W tym miesiącu kategorie wydały się bardzo przystępne i właściwie znalazłam dwa komplety książek, którymi mogłabym zrealizować to wyzwanie. Moje pierwotne plany znacząco się różniły od tych zrealizowanych, ale kto wie, może uda się przeczytać więcej niż po jednej z kategorii.
zalegająca cegła (książka powyżej 500 stron)
Historia naturalna i moralna jedzenia – Maguelonne Toussaint-Samat
Nie jest to cegła, mam znacznie grubsze książki, jednak ta w przeciwieństwie do tych grubych, ma najwięcej stron (ponad 600) – ot, taki paradoks. Po lekturze trochę żałuję, że nie mam starszego wydania w twardej oprawie, bo miękka i biała okładka strasznie się gniecie i brudzi – ale nie o estetyce egzemplarza mam tu pisać.
Treść Historii naturalnej… nie była mi wcześniej tak całkiem nieznana, gdyż przez wszelkich historyków, socjologów i antropologów jedzenia jej fragmenty były przywoływane w artykułach i monografiach dotyczących nie tylko historii, ale też symboliki pokarmu i praktyk żywieniowych. Jest więc dziełem klasycznym, które warto mieć pod ręką, by móc do niego zerkać w razie potrzeby. Bo nie jest to dobra książka na czytanie w całości, choć trzyma się chronologii, nie jest pisana tak, by czytelnik pogrążył się z dziejach jedzenia i pochłonął wszystkie jej wątki – a można odnieść wrażenie, że autorka napisała o wszystkim. Historia naturalna i moralna jedzenia to nie tylko obszerna historia najważniejszych pokarmów ludzi, obejmująca poszczególne gatunki mięs i owoców czy napojów. Tym, co najciekawsze w tej monografii, są opisy symbolicznego znaczenia poszczególnych składników, zbudowanego na podstawie pradawnych legend, z których część „żyje” do dziś, jak np. opowieści o tym, że dzieci znajduje się w kapuście. Również prima aprilis ma podłoże kulinarne, sięgające czasów, kiedy kazano niezorientowanym osobom iść 1 kwietnia kupić rybę (od końca marca do maja obowiązywał zakaz połowu) – nazywano ich „kwietniowymi rybami”.
książka z motywem katastroficznym
Dzisiaj narysujemy śmierć – Wojciech Tochman (katastrofa lotnicza, w której zginął prezydent Rwandy, stała się dla Hutu pretekstem do rzezi)
Chyba najbardziej znany reportaż Tochmana, który sam jest czołowym reprezentantem polskiego reportażu. O tej książce słyszy się podobne opinie, że wstrząsająca, mocna, dobijająca, ale bardzo dobra. Że po tej książce czytelnicy zaczynają interesować się reporterskim gatunkiem. Itd. Siłę oddziaływania tej książki widzą w oszczędnych słowach, nie ma tu przegadania tematu, czysty konkret. Tymczasem ja po lekturze czuję pustkę. I nie jest to pustka utożsamiana z poczuciem bezradności wobec zła tego świata. Ludobójstwo w Rwandzie opisane przez Tochmana, właśnie przez ten językowy minimalizm, wydało mi się czymś nieprawdopodobnie drobnym wobec skali rzeczywistej tragedii. Dzięki lekturze poznałam inną perspektywę niż tę obecną w filmie Hotel Ruanda, co uznaję za cenne, szczególnie zaskoczona byłam udziałem Polaków w tych wydarzeniach i mniej zdziwiona byłam podejściem duchownych do rozmowy na temat tragedii sprzed lat. Jednakże emocjonalnie ten dość sprawnie napisany reportaż mnie nie dotknął. Miałam wrażenie, że tragiczne historie ludzi są wtórne i ich „standardowy” opis stał się tym, do czego literatura nas przyzwyczaiła. Czytam dramaty ludzkie, które poznałam, pochodzą z innej części świata, ofiary mają inne imiona (jeśli w ogóle je znamy), i różna jest liczba zadanych gwałtów czy ciosów nożem. Wszystkie są przerażające, potrzeba jednak szukać wciąż nowego języka, aby je właściwie opisać. I oczywiście mając świadomość chronologii w dziejach literatury, wiem, że pewnie to ci pozostali inspirowali się Tochmanem, niż ten zapożyczał styl od innych.
książka z miastem w tytule
Tokio. Biografia – Stephen Mansfield
Spodziewałam się zupełnie innego typu książki. Przeczytałam już sporo rozmaitych biografii miejsc, twierdząc, że te są znacznie ciekawsze od ludzkich życiorysów, bo jeden obszar gromadzi wiele historii jednostek na przestrzeni dziejów. Biografia miejsca to typ reportażu, którego reprezentuje m.in. Beata Chomątowska oraz Filip Springer, będący czymś pośrednim między przewodnikiem a opracowaniem historycznym. Tymczasem publikacja Mansfielda to gęste opracowanie historyczne, naszpikowane szczegółami odnoszącymi się do historii ogólnej Japonii, kosztem wgłębienia się w życie codzienne Tokijczyków. Zamiast wraz z autorem poznawać miasto, jego specyfikę, oczywiście, na ile może to zrobić osoba, która nigdy nie była nawet w jego pobliżu, zostałam przytłoczona wiedzą. I to taką, której bez odpowiednich kompetencji, nie potrafiłam uporządkować. Niewątpliwie jest to pozycja dla osób, które mają przynajmniej podstawową orientację w kulturze i historii Japonii, bezpośrednie doświadczenia z miastem. Ta biografia ma na celu pogłębić wiedzę czytelnika, a nie dopiero go wprowadzić w tę mało znaną (dla niego) przestrzeń.
Rzym. Wędrówki z historią w tle – Bożena Fabiani
Z książkami Fabiani łączą mnie ambiwalentne uczucia, bo z jednej strony przez lata niemal z wyciągniętym jęzorem oglądałam jej książki przez szybę witryny księgarni PWN, nawet planowałam zdawać egzamin pisemny z jej serii Gawęd… tylko po to, by mieć pretekst, by je przeczytać, czy nawet nabyć. Ostatecznie z tego egzaminu zrezygnowałam, Gawęd… nie czytałam, a pierwsze spotkanie miało miejsce przy książce o malarskich starotestamentowych przedstawieniach, która ostatecznie mnie rozczarowała. Mimo to ponad pół roku temu skusiłam się na jej przewodnik po Rzymie, oczekując książki innego formatu. I rzeczywiście, po pierwsze jest ona lepiej wydana, na kredowym papierze z kolorowymi zdjęciami (poprzednia była czarnobiała), które dają namiastkę prawdziwej wędrówki, zwłaszcza gdy w Rzymie już się było. I z tego powodu nie warto rezygnować z papierowego egzemplarza na rzecz audiobooka. Po drugie publikacja ma przemyślaną kompozycję, każdy rozdział to tematyczna wędrówka po zabytkach, które łączy jedna epoka, władca lub święty patron czy przeznaczenie. Dzięki takiemu układowi można zaplanować konkretne trasy spaceru po wiecznym mieście.
Fabiani pisze interesująco, imponuje ogromną wiedzą oraz umiejętnością przekucia jej w zwięzłe wywody. Z jej opisów tchnie fascynacja miastem, sztuką i historią, która udziela się czytelnikowi – ten chętnie natychmiast udałby się do Rzymu. Wiem, że jeśli przyjdzie mi powrócić do tego miasta (a pieniążek do fontanny di Trevi wrzuciłam), to książkę Fabiani zabiorę ze sobą.