Mam 180 cm wzrostu. Od czasów przedszkolnych rówieśnicy sięgali mi zaledwie do ramion. W podstawówce jedyną osobą, która przewyższała mnie wzrostem, był wuefista. Na dyskotekach nie tańczyłam z chłopakami, bo wyglądałoby to jak scena tańca w Facecie na miarę. Raz spotkałam się z mężczyzną, który miał 166 cm wzrostu. Będąc tego świadoma i nie chcąc pogłębiać „problemu”, przyszłam w balerinach. Po kilku minutach uciekł, bo marzył o zwyczajnej dziewczynie, która na randkę przyjdzie w szpilkach – bez znaczenia, że wówczas doszłoby kolejne kilka centymetrów przewagi.
Wspominam o tym, bo historia przedstawiona w filmie była mi znajoma i choć reprezentuję trochę inną perspektywę, to w pełni utożsamiam się z dyskomfortem Diane. Wysokie osoby też mają problemy – choć oczywiście, zwracając na to uwagę, nie mam na celu zarzucić filmowi, że pokazał perspektywę osób niskich. Chcę jedynie zaznaczyć, że w niewiele lepszej sytuacji są osoby wysokie, marzące o tym, by móc spojrzeć na kogoś z dołu.
Głównym bohaterem uczyniono karła, co wydaje się służyć wyostrzeniu kwestii akceptacji społecznej; zaznaczyć trzeba, że problem, jaki został zarysowany w Facecie na miarę, może dotyczyć również ludzi o przeciętnym wzroście. Różnica 24 centymetrów – bo mniej więcej tyle według mojej obserwacji wynosi ona między Diane i Aleksandrem – może dotyczyć kobiety o moim wzroście (1.8 m) i mężczyzny mającego nieco poniżej 160 cm wzrostu. Żadne z nich nie byłoby karłem ani wielkoludem. Innymi słowy, wybór postaci do przedstawienia głównego problemu wzrostu, jest dla mnie absolutnie nieprzekonujący, tym bardziej, że Aleksandre miał już żonę, z którą żył przynajmniej 10 lat i owocem tego związku jest Benji – czyli jednak partnerkę dało się znaleźć.
Rozumiem, że wybór karła ma na celu przerysowanie problemu postaci i tym samym realizuje pewną konwencję komedii, jednak zastanawiam się, czy naśmiewanie się z takich osób jest w dobrym tonie. Pojawia się w filmie wiele postaci, które mają poważny problem z akceptacją Aleksandre’a. Szczególnie wyrazistym przykładem jest matka Diane, która tak zablokowała się na wieść o nowym partnerze córki, że nawet nie zauważyła, że prowadzony przez nią samochód jedzie pod prąd. Większość widzów – niestety – odbiera tę scenę jako zabawną, co wydaje się ilustrować to, jak trudno przychodzi niektórym akceptacja inności. Sytuacja matki jest tu tyle ciekawa, że ojczym Diane jest osobą niedosłyszącą – okazuje się nagle, że dla niektórych niepełnosprawności dzielą się na niewidoczne (akceptowalne) i widoczne (nieakceptowalne).
Ciekawie został przedstawiony stosunek innych osób do Aleksandre’a, wyrażony głównie w językowych, niby przypadkiem rzuconych zwrotach, które regularnie nawiązywały do jego wzrostu. Koledzy z pracy mieli problem z tym, że ambitny kolega w swoich projektach chciał „mierzyć wysoko”, a z kolei sekretarka Diane proponowała mu kawkę, herbatkę, aż ostatecznie podała małą słomkę do szklaneczki wody. Niestety, te dialogi zawierające zbyt oczywiste aluzje były mało zabawne – choć chwała twórcom za to, że nie obniżyli poziomu humoru do wulgarnych dowcipów i ani razu nie padło pytanie o pewien inny rozmiar bohatera; jestem tym pozytywnie zaskoczona. Pojawia się jeszcze kilka ckliwych frazesów, mogących posłużyć za sentencje dla zakochanych, co sprawia, że film jest całkiem znośny.
Być może aspiracją Faceta na miarę było stworzenie komedii poruszającej problemy społeczne osób zmagających się z karłowatością, czemu sprzyjała kreacja zdystansowanego do siebie bohatera, w lekkiej formie wskazującego otoczeniu, jak nie radzi ono sobie z takimi przypadkami jak on. Szkoda, że nie ukazano więcej scen z codziennego życia Aleksandre’a, które stanowiłyby przeciwwagę dla dominującego wątku miłości i pozwoliłby szerzej spojrzeć na zjawisko społecznego niedostosowania, w którym to duże ciała o „karłowatym wnętrzu” mają największy problem.
Ocena: 6/10
Tekst ukazał się w „Ińskie Point” nr 6/2018