Nieprzecięta pępowina (Loveling, reż. Gustavo Pizzi)

Pierwsze dni września w social media to lista postów i obrazków ilustrujących rozstanie matek z dziećmi idącymi po raz pierwszy do przedszkola i szkoły. Lada moment inne matki będą musiały przeżyć jeszcze większe rozstanie, kiedy ich już dorosłe dzieci wyjadą na studia i nie będzie codziennych powrotów po zajęciach, a jedynie przyjazdy w weekendy, które też z czasem będą rzadsze. Naturalna kolej rzeczy. To właściwy moment, by wspomnieć o Loveling, które pozwoliło mi wyjaśnić pewne moje doświadczenia w wakacje poprzedzające studia – zamiast cieszyć się perspektywą zmiany w życiu, zostałam obciążona wyrzutami sumienia. Nie powiem, ile razy słyszałam, jak to wzrośnie koszt utrzymania mojej osoby, kiedy zdecydowałam się studiować w Krakowie, a nie w Katowicach, że nie będę mogła w weekendy przyjeżdżać do domu, bo będę musiała pracować na utrzymanie. A zarazem nie pozwolili mi w te najdłuższe wakacje pracować, bo powinnam kiedyś wreszcie odpocząć. Nigdzie nie wyjechałam, bo nie chciałam obciążać budżetu rodziny, co nieuchronnie nastąpi od października. W praktyce nie było tak źle, zwłaszcza że łapałam się na stypendia, które pozwoliły znacząco odciążyć wydatki na mnie, w pewnym momencie ograniczając to tylko do opłaty za akademik. A we wszelkie weekendy i ferie byłam wręcz najmilej widzianym dzieckiem na świecie. Nie piszę tego z pretensjami, tylko z jednej strony chcę pocieszyć świeżych studentów, którzy teraz przeżywają to samo, co ja wtedy, a po drugie, by zilustrować to, co przeżywają nasze matki. A właściwie wskazać, gdzie taką ilustrację znajdziecie.

W Irene widziałam po części moją mamę, przez główna bohaterka Loveling wydała mi się tak autentyczną postacią, w dodatku znakomicie napisaną i zagraną przez Karine Teles, które oddała szeroką paletę ambiwalentnych uczuć. Jest to kobieta prosta, z jednej strony ogarnia cały dom z czwórką synów, wspiera męża mimo jego niekoniecznie dobrych pomysłów, oddana siostrze, dla której też znajdzie miejsce ucieczki przed bijącym i pijącym mężem, a z drugiej strony ambitna, wieczorowo próbuje skończyć liceum i zdać maturę, by znaleźć dobrze płatną pracę, pozwalającą utrzymać rodzinę, tymczasem dorabia na sprzedaży pościeli. Jest matką, która ma najsilniejszą więź z pierworodnym (co chyba jest zrozumiałe i przejmująco pokazane w powtarzającej się scenie, gdy przytuleni oboje leżą na wodzie), z jednej strony jest dumna z jego sukcesów, cieszy się z możliwości rozwoju jego kariery sportowca za granicą, z drugiej zaś jest przerażona perspektywą rychłej i wieloletniej rozłąki, tym bardziej że Fernando nie wyjeżdża do sąsiedniego miasta czy nawet kraju, lecz na zupełnie inny kontynent, z Brazylii do Niemiec. Bohaterka nie chce stać na przeszkodzie, wspiera syna w przygotowaniach do wyjazdu, ale widać, że wewnętrznie cierpi, odreagowuje dziwnymi tańcami i śpiewami w kuchni, kładzie się na podłodze z płaczem, krzyczy i wpada w panikę. Z tego opisu może wydawać się, że postać została przejaskrawiona, ale w żaden sposób nie można uznać, że Irene stanowi karykaturę matek, które nie przecięły pępowiny. To postać prawdziwa do bólu.

Rozbrajająca szczerość wyłania się z całkowitego obrazu rodziny, która trzyma się razem mimo wszelkich problemów. Jest daleka od ideału, małżonkowie i rodzeństwo ze sobą się kłócą, nie potrafią dojść do kompromisu w pewnych kwestiach, obecny jest tu problem bezrobocia i finansów, przez siostrę Irene do tego obrazka wkrada się do tego obraz przemoc domowa, od której wyjątkowo wytrwale ucieka Sonia z synem (jest to kreacja godna wyróżnienia, bo nie dość, że w życiu niewiele kobiet potrafi odejść od bijącego męża, to w filmach jeszcze rzadziej pojawiają się takie silne bohaterki). I jeszcze dom idealnie odzwierciedlający atmosferę rodziny, kompletnie się sypie, wymaga remontu, na który ich nie stać, tymczasem na zepsute drzwi znaleźli rozwiązanie, na które (o dziwo) nikt szczególnie nie narzeka – wchodzenie i wychodzenie przez okno sypialni. Nie jest idealnie, ale jeśli można tak funkcjonować, to przyjmijmy to. W tej rodzinie urzekła mnie całkowita akceptacja swoich wad, wzajemny szacunek i wspólne dążenie do rozwiązywania problemów (miast ich szukania) – co można zaobserwować w licznych scenach ukazujących najzwyklejszą codzienność.

Loveling jest przeuroczym obrazkiem doskonale niedoskonałej, przez co prawdziwej, rodziny, którą tworzą wyraziste postaci, dalekim jednak od lukru dramatem eksponującym nie tylko trudną więź matki z dzieckiem, drugoplanowo przemoc w rodzinie, ale też ukazującym Brazylię jako państwo nieoferujące swoim obywatelom możliwości rozwoju i godnej pracy, mające problem z polityką ekonomiczną i korupcją.

Porusza, urzeka, bawi, daje do myślenia.

Ocena: 8/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *