Premiera 11 maja!
Zacznę od anegdotki, która pokazuje, dlaczego o Oświęcimiu trudno jest rozmawiać neutralnie. W grudniu praca wysłała mnie do Oświęcimia, jednak tego samego dnia z samego rana mieliśmy w Krakowie szkolenie organizowane przez niemiecką firmę. Stawiliśmy się tam przed czasem, więc korzystając z okazji nawiązaliśmy luźną pogawędkę z prowadzącym auf Deutsch, naturlich. Opowiadaliśmy, że byliśmy na podobnym szkoleniu in Gleiwitz, on mówi, że jedzie nach Gleiwitz zaraz po tym szkoleniu, taka praca, T. coś wspomina, że on też zaraz wraca nach Warschau zu Arbeit… Chciałam dodać też od siebie, że ja z kolei muszę jechać zu Arbeit nach Auschwitz… Ale przemilczałam ten fakt, wiedząc, że to w uszach Niemca nie zabrzmi zwyczajnie, oraz myśląc, jak to zdanie pasuje do słynnego napisu nad bramą…
O Oświęcimiu trudno myśleć poza oczywistym historycznym kontekstem. Jednak gdy dowiedziałam się, że Kącki napisał pierwszy współczesny reportaż o tym mieście, pomyślałam wreszcie. Wreszcie ktoś napisał więcej o mieście, który było mi dane tamtego grudniowego popołudnia poznać z szerszej perspektywy niż jak dotąd ze stacji kolejowej (bo dworzec był, nie było, teraz jest w budowie), gdzie przesiadałam się na pociąg do rodzinnego miasta. Nigdy nie byłam w obozie, nigdy go nie widziałam, a nawet nie wiem, gdzie dokładnie leży (szkolna wycieczka odbyła się, kiedy zmarł dziadek, więc nie pojechałam). Z kolei moja praca polega na wcieleniu się w przeciętnego mieszkańca miasta, więc dreptałam jego uliczkami, dlatego moje obrazy Oświęcimia obejmują jego galerie handlowe, kościoły, estakady i starą część z pięknym rynkiem. Wiem również, że turystom trudno wyobrazić taką wizję miejscowości, bo T. pytał o moje wrażenia, bo on wiele lat temu był tylko w obozie i nie sądził, że poza tym i znanymi zakładami chemicznymi, może tam być jakieś miasto do zwiedzania.
Oczekiwałam, że Oświęcim. Czarna zima jako reportaż o współczesnym mieście będzie bliższy mojej perspektywie, jednocześnie wiedziałam, że nie sposób uniknąć historii sprzed 70 lat. Dlatego moje pytanie brzmiało, czy można cokolwiek powiedzieć o dzisiejszym Oświęcimiu bez nawiązania do holocaustu. Książka Kąckiego sugeruje, że nie. Co najlepiej odzwierciedla tytułowy (i najciekawszy moim zdaniem) reportaż Czarna zima, poświęcony smrodowi w mieście i zanieczyszczonemu powietrzu, którego źródłem są wielkie zakłady chemiczne, oczyszczalnia ścieków oraz punkty przyjmowania wszelakiego rodzaju odpadów, które są spalane albo zakopywane w ziemi. Nie jest przypadkiem to, że te najgorsze zakłady, na których wybudowanie i eksploatowanie żadne inne miasto się nie zgodzi, w Oświęcimiu mogą działać w najlepsze. Ta przeklęta ziemia stanowiąca jeden wielki cmentarz nie jest miejscem do mieszkania, ani miejscem, w którym turysta miałby chcieć zatrzymać się dłużej niż wymaga tego wycieczka w obozie. Z takiego założenia wychodzą władze miasta, stąd przez lata lekceważyli problem utrudniający życie mieszkańcom (a tych jest ok. 40 tys.), którzy zapomnieli, że czarny nie jest naturalnym kolorem śniegu. Opisywane przez rozmówców Kąckiego działania zakładów i ich konsekwencje mrożą krew w żyłach i przywołują luźne skojarzenia z historiami o Czarnobylu, choć tu smród i czarne powietrze przyrównuje się do czasów pracujących krematoriów.
Powyższą tezę potwierdza też pół reportażu o Brzezince, w której nie ma pieniędzy na kanalizację ani chodniki, w związku z czym nie tylko tam śmierdzi, ale też drogi są nieprzejezdne, bo w całości zajęte przez turystów niemających wyznaczonego pasa dla ruchu pieszego. Brak finansów w skarbcu gminy może być zaskakujący w świetle ogromnego ruchu turystycznego w Auschwitz-Birkenau – dochody z muzeum jednak idą do ministerstwa.
Współczesne urbanistyczno-społeczne problemy mieszkańców trafnie podsumowuje rozmowa Kąckiego z panem od promocji miasta, wyliczającego działania promocyjne, które sprawdzają się w innych miastach, ale tu nie mogą mieć miejsca, oraz biznesowe – unicestwione przez ironiczne artykuły w prasie jak np. „Supermarket w Auschwitz”, czy sprzeciwy ze strony Żydów (swoją drogą ich wpływ na współczesne funkcjonowanie miasta jest tak duży, że w połączeniu z faktem, że są to zarządzenia płynące z Izraela, można odnieść wrażenie, że Oświęcim jest ich miastem kolonialnym). To wszystko pokazuje, że trudno zneutralizować obraz tego miasta, bo wszelkie działania ku temu są utrudnione, blokowane lub źle odbierane. Tak jakby już na zawsze miasto to miało być wielkim cmentarzem żydowskim (bo trzeba podkreślić, że odkąd zaczęto mówić, że zginęła tu przede wszystkim ludność żydowska, – bo tak była ona najliczniejsza – na dalszy plan odchodzi albo w ogóle zostaje pominięty fakt, że zamordowano tu również wielu Polaków, Węgier, Romów i ludzi innych narodowości – jeden z bohaterów książki mówi nawet, że żydowskie wycieczki pomijają blok, w którym znajduje się wystawa o polskich ofiarach).
Jednym z podstawowych działań poprawiających wizerunek miasta jest próba oddzielenia Oświęcimia od Auschwitz, współczesnego miasta od nazwy, która kojarzy się jednoznacznie. Sprzyja temu geograficzny układ miasta, bo obozy i centrum miasta leżą na przeciwległych krańcach, przedzielonych Sołą, (a od Birkenau dzielą dodatkowo tory) połączonych zaledwie estakadami. Jest to słuszny zamysł, za którym powinny kolejne konsekwencje, jak np. większa wolność w dostosowywaniu oferty tej części miasta do mieszkańców i turystów, a nie jej blokowanie tylko dlatego, że kilka kilometrów dalej jest obóz zagłady. Taka polityka miasta, ulegająca w dużej mierze naciskom ze strony narodowości żydowskiej, staje się jednym ze źródeł antysemityzmu u jego mieszkańców – nieprzychylnie nastawieni do Żydów rozmówcy Kąckiego wykazują znużenie czy wręcz irytację tym, że tutaj tyle spraw kręci się wokół nich, równocześnie potrzeby żyjących tu i teraz ludzi są przez władze lekceważone. Takie świadectwa są istotne, bo pokazują, jaką sztuką jest mówienie o historii, przypominanie jej, ale robienie tego w taki sposób, by nie osiągnąć efektu odwrotnego od zamierzonego.
Wrócę jednak do głównego pytania, które towarzyszyło mi podczas lektury. Chciałam wierzyć autorowi, że pisząc o mieście z taką historią, trudno od niej uciec. Z drugiej strony Marcin Kącki wcale nie zamierzał jej unikać. Jeśli reporter przyjeżdża do miasta i od razu poszukuje ironii ukrytych w zwyczajnych komunikatach, jakże wszędzie indziej neutralnych: „uwaga zły pies” czy „oryginalna chemia z Niemiec” – widać, że przybył ze ściśle określonym nastawieniem, kierując się dość oczywistymi tropami – czym rozczarowuje. Wskutek tego pięć na siedem rozdziałów w książce jest o ludziach ściśle związanych albo z instytucjami muzealnymi, inicjatorami edukacji historycznej, kolekcjonerami osobliwych pamiątek wojennych, albo mieszkańcami domów leżących na terenie lub w bezpośrednim sąsiedztwie obozów koncentracyjnych. Są to interesujące teksty, które rzucają nowe światło na te tereny, a także relacje między lokalnymi aktywistami, i korespondują one z innymi niedawno wydanymi reportażami (np. o zbieraniu złota pożydowskiego). I jakkolwiek są istotnym elementem współczesnego obrazu miasta, pójście tym tropem zamyka Oświęcim w oczywistych kategoriach i skojarzeniach – bardzo liczyłam, że Kącki podejmie się jego odczarowania, czego niestety nie uczynił. Dlatego Czarnej zimy nie nazwałabym reportażem o współczesnym Oświęcimiu – jest on w głównej mierze o Auschwitz pokazanym z dzisiejszej perspektywy. To oczywiście nie obniża wartości tej publikacji, ale jeśli ktoś liczył na odkrywczy wizerunek przeklętego i napiętnowanego zbrodnią miejsca, zawiedzie się.
1 thought on “Auschwitz współcześnie (Oświęcim. Czarna zima – Marcin Kącki)”