Odżyły we mnie zainteresowania projektowaniem i wzornictwem (nie lubię słowa dizajn, przecież mamy takie dobre własne: wzornictwo). Zawdzięczam to poniekąd zajmowaniem się gastrofizyką, która z kolei wiąże się z food design, wskutek czego obserwuję niekonwencjonalne projekty zastawy stołowej, która ma wzbogacać nasze sensoryczne doświadczenie posiłku. Później zaczęłam większą uwagę zwracać na otaczającą mnie ceramikę, chodzić na wykłady na ten temat. A przed kilkoma tygodniami pojawiła się książka Katarzyny Jasiołek, która jeszcze bardziej rozbudziła mój apetyt na literaturę o wzornictwie, na wystawy sztuki użytkowej, a także (ale to już w kumulacji z reportażami Springera o architekturze) spowodowała silne pragnienie zrewolucjonizowania edukacji plastycznej w szkołach. Bo plastyka powinna obejmować nie tylko prace manualne i historię sztuki pięknej, ale też sztukę użytkową, dawać podstawy projektowania, pokazywać, co jest dobrze, a co jest źle zaprojektowane. Nie po to, by każda osoba ze średnim wykształceniem potrafiła dobrze projektować – wiadomo, nie każdy musi mieć takie umiejętności – ale po to, by potrafiła odpowiednio patrzeć, wybrać dobre i odrzucić złe projekty (i nie mówimy tu o guście, bo dobry projekt nie należy postrzegać w kategoriach ładne/nieładne) przedmiotów, wnętrz, budynków, plakatów itd. A że jest z tym spory problem świadczy o tym jedna z trzech omawianych tu książek i od niej zacznę, bo to majowa premiera.
Obecne okoliczności życiowe pozbawiają mnie jednego doświadczenia, a mianowicie fizycznego obcowania z książkami, przed ich posiadaniem. Zwykle przed złożeniem zamówienia w księgarni internetowej, egzemplarze wybranych tytułów mam już przejrzane i obmacane w księgarni, ewentualnie wiem, czego się spodziewać, jeśli jest to kolejny tytuł w dobrze znanej mi serii wydawniczej. Oczywiście, że treść książki jest najważniejsza, ale projekt jej fizycznej strony, zwłaszcza w przypadku literatury o sztuce czy książek kucharskich, jest dzisiaj decydujący, czy warto zainwestować w papierową wersję, trzymać ją na półce, czy lepiej wybrać ebook lub pożyczyć. Mówiąc o projekcie nie mam na myśli tylko okładki, która jest kluczowa z punktu widzenia marketingu, bo ma przyciągnąć uwagę potencjalnych czytelników – nietrafiony projekt, czyli taki, który sugeruje inny typ literatury (np. niskich lotów romans zamiast powieści fantasty, zob. Kuzynki Pilipiuka, lub podręcznik do WOSu zamiast prozy, zob. pierwsze książki z serii „Rumunia dzisiaj” wyd. Universitas). Ważna jest oprawa, od której zależy, czy książka rozsypie się po pierwszym czytaniu, czy przetrwa pokolenie czytelników, a także projekt wnętrza, typografia, czyli sam druk, rozmieszczenie tekstu, jego relacja ze stroną graficzną, a także rodzaj papieru czy oprawa. Wszystkie elementy, które w dobrym projekcie mają zapewnić nam komfort podczas lektury. I tak znajdą się książki, które bardzo lubimy trzymać w ręce, bardzo nam się podobają i chętnie je przeglądamy, ale są też takie, które mimo ciekawej treści, nas denerwują. I jedną z nich, niestety, są Odwiedziny. Rozmowy o dizajnie Aleksandry Koperdy.
Jest to przykład publikacji dającej sprzeczne komunikaty. Z jednej strony jej treść mówi o ciekawych wnętrzach, autorka pyta odwiedzanych właścicieli mieszkań, czym jest dobry projekt, pomiędzy głównymi rozmowami pojawiają się inspirujące porady, jak dobrze zaprojektować własną przestrzeń mieszkalną… A z drugiej, fizycznej strony stanowi przykład: jak nie wydawać książek.
Po pierwsze została wydana na kredowym papierze, wskutek czego mimo swej niedużej objętości jest dość ciężka (waży niewiele mniej niż dwa razy większy Asteroid i półkotapczan – rozmiar porównajcie na zdjęciu), a wraz z klejoną na grzbiecie oprawą sprawia, że trzymanie jej otwartej wymaga trochę więcej siły w rękach. Klejony grzbiet nie pozwala w pełni zobaczyć zdjęć, które zajmują dwie sąsiednie strony, tzw. strony widzące. Pozostałych zresztą też nie zobaczymy, jeśli nie będziemy odpowiednio manewrować egzemplarzem, by zmienić promień odbijanego światła – kolejny urok kredowego papieru. To grzechy związane z wyborem oprawy i papieru. Pozostaje jeszcze kwestia projektu typograficznego. Liczba zastosowanych tu fontów jest dużo większa niż wspomina złota reguła (jeśli dobrze pamiętam z zajęć: nie powinno stosować się więcej niż dwa) i niż rzeczywiście było potrzeba. Podobnie rzecz się ma z kolorystyką, choć ta przynajmniej zachowana jest w jednym tonie. Można by się przyczepić też niekonsekwencji w szerokości kolumn tekstu. To, co razi bardziej to „kolorowe” ciekawostki, jak nazywam przerywające tekst rozmowy z właścicielem mieszkania strony z kolorowym tłem ze wzmianką o jakimś projektancie, typie mebla czy szkole Bauhausu. Nie dość, że zostajemy wytrąceni z przebiegu rozmowy, to w większości przypadków te dodatkowe informacje w żaden sposób nie nawiązują do tego, co w danym rozdziale przeczytaliśmy i zobaczyliśmy, czyli do wnętrza i znajdujących się w nich przedmiotów. Czasami odniosiłam wrażenie, że ktoś pomylił kolejność, bo omówiony mebel, np. Thonet pojawił się w poprzednim mieszkaniu, przy którym z kolei opisano krzesła Panton bez związku z rozmową i wnętrzem. Kompozycja tekstu poprawia się w ostatnich rozdziałach, gdzie „dodatki” w postaci rozmów ze specjalistami pojawiają się na końcu (jedynie co tu trochę przeszkadza, to ponowna prezentacja sylwetek projektantów, których poznaliśmy we wcześniejszych rozdziałach, oglądając ich mieszkania).
Ogromna szkoda, bo książki o takiej tematyce są dla mnie szalenie inspirujące, nawet jeśli prezentowane wnętrza czy przedmioty mi się nie podobają, wiele z nich oferuje niekonwencjonalne rozwiązania, o których warto pamiętać, kiedy przyjdzie nam adaptować nową przestrzeń pod swoje potrzeby lub wykorzystać znalezione czy też otrzymane rzeczy.
Dawanie drugiego życia starym przedmiotom to motyw obecny w niemal wszystkich rozmowach prowadzonych przez Koperdę. Jeśli ktoś lubi wnętrza nawiązujące do PRL-u, to znajdzie tu sporo ich zdjęć i bratnich duszy. Drugą dominującą strategią w projektach tych mieszkań jest otwarcie przestrzeni – to stosunkowo nowy trend obecny od dekady, przed którym przestrzegał jeden z rozmówców Małgorzaty Czyńskiej w Domie polskim. Meblościanka z pikasami – książki o podobnym założeniu, co Odwiedziny… a jakże innej, o czym później. W wielu wybranych przez autorkę mieszkaniach generalny remont obejmował wyburzanie ścian czy przedstawianie ich w innym miejscu, rezygnacja z drzwi, ewentualnie zastępowanie ich zasłonkami – wszystko to w celu optycznego zwiększenia przestrzeni. Efekt osiągnięty, tylko czy rzeczywiście jest to udane rozwiązanie? Nie dziwi mnie taka strategia w mieszkaniach singli, choć i tu w sytuacji, gdy mają nocować znajomi, właściciele zastanawiają się, czy dwa otwarte wejścia do łazienki to był dobry pomysł. Bardziej zaskakuje mnie przestrzeń pozbawiona wydzielonych w mieszkaniach rodzin (i podkreślę, że to są celowe założenia projektowe, a nie kwestia okoliczności życiowych, w który wielodzietna rodzina musi żyć w jednoizbowej kawalerce), ponieważ wiąże się z tym optymistyczne założenie, że nigdy nikt nie będzie potrzebował odpocząć od pozostałych lokatorów, pobyć sam ze sobą. Mimo wszystko ten trend wydaje się bardziej akceptowalny niż moda na tzw. salony kąpielowe łączące łazienki z sypialnią, o których pisałam parę lat temu.
Jak wspomniałam, wydany trzy lata temu zbiór rozmów Małgorzaty Czyńskiej z projektantami (warto jeszcze zaznaczyć, że Korpeda rozmawia nie tylko z artystami, odwiedza też mieszkania ludzi związanych z innym zawodem, ale których najwyraźniej uznaje za miłośników dizajnu) ma podobne założenia jak Odwiedziny…, choć nie jest docelowo poradnikiem, a rozmowy nie są okraszone zdjęciami. W rozmowach obu autorek pojawiają się pytania o to, czym jest dobry dizajn oraz o osobiste doświadczenia mieszkalne – u Czyńskiej jednak ma się wyłonić obraz tego, jak mieszkali i mieszkają Polacy, a także, w jakim kierunku podąża architektura wnętrz, kiedy Korpeda dokonuje subiektywnej selekcji mieszkań, mających służyć czytelnikom za wzór czy inspirację.
Brak zdjęć może być wadą Domu polskiego, jeśli chciałoby się zobaczyć ilustracje wspominanych przez projektantów pewnych założeń, trendów i rozwiązań zarówno w przestrzeni mieszkań, jak i dizajnie mebli czy mniejszych przedmiotów użytkowych. Z drugiej strony, nic nie rozprasza uwagi i możemy rozbudzić naszą wyobraźnię, ewentualnie poszperać w internecie. Dla mnie rozmowy Czyńskiej, podobnie jak książka Asteroid i półkotapczan, były otwierające i inspirujące, zwłaszcza w kierunku potrzeby edukacji w zakresie sztuk użytkowych. Póki co myślę nad jej formą – i wiem, że oswojona przestrzeń bloga nie jest dla niej odpowiednia.
I jeszcze słów kilka o książce Katarzyny Jasiołek Asteroid i półkotapczan. To jest książka tak pięknie wydana, że chce się ją mieć, do niej zaglądać czy to w celu przypomnienia nazwiska i nazwy projektu serwisu do kawy lub fotela, czy po prostu dla przyjemności poprzeglądać. Kolorowa w środku – tak ją zapamiętamy, choć w rzeczywistości do czerni i bieli doszedł tylko jeden kolor: żywy odcień żółtego jako tło wprowadzenia do poszczególnych rozdziałów. I jeszcze równie żywa czerwień na wklejkach. Całość wydaje się atrakcyjna, ale też czytelna. Mimo dużej liczby zdjęć nie pokuszono się o papier fotograficzny czy kredowy, który może zapewnia wyższą jakość kolorowego wydruku, ale refleksy światła zmuszają czytelnika do oglądania ilustracji pod odpowiednim kątem. Zdecydowano się za to na większy format i oprawę zeszytową, dzięki czemu ciężar się rozkłada, a i wygodniej się ją otwiera.
Jeśli chodzi o treść, autorka prezentuje wytwory oraz przywołuje sylwetki projektantów powojennego wzornictwa w trzech rozdziałach poświęconych ceramice, meblach i szkle. Brakło tu więcej uwag o tkaninach – mimochodem wspomina się o nich przy meblach. Zanim jednak do nich przechodzi Jasiołek opisuje początki powojennego wzornictwa oraz zmagania plastyków, którzy niechciani się wręcz pchali do zakładów produkcyjnych, słusznie czując, że za wytworami przedmiotów użytkowych nie mogą stać tylko inżynierowie i pracownicy wyrabiający określone z góry normy. Artyści mogli zaproponować nowe wzory, które nie tylko będą funkcjonalne, ale też estetyczne i ergonomiczne. Dzięki ich niekonwencjonalnemu myśleniu można było wyjść poza oklepany i dobrze znany kształt dzbanka czy filiżanki, by zaproponować zupełnie nową, niekiedy określana jako awangardową, formę uwzględniająca wygodę trzymania przedmiotu i funkcjonalność (odpowiednio wyprofilowany dzióbek sprawia, że płyn nie leje się po ścianie dzbanka, a za brakiem uszka kryje się zamysł likwidacji trudnych do utrzymania w czystości części). To samo tyczy się mebli, które należało dostosować do ówczesnych warunków mieszkalnych, ze względu na mały metraż cenne były projekty wielofunkcyjne, jak tytułowy półkotapczan.
Asteroid i półkotapczan to nie tylko przegląd mniej lub bardziej udanych (czy też w ogóle nieudanych) wytworów peerelowskiego wzornictwa, ale też poradnik, gdzie szukać tych przedmiotów, które dzisiaj zyskują na popularności i wartości oraz po renowacji wspaniale zdobią wnętrza, co potwierdzają mieszkania zaprezentowane przez Korpedę. Dla mnie cenna była długa lista wystaw dotyczących powojennego wzornictwa, które miały miejsce po ‘89 roku. Nie spodziewałam się, że tego było aż tyle, zwłaszcza w ostatnich latach – już wiem, że mam na co polować, jak otworzą muzea. Tymczasem pozostaje mi się zadowolić publikacjami na ten temat.
W kontekście dizajnu warto polecić jeszcze świetny antropologiczny zbiór esejów Olgi Drendy wydany pod tytułem Wyroby. Autorka prezentuje przedmioty, które z jednej strony pokazują inwencję twórczą Polaków w epoce pre-konsumpcyjnej, gdy szukało się nowego przeznaczenia dla zużytych przedmiotów lub odwrotnie, starało się pozyskać potrzebną rzecz z tego, co się miało. A dziś o tej niegdyś powszechnej praktyce indywidualnego recyklingu wydaje się poradniki dla zwolenników idei zero waste.
Recykling i dawanie nowego życia przedmiotom starym to myśl łącząca wszystkie wymienionych tu publikacje. Żadna nie nawołuje do kupowania rzeczy nowych i podążania modami, które mijają. Raczej zachęcają do przeszukiwania strychów, mieszkań dziadków, aukcji internetowych, targów staroci, a także decydowania się na wzory i przedmioty ponadczasowe, które będą dobrze wyglądać i pełnić swoją funkcję mimo upływającego czasu. A przy okazji ktoś może odkryje w sobie nową pasję do renowacji mebli czy stolarstwa.