyłaniające się z mroku – oszczędne środki wyrazu całkowicie oddają pole aktorom w kreowaniu wrażenia bólu, szoku i załamania związanego ze stratą dziecka. Całkowite obnażenie ludzkiej bezradności i wściekłości ofiar wojny oraz obojętność podszyta sztuczną empatią żołnierzy.

Krok w bok…

Po kilku godzinach zmieniają się emocje. Rozmowa z żołnierzem organizującym pogrzeb poległemu synowi pana Feldmana sprawia, że ten zaczyna wątpić, czy wojsko posiada ciało Jonathana.

Dwa kroki w przód…

Żołnierze informują, że zaszła pomyłka. Chodziło o innego Jonathana Feldmana. Matka się cieszy, ojciec dostaje ataku paniki, żąda natychmiastowego przyjazdu syna do domu, aby być pewnym, że ten żyje.

I kolejny krok w bok…

Akcja przenosi się na posterunek, gdzie dyżuruje tańczący Jonathan.

Konstrukcja filmu Samuela Maoza oparta została na sprzecznościach, które stanowią też jedyny środek dynamizujący fabułę. Widz jest regularnie zaskakiwany nagłymi zmianami sytuacji, w jakich znajduje się rodzina Feldmanów, których dopowiedzenie następuje po kilku sekwencjach długich, statycznych obrazów. One sprawiają, że film mimo tragicznego i emocjonalnego tematu jest nużący i całkowicie pozbawiony dramaturgii. Z kolei próba wplecenia dynamicznej sceny w postaci tańca Jonathana okazuje się ożywcza dla widza, ale nienajlepsza dla filmu ze względu na jej brak spójności stylistycznej z całością. Żywsze kolory, muzyka Mambo no 5 Pereza Prado (która – swoją drogą – jak sugeruje sam tytuł, jest podkładem do mambo, a nie fokstrota) i reklama lodów na samochodzie w tle mocno kontrastują z wojenno-żałobną atmosferą filmu.

Najmniej udaną sceną jest jednak ta końcowa, w której dochodzi do wypadku wskutek obecności wielbłąda na jezdni. Okoliczności tragedii są tak nienaturalne, że zamiast wzbudzać szok i smutek, scena ta przywołuje skojarzenia z równie źle wyreżyserowaną sceną wypadku samochodowego Hanki Mostowiak wjeżdżającej w kartony. Najtragiczniejsze w niej jest właśnie to, że zamiast refleksji o niefortunności losu pojawia się obraz rodem z telenoweli.

Mimo powyższych licznych uwag nie można nie docenić znakomitych zdjęć oraz przemyślanej kompozycji filmu opartej na krokach fokstrota. Zostało tu wielowymiarowo przedstawione doświadczenie straty dziecka oddanego służbie narodowi; straty, do której doszło wskutek pomyłki i niefortunności losu. Doświadczenie to zobrazowano poprzez psychologiczne studium kolejnych etapów żałoby: od szoku i niedowierzania, przez złość, oskarżenie, aż po pogodzenie i odreagowanie za sprawą obrócenia pewnych sytuacji w żart. Postacie wydają się autentyczne, szczególnie w perspektywie zachodzących później zmian w relacjach pomiędzy nimi. Można więc dostrzec w Fokstrocie dobry materiał na wstrząsający i emocjonalny film, niestety w realizacji zabrakło środków, które obroniłyby go przed niefortunnymi scenami… a widzów przed walką z sennością.

Ocena: 5/10

Tekst ukazał się w „Ińskie Point” nr 1-2/2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *