Powiem wprost, gdybym przed seansem przeczytała, o czym jest ten film – nie poszłabym. Temat nie wydawał się ciekawy, zwłaszcza dla mnie, którą życie i badania prowadzone na Antarktydzie nie interesują w ogóle. Tak się złożyło, że moje liczne zainteresowania obejmujące wiele obszarów, ten pomijają. Ale dobrze się stało, bo dokument Piotra Jaworskiego jest świetnie zrobionym materiałem, przyciągającym uwagę nawet tej części publiczności, którą temat obchodzi tyle, co zeszłoroczny śnieg.
Syndrom zimowników jest historią badań psychologicznych prowadzonych przez Jana Terelaka – ich wyniki do dziś są wykorzystywane zarówno podczas kolejnych ekspedycji polarnych, jak i przygotowań do lotów kosmicznych. Mimo ich wymiernych korzyści, same eksperymenty profesora budzą kontrowersje i czasami przesadnie są porównywane do tych wykonywanych w obozach koncentracyjnych (moim zdaniem porównanie jest grube i mocno nieprzystające albo film Jaworskiego niedostatecznie je zaprezentował, by pojąć poziom dyskomfortu, jaki odczuwali uczestnicy). Zanim jednak zapoznamy się z samymi metodami badawczymi, ich celem i reakcją badanych, przybliżone nam zostaje środowisko stacji Polskiej Akademii Nauk, specyfika klimatu miejsca, warunki bytowe, a przede wszystkim sami uczestnicy ekspedycji z prof. Terelakiem na czele.
Tym, co sprawia, że Syndrom zimowników ogląda się z prawdziwym zainteresowaniem, są bohaterowie. Twórcom udało się zaprosić do filmu wielu uczestników ekspedycji oraz ludzi, którzy mieli styczność z prof. Terelakiem, m.in. Mirosława Hermaszewskiego (to właśnie profesor wskazał go jako właściwego kandydata do lotu w kosmos). Oni opowiadali o swoich doświadczeniach niczym zawodowi aktorzy teatralni, w sposób uporządkowany i z bardzo dobrą dykcją. Czasami „spontan” przemawia bardziej na rzecz autentyczności dokumentu, ale tu minęło ponad 40 lat od ekspedycji, bohaterowie więc mogli spokojnie opowiadać o przeszłości, bez aranżacji retrospektywnej. Ich doświadczenia ilustrowały materiały archiwalne, niektóre dotąd nigdy nie publikowane, m.in. przedstawiające pogrzeb Włodzimierza Puchalskiego, znanego autora programów przyrodniczych. Jego śmierć była przełomowym momentem w grupie, który uświadomił uczestnikom ekspedycji, że to nie wakacyjny wyjazd i wrócą do domu dopiero za kilka miesięcy. To wpłynęło negatywnie na ich nastrój i komfort psychiczny – co stało się przedmiotem obserwacji Terelaka.
To, co nie zostało w żaden sposób udokumentowane, czy to na prywatnych nagraniach, czy zdjęciach, uzupełniono animacją lalkową, która urozmaica tradycyjną formę filmu dokumentalnego. Stanowi ona continuum scen z rzeczywistą makietą, na której na potrzeby filmu prof. Terelak odwzorowywał opisywane przez bohaterów sytuacje. Taka forma swoim przerysowaniem wprowadzała element humoru do historii, ten jednak jest też wyczuwalny w wypowiedziach uczestników ekspedycji, którzy o pewnych zachowaniach, z dzisiejszej perspektywy głupich i prostackich, mówią ze zdrowym dystansem. Poczucie humoru to kolejna cecha dokumentu, która przyczyniła do jego uatrakcyjnienia i przyjemniejszego odbioru.
Jestem pozytywnie zaskoczona, że film dokumentalny o tak kontrowersyjnym temacie, i tak odległym od moich zainteresowań, okazał się tak ciekawym materiałem i jednym z lepszych filmów wyświetlonych podczas tegorocznego festiwalu. Czasem warto iść na film w ciemno.
Tekst ukazał się w „Ińskie Point” nr 7-8/2020