Premierowo: Lola, reż. Laurent Micheli

W ostatnim czasie mam zakrzywione spojrzenie na kino LGBT, bo nagle oczekuję od niego misji: uwrażliwienia heteryków na problemy, które są im obce i łatwo je zignorować przez stygmatyzację, i przekonania ich, że osoby nieheteronormatywne są normalne. Jest to bardzo krytyczna perspektywa, ponieważ śledzę losy bohatera i wyłapuję, „o to, może zadziałać”, „o nie, tym tylko dostarczycie wrogom argumentów przeciwko swojej naturze” – tak jakby kradzież dokonana przez osobę transpłciową (jak to ma miejsce w Loli) bardziej ją stygmatyzowała niż ta dokonana przez heteronormatywną. Tylko idealny obraz nie byłby prawdziwy ani chyba też przekonujący. Bo też w takim kinie nie chodzi o promocję środowiska LGBT (choć środowisko pseudoprawicowe próbuje przekonać, że każdy tekst kultury czy rozmowa na ten temat jest nakłanianiem do odejścia od „jedynej słusznej” heteronormatywności – czym kwestionuje naturalność tego stanu rzeczy). Wciąż jednak celuje w przedstawianie go w kategoriach problemów rodzinnych, społecznych, by stawiać pytania o (samo)akceptację, tolerancję i równość. Jeszcze stosunkowo rzadko osoby LGBT stanowią neutralne postacie, powiedzmy w kinie rozrywkowym – czyli są policjantami czy lekarzami bez studium psychologiczno-społecznego ich orientacji czy transpłciowości.

Wyreżyserowana przez Laurenta Micheliego Lola pozostawia u mnie poczucie niedosytu, nie dlatego że mnie nie przekonuje – wręcz przeciwnie, empatyzujemy z doświadczeniem bohaterki na tyle, że chciałoby się ją poznać lepiej. Jednak Lolę poznajemy w krótkim, acz kulminacyjnym momencie jej życia – co swoją drogą stanowi kolejny łącznik z bohaterką z klasycznego filmu Biegnij, Lola, biegnij, którą z kolei widzimy przez 20 minut czasu fabularnego. Obie ognistowłose dziewczyny są przez niemal cały film w ruchu, choć Lola Micheliego najczęściej przemieszcza się na czterech kółkach (samochodu lub deskorolki), biegnie, kiedy wymaga tego sytuacja. Obie bohaterki łączy też niełatwa relacja z ojcem i rozpad związku rodziców. Co prawdy u biegnącej Loli temat ten zamyka się w jednym epizodzie, kiedy nie może doprosić się ojca o pieniądze, a przy okazji dowiaduje się, że ten porzuca matkę dla kochanki, kiedy u współczesnej bohaterki ta trudna relacja staje się główną osią filmu.

Bo kiedy umiera matka, oboje połączeni bardziej miłością (choć każda w innym wymiarze) do tej samej kobiety niż więzami pokrewieństwa, muszą odbyć wspólną podróż do rodzinnej miejscowości matki, by zgodnie z jej wolą tam rozsypać prochy. Podróż ta odbywa się w burzowej aurze – trudno nie mieć poczucia nadnaturalnej interwencji ze strony zmarłej matki – i przez wyboiste drogi, sprawiające, że co chwilę któryś z bohaterów „wypada” z auta z postanowieniem, by nigdy już do niego nie wsiąść.Jak to bywa w filmach drogi, do celu docierają wszyscy, lecz z nowym bagażem doświadczeń, który sprawia, że na siebie i swoich towarzyszy patrzą z nowej perspektywy. Nie wiemy, jak będzie wyglądał dalszy kontakt ojca z Lolą, ale ta podróż na pewno coś zmieniła w tej trudnej, pełnej niezgody relacji. Relacji dotąd opartej na braku zrozumienia i oskarżeń o egoizm wymierzonych w niewłaściwym kierunku, a wreszcie i wykluczenia, wskutek którego Lola musiała szukać wsparcia w ośrodku.

Choć pojawiają się w filmie przebitki z dzieciństwa, w którym mały Lionel jest bity i wyzywany przez rówieśników, mamy też opowieść ojca, który opisuje wręcz jako diabelskie zachowanie syna na poszczególnych etapach dojrzewania – ten czas, w którym bohaterka odkrywa swoją tożsamość seksualną, pozostaje niedopowiedziany. Można go sobie uzupełnić obrazami z innych filmów, jak choćby z Chłopczycy (2012), w której bohaterka przybiera męskie imię i próbuje, na możliwości dziesięcioletniego dziecka, dostosować ciało do budowy płci przeciwnej, aby nie zdemaskować się przed kolegami z podwórka. Widzimy w nim też powszechną reakcję rodziców i rówieśników, kiedy poznają prawdę. O ile świadectwo ojca pozwala nakreślić drogę poznawania siebie i swojego ciała, jaką przechodziła Lola, o tyle trudno dostrzec sensowną zależność między nocnymi koszmarami a wyśmiewaniem kuzynów (odwrotnie, koszmary jako następstwo doświadczanej przemocy jest zrozumiałe). Skąd oni wiedzieli o tych koszmarach, skąd u tak małych dzieci podejrzenie o odmienności płciowej kuzyna? To właśnie dogrania tej kwestii, a nie dość już obecnych w kinie motywów z przebraniem, brakowało mi dla pełnego oglądu sytuacji i przede wszystkim portretu postaci, która odkrywa, że nie do końca jest tym, kim czuje się być. Ten, być może najtrudniejszy do sfilmowania, moment uświadomienia, który może nadejść już w pierwszej fazie dojrzewania (ok. 2-3 rok życia), interesuje mnie najbardziej.

Ostatnim elementem łączącym film Micheliego z Biegnij, Lola, biegnij jest dynamika, tylko w Loli bazą nie jest czas i przestępczy charakter działania, lecz emocje. Dużo pod tym względem się dzieje, przez co film gatunkowo niemal ociera się o melodramat. Jest to jednak zabieg angażujący uczucia odbiorcy, przez to buduje pokłady wrażliwości dla problemów i doświadczeń, najprawdopodobniej całkiem mu obcych. Ale one są jak najbardziej realne i rozgrywają się na co dzień w pobliżu, być może nawet za ścianą, czego nie jesteśmy świadomi lub nie chcemy zauważać. Dlatego takie filmy jak Lola są ważne i potrzebne, zwłaszcza dziś i na rodzimym podwórku.

PS Nie wiem, jak w kinach, ale film od dziś możecie obejrzeć na vod.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *