Tak się złożyło, że większość wybranych filmów zostanie udostępniona w weekend, więc być może najlepsze tytuły jeszcze przede mną. Tymczasem dziś wspomnę o kolejnych trzech festiwalowych projekcjach.
Obietnica
To polski film młodzieżowy sprzed kilku lat, jednak do obejrzenia brakowało mi wcześniej okazji. Jak już wielokrotnie pisałam jestem patriotyczną kinomanką i rodzime kino oglądam najchętniej, nawet jeśli rozczarowuje. Jak choćby film Kajzejak. Z jednej strony winię fatalne udźwiękowienie – nawet osoby z naprawdę dobrym słuchem miały problem, by zrozumieć dialogi – z drugiej zaś historię, a szczególnie bohaterów, których motywacja jest dla mnie kompletnie absurdalna. A to dlatego, że są niedopracowani, zaledwie naszkicowani. Trudno uwierzyć, że musiało dojść do tragedii, jeśli nie znamy do końca przeszłości postaci oraz powierzchownie zarysowano relacje między nimi. Z jednej strony otwarcie filmu sprawia, że widz mocno wchodzi w tę historię, ale z nadzieją, że pojawią się retrospekcje, które zilustrują dramat głównej pary licealistów. Te jednak w ogóle się nie pojawiają, z dialogów rozumie się piąte przez dziesiąte… Stąd nie wiemy, skąd niechęć matki Janka do Lilki, dlaczego Lilka stawia tak drastyczny warunek i dlaczego Janek czuje się kompletnie samotny (jest jedna scena, która pokazuje zaborczość jego matki, ale… potrzeba rozbudowy tego wątku). Lepiej jest pokazana relacja Lilki z ojcem, choć ten pojawia się na końcu filmu, widzimy, że dziewczynie doskwiera na co dzień jego brak i tym teoretycznie możemy wyjaśnić, skąd u niej zachowanie, które jest w recenzjach porównywane do Lady Makbet.
Duży potencjał, ale za dużo skrótów sprawia, że zmarnowany.
Staniczek
Komedie z maszynistami są u nas obowiązkowymi pozycjami po obejrzeniu Dziennika maszynisty, którego polecam wszystkim miłośnikom czarnego humoru. W Staniczku zamiast niego znajdziecie piękne scenerie Azerbejdżańskiej wioski leżącej w górzystym krajobrazie, rosyjski tabor wraz ze szczegółowymi ujęciami kolejowej infrastruktury i odchodzącego na emeryturę samotnego maszynistę, który chciałby wreszcie z kimś dzielić życie. Wioska, w której rozgrywa się akcja, to jedno z tych miejsc, gdzie pociąg przejeżdża przez ciasne uliczki między domami, po uprzednim ostrzeżeniu młodego chłopaka, które ma pozwolić mieszkańców zwinąć swoje rzeczy z torów nim zostaną stratowane przez lokomotywę. Mimo to zdarza się, że jakieś pranie zostanie lub piłka utknie w masce pojazdu, aż pewnego razu o lokomotywę zahaczył się stanik. Emeryt niczym zakochany książę z bajki postanawia znaleźć właścicielkę bielizny, co okazuje się nie być prostą sprawą. Jest to pozytywna opowieść, bez oczywistego zakończenia, oglądana z pewnym napięciem i zgadywaniem, czy to będzie ta kobieta czy jednak inna. Przykuwa uwagę, mimo że bohaterowie porozumiewają się w milczeniu.
Dodam, że można go obejrzeć także na HBO GO.
Wildland
I skusiliśmy się na skandynawski thriller, który pokazuje, że mafia występuje nie tylko we Włoszech, choć włoska wydaje się bardziej zaradna i lepiej zorganizowana. Bo o rodzince Idy, do której protagonistka trafia po śmierci matki, można powiedzieć wiele, ale nie to, że są dobrze zorganizowani i działają z pasją. Zamiast ojca chrzestnego mamy matkę – siostrę mamy Idy – która dyktuje warunki i oczekuje od swoich dzieci lojalności i poświęcenia dla rodziny. W pewnym momencie Ida stanie przed dylematem, czy ma chronić siebie czy rodzinę.
Nie ukrywam, że zachowania bohaterów są zaskakujące, zresztą oni sami są ciekawie rozpisani, z charakterem (nawet jeśli go nie mają, bo są słabi – ale to też jakaś wyrazista osobowość). Wildland bywa momentami tak odjechany jak Zabicie świętego jelenia – choć Lanthimos oczywiście bardziej.