Stacja Tokio Ueno powstała wskutek obserwacji autorki: jak przed planowanym przejazdem rodziny cesarskiej są sprzątane i zamykane na kilka godzin parki, a później wracają bezdomni, by na nowo zbudować swój namiot i pomieścić tam swoje rzeczy. To regularne zjawisko jest kolejnym przykładem dobrze znanego przejawu stwarzania pozorów, ukrywania niewygodnej prawdy przed władzą, a raczej chronienie jej przed koniecznością bezpośredniej konfrontacji z problemem społecznym, którego rozwiązać nie potrafi czy też nie chce. Niemal wszystkie duże miasta zmagają się z problemem bezdomności, są to często osoby napływowe, którym nie powiodło się tam, skąd pochodzą, a w metropolii łatwiej znaleźć pracę dorywczą czy pozyskać coś do jedzenia. Bohaterowie Miri Yu mają układy z dużymi sklepami i restauracjami, które wieczorem zostawiają dla nich niesprzedane jedzenie. Autorka porozmawiała z mieszkańcami parku i na bazie ich historii, wykreowała postać Kazu i jego towarzyszy niedoli – bohaterów tej krótkiej powieści.
A jest to powieść niezwykła – znowu, jak poprzednie japońskie książki z Serii z Żurawiem. Protagonistę poznajemy jako bezdomnego, ale sporo przyjdzie nam poczekać, by dowiedzieć się, jak nim został, co frapuje nas coraz bardziej, kiedy poznajemy jego naznaczone ubóstwem, samotnością i śmiercią życie rodzinne. Kazu urodził się w biednej rodzinie, która żywiła się tylko tym, co wyrosło im na polu. Kiedy uświadomił sobie, że brak pieniędzy mógł doprowadzić do śmierci żony i rodzonego przez nią dziecka, postanowił podjąć pracę w mieście, w odległym od rodzinnego domu. Przełożyło się to na wyższy standard życia rodziny, ale też na relacje z dziećmi, z którymi nie potrafił rozmawiać, były mu praktycznie obce.
Jego spotkania z rodziną, przynajmniej te opisane, to przede wszystkim pogrzeby: syna, rodziców, wreszcie żony. Zresztą sam Kazu przedstawia swoje życie zza grobu. Życie nieznośne i bez sensu, bo takie stało się po utracie młodego syna, który podobnie jak ojciec urodził się w tym samym roku co cesarz, co miało obojgu zapewnić błogosławieństwo – co przy ich życiorysach brzmi jak ironia losu. Śmierć wydaje się tutaj ważniejszym tematem niż bezdomność i bieda. Każda utrata bliskiej osoby niesie dla bohatera kolejne refleksje i lęk przed życiem, którego moment kresu nie jest znany. Zdaje się, że dopiero po śmierci jest w stanie przeżyć życie na nowo w spokoju, zna jego początek i koniec. Kazu reprezentuje jedno z podejść do kwestii życia i śmierci. Mnich buddyjski pełniący funkcję przewodnika czy też pocieszyciela żałobników opowiada o tym, jak ludzie, nie chcąc być ciężarem dla krewnych, modlą się o szybką śmierć – nawet powstała świątynia, do której pielgrzymują zarówno rodzice, jak i dzieci w tej intencji. Tymczasem doświadczenie mnicha, który uczestniczy w ceremoniach pogrzebowych spotyka się z żalem krewnych, że niespodziewana śmierć zabrała im szansę na pożegnanie ze zmarłymi, ostatnie rozmowy czy po prostu możliwość docenienia swojej obecności. To ciekawe. Katolicy modlą się, by Bóg zachował ich od nagłej i niespodziewanej śmierci, choć tu bardziej chodzi o możliwość przygotowania duszy na zbawienie, niż potrzebę pożegnania się z bliskimi. Z drugiej zaś lęk przed cierpieniem, długim umieraniem powoduje, że nagła śmierć może być tą wymarzoną. Dla umierającego, niekoniecznie jego bliskich.
Nie ukrywam, że te refleksje w tej książce przykuły moją uwagę najbardziej, trochę korespondują z kwestiami poruszonymi w Porozmawiajmy o śmierci przy kolacji – rozmowy, które mają pozwolić poznać oczekiwania bliskich, ich życzeń co do ceremonii pogrzebowej czy podtrzymywania życia przez aparaturę.
Domyślam się, że po opisie wydawcy spodziewaliście się niepopularnego portretu miasta, który zmaga się z takimi samymi problemami społecznymi, jak każde inne. Ale trzeba przyznać, że scen z życia bezdomnych nie jest tu dużo, zarysowane zostają niektóre rytuały i wyzwania, przed jakimi stoi to społeczeństwo marginesu. Dowiadujemy się, na czym można zarobić oraz na co można przeznaczyć dochód z zebranych puszek czy z dniówki na budowie.Poznajemy rozmaite postacie – zaledwie w szkicu – by przekonać się, że bezdomni nie biorą się tylko z biednych i niewykształconych środowisk. Różne aspekty autorka przemyca w nielicznych dialogach i krajobrazie Tokio Ueno – te jednak wydają się zaledwie tłem dla rodzinnych dramatów i życiowych refleksji głównego bohatera. Te nie angażują czytelnika zbyt mocno, ale pozostawiają w nim ślad. I jest coś w tym poetycko-onirycznym języku Yu Miri, że powieść czyta się na jednym wdechu.