Jeszcze nie mam trzydziestki, a już czuję, że muszę łapać ostatnie okazje, by nie mieć poczucia, że przespałam życie, a z wielkich planów nie pozostało nic, tylko trwanie i zazdroszczenie młodym, że mają przed sobą całe życie. Choć Krzysztof, bohater długo pisanej powieści Zbigniewa Dmitrocy, należy do pokolenia moich rodziców, jego perspektywa wydała mi się przerażająco bliska, a moment w życiu, w którym on się właśnie znalazł, jawi się jako niechciany acz wydawałoby nieunikniony etap także w moim życiorysie. Lektura Ostatniej okazji, która jest historią niespełnionego pisarza, poety, mistrza zmarnowanych okazji i niezrealizowanych projektów, łapiącego zlecenie napisania tekstu o komunii (korzystając z uroczystości chrześniaka) będącego niejako ostatnią szansą, by jeszcze zaistnieć – rezonuje we mnie jak niechciany poranny budzik. Wybudziła mnie z (pandemicznego? – wygodna wymówka) letargu i skłoniła do refleksji odpowiadających na rekrutacyjne pytanie „jak siebie widzisz za X lat?”. I co w tym kierunku robisz?
To ciekawe doświadczenie, że doświadczenia Krzysztofa, tak odmienne od moich lat młodości i studiów, nie tylko z powodu dzielących je 30 lat – odbieram jako pewną przestrogę. I może dzięki niej ostatnio pracuję na wysokich obrotach – to fajny stan. Trudno przewidzieć, czy podobne emocje podzielą pozostali czytelnicy powieści. Być może starsi, co mieli podobne ambicje, z których nic nie wyszło, przerażą się, że to ten etap, kiedy już na ostatnią okazję jest za późno. Być może stwierdzą, że zmarnowali życie. A może nie, może z wyższością spojrzą na bohatera, sklasyfikują go do kategorii nieudaczników?
Losy protagonisty bazują na doświadczeniach autora, który po latach zróżnicowanej twórczości literackiej, trochę bajek dla dzieci, trochę tłumaczeń i poezji – jak u Krzysztofa – zdecydował się skorzystać z ostatniej okazji i napisać powieść, która pierwotnie miała nosić tytuł Ostatnia komunia. O tym, że nie była to prosta droga do debiutu powieściowego, świadczy fakt, że książka była pisana paręnaście lat. Ale dzięki temu przemyślenia bohatera o życiu, o tym, co przeszedł i jakie z tego wnioski wyciągnął, są bardzo sugestywne i przekonujące, docierają do zakamarków sumienia, które wolelibyśmy pozostawić przykurzone i zapomniane. Co więcej, znakomicie tu sportretowano miejsca, w których bywa Krzysztof. Jest wielkomiejsko: Poznań, Gdańsk, jest też tzw. Polska „b” z zapomnianymi wioskami i miasteczkami, które musiałam sobie wygooglać, aby z zaskoczeniem odkryć, że nie wszystkie należą do Lubelszczyzny i Podkarpacia, lecz też są reprezentantki Opolszczyzny i Ziemi Lubuskiej (aż mnie kusi, by odbyć kolejną zaściankową podróż tym razem śladami Krzysztofa). Bardzo wyraziście nakreślono przemiany, jakie zachodziły na przełomie lat 80. i 90. I są to przemiany gospodarcze wraz z szalejącą inflacją pochłaniającą większą część wypłaty i pierwszymi krokami kapitalizmu, który boleśnie przekreślił iluzję lepszych czasów, kiedy wraz z nim szła redukcja etatów i państwowych dotacji przez lata kryjących rzeczywistą cenę podstawowych dóbr. Zmiany zachodzą też w technologii pracy pisarza, który wymienia maszynę do pisania na klawiaturę, a chwilę później nie wyobraża sobie, jak dotąd mógł żyć bez internetu…
Ostatnia okazja to bardzo dobrze napisana beletrystyka, udany debiut i podzielam nadzieję autora, że to nie będzie ostatnia powieść. Powieść jak zimny prysznic.
Świetnie to pani ujęła! Powieść jako podsumowanie, ale też ostatni dzwonek, żeby coś zmienić! Ja jestem tylko nieco młodsza od bohatera, więc bardzo mnie ta proza osobiście dotknęła. Uważam, że jest to kawał dobrej literatury.
Mam nadzieję, że nie przygnębiła totalnie! 🙂