Tegoroczna edycja festiwalu już za nami. Zwycięstwo należy do kobiet, bo to produkcje kobiet i o kobietach zostały nagrodzone. Wśród nich Sole, który otrzymał Złotego Anioła i został nagrodzony przez jury młodych. Do mojej listy filmów do obejrzenia trafiają dwa wyróżnione tytuły: Yalda i Babyteeth. Ten drugi miał dystrybucję kinową, może jeszcze uda się załapać na jakiś seans. Może w ramach Festiwalu Młodego Widza Ale Kino ?
Jeśli chodzi o moje doświadczenie z festiwalem, liczyłam na to, że uda mi się więcej filmów obejrzeć, ale inne zobowiązania, których nie mogłam przełożyć na później, trochę ograniczyły moje uczestnictwo. Przynajmniej nie było tak źle, jak na Kamerze Akcji. Bo widziałam prawie 9 filmów, a po dodaniu parunastu tytułów festiwalowych, które obejrzałam wcześniej… Nie wygląda to tak źle, prawda?
Dziś więc przechodzę do ostatniej trójki. No prawie, bo Świat według kota obejrzałam do 20 minuty, potem z powodu później pory zasnęłam. A gdy miałam wybierać filmy na ostatni wieczór, stwierdziłam, że lepiej wybrać coś innego. Bo Świat według kota wydało mi się połączeniem familijnego filmu przyrodniczego z folderem turystycznym Amsterdamu. Mam wrażenie, że twórcy chcieli wypromować stolicę Niderlandów, ale żeby to nie był typowy film reklamowy, postanowili narrację przypisać kotu. A że kotki wszyscy kochają i się zachwycają, to film z góry jest skazany na sukces, no bo jak ktoś skrytykuje film, którego głównym bohaterem jest kot?
Spodziewałam się czegoś podobnego do Kedi – jakkolwiek film ten propaguje niewłaściwe podejście do kotów, jest opowieścią o mieście zdominowanym przez miauczące czworonogi. Pierwsze 20 minut Świata… to film o… ptakach. No dobra, są też inne zwierzątka, które każdej wiosny się rodzą i obserwujemy, jak są karmione, jak przyroda zaprojektowała łańcuch pokarmowy, wskutek którego jedne gatunki są pokarmem drugich itd. Do tego prostolinijna narracja, jak w filmach przyrodniczych. Nie wiem, czy później zmienia się temat opowieści, ale to, co zdążyłam zobaczyć, sugerowało, że docelowy odbiorca filmu powinien być co najmniej 20 lat młodszy ode mnie.
Ostatnie dwa seanse były bardzo udane. Nawet nie wiem, który film podobał mi się bardziej. Made in Bangladesh prezentował fabularyzowaną historię, którą doskonale znałam ze świetnego reportażu Życie na miarę. Jest to opowieść o przemyśle odzieżowym, o warunkach pracy, bezprawiu, które uderza najbiedniejszych, a szczególnie kobiety. Protagonistką jest Shimi, która po pożarze fabryki spotyka kobietę uświadamiającą ją o istnieniu praw pracowniczych i związkach zawodowych. Utworzenie organizacji pozwoli wymusić na pracodawcy, by stosował się do kodeksu. Z jednej strony utworzenie związku zawodowego jest niezbędne, by poprawić warunki, z drugiej zaś aktywność na tym polu rodzi liczne problemy, w tym ryzyko utraty pracy i trudność w znalezieniu kolejnej, bo kierownicy z wiadomych powodów nie chcą takich u siebie. Bohaterka mimo przeciwności losu uparcie walczy o swoje i prawa dla koleżanek, a każda klęska tylko dodaje jej siły, by się nie poddawać. Dość powiedzieć, że to ważny film. Ten jednak broni się nie tylko podjętą problematyką społeczną, ale przede wszystkim kobiecymi postaciami, które budzą sympatię, zrozumienie, mniej współczucie, a bardziej wiarę w to, że z takimi jak one można zmieniać świat.
Z kolei My Wonderful Wanda to kolejny festiwalowy film o specyficznej rodzinie. Nie jest to jednak mafijna specyficzność, jak w Wildlandzie. Choć jak miałabym szukać podobnych dramatów rodzinnych, kierowałabym się również w stronę kina skandynawskiego, choćby twórczości Vinterberga. Pozornie idealna wspólnota, o wysokim statusie społecznym, a za kulisami obnażane są wstydliwe sekrety poszczególnych członków. W pewnym momencie się kumulują, wybuchają. A potem cięcie, znowu maska i wydaje się, że między nimi już się wszystko ułożyło, pogodzili się z nową sytuacją, aż znowu zaczynają pojawiać się pęknięcia, które napinają atmosferę, aż do jej spektakularnego rozładunku. A głównym motorem tych spięć jest Wanda, polska służąca, która przyjeżdża do szwajcarskiej rodziny, by opiekować się sparaliżowanym mężczyzną. Z racji tego, że nie otrzymuje za to odpowiednio wysokiej pensji, a ma na utrzymaniu dzieci i rodziców, dorabia jako prostytutka, realizując jego potrzeby seksualne. Póki pewnego razu po kolejnym konflikcie, którego stała się ofiarą, nie powie dość i zdecyduje się rzucić robotę i wrócić do Polski. Jej sytuacja bardziej się komplikuje, kiedy odkrywa, że jest w ciąży.
Eskalacja skrajnych emocji spowodowana konfliktem interesów, brakiem wzajemnego zaufania, obłudą i utrzymywanymi przez lata kłamstwami jest w tym filmie duża, ale zostaje przełamana drobnymi humorystycznymi scenami. Choć trudno tu o postacie, którym byśmy kibicowali, ich zestawienie i ciągła konfrontacja z ich nieprzewidywalnymi reakcjami jest tym, co trzyma uwagę widza do samego końca.
Tyle ode mnie wrażeń z TOFIFESTu. Pozostaje nam z niecierpliwością czekać na kolejną edycję, ale w międzyczasie czekają na nas inne wspaniałe festiwale. Już za miesiąc wyczekiwane Ale Kino!