Tomek Michniewicz relacjonuje epidemię koronawirusa na wzór Zarazy Jerzego Ambroziewicza. Po części oczywiście i mniej szczegółowo, gdyż okres tegorocznej zarazy jest o wiele dłuższy i nie sposób relacjonować tak dokładnie, jak uczynił to Ambroziewicz, z pewnego dystansu czasowego dodajmy. W „pamiętniku” Michniewicza ze zrozumiałych powodów nie tylko nie ma dystansu, ale też historia kończy się w momencie, który może przyszłym pokoleniom mylnie sugerować, że w sierpniu wróciliśmy do porządku dziennego, ignorując wzrost zachorowań. A przecież punkt kulminacyjny nastąpił parę miesięcy później (zakładając, że już nastąpił). Nie jest to jednak z mojej strony zarzut, tylko stwierdzenie faktu. Bo też zdaje się, że autorowi nie tyle chodziło o napisanie relacji z pandemii, co potraktowania jej jako bazy do analizy pewnych zjawisk, które występują w kryzysowych sytuacjach. A że w związku ze zmianami klimatycznymi jeszcze wiele większych kryzysów przed nami, warto zatrzymać się nad obecnym i przeanalizować związane z nim rozmaite procesy, reakcje, wpływ na systemy społeczno-gospodarcze i po prostu zachowania ludzkie.
I tu wtrącę swoje wyobrażenia na temat tej książki, aby wyjaśnić, dlaczego jestem nią mocno rozczarowana. Spodziewałam się zbioru esejów czy innych form wypowiedzi, choćby ze strony zaproszonych przez autora gości, które w sposób krytyczny odniosą się do szeregu zjawisk, które wywołała pandemia lub w inny sposób z nią się wiążą. Do tak mylnej wizji tej książki pokierował mnie przywołany w opisie cytat „Obserwuj ludzi, gdy wszystko wokół się wali. W chwilach kryzysu dużo można zobaczyć”. Liczyłam, że te obserwacje i refleksje na ich temat wypełnią karty tej książki. Tak się nie stało. O ile obserwacje zostały ujęte w pandemicznym pamiętniku – który jest bodaj pierwszym papierowym całościowym zapisem tego, co działo się w Polsce podczas I fali koronawirusa, a to jest wartością tej książki (jest oczywiście jeszcze prasa, ale to trochę inna forma, która wymaga zebrania i podsumowania). Można tę wartość podnieść dopisując swoje doświadczenia w poszczególnych okresach, które mogą się różnić, od tych opisanych przez Michniewicza. Na przykład postcrosserzy prędzej odczuli skutki tego, co działo się w Chinach, poprzez ograniczenia usług pocztowych, w związku z tym epidemia była dla nich bardziej namacalna już na początku lutego. Do tego dochodzą różne zawody, wydarzenia… Dzięki tym zapiskom, uzupełniającym druk autora będzie to książka, do której po latach można wrócić, gdy pamięć zawodzi, co, kiedy i jak było. Piszę o tym tyle, bo to tak naprawdę dla mnie jedyna wartość tej książki, dzięki której ją zatrzymam na półce.
Bo refleksji brak. Zamiast krytycznych esejów specjalistów różnych dziedzin, mamy kilkanaście rozmów na bardzo różne tematy, czasem dość odległe od pandemii, a raczej bazujące na szerokim polu skojarzeń związanych z kryzysem w ogóle, czy to osobistym czy to światowym. Wśród nich może trzy były dla mnie interesujące na tyle, że dowiedziałam się z nich coś nowego z dziedzin, które mnie jako tako interesują. Plus może dwie rozmowy, które są odległe od tego, czym się zajmuję i o czym czytam, więc też były w jakiś sposób kształcące czy poszerzające horyzonty. Pozostałe mnie utwierdziły w przekonaniu, że nie jestem chyba docelową odbiorczynią tej książki. Reporter pyta specjalistów o takie podstawy, by nie rzec banały (a te niestety nie były pretekstem do nieoczywistych odpowiedzi – mimo to autor wydawał się szczerze zdziwiony obecnością pewnych zjawisk, jakby rzeczywiście rozmówca zdradzał wiedzę tajemną), że miałam wrażenie, że chyba jestem zbyt wykształcona i oczytana, aby móc z tej książki wynieść coś dla siebie (a nie mówię tego z wyższością, lecz z ogromnym żalem, bo to smutne nie móc rozwijać się dalej). Innymi słowy, uważam, że każdy, kto skończył jakiekolwiek studia humanistyczne czy społeczne (w ostatniej dekadzie powiedzmy, jeśli nie kontynuuje tej przygody poprzez zawód, doktorat czy inną formę, która pozwala mu być na bieżąco z różnymi teoriami i przemianami zachodzącymi np. w mediach) nie ma właściwie po co sięgać po tę książkę.
To rzecz pisana raczej z myślą o tych, którzy bezkrytycznie przyjmują wszelkie teorie spiskowe oraz bez weryfikacji udostępniają link do sensacyjnych artykułów odkrywających jakąś skrywaną prawdę, autorytetów szukają poza środowiskiem uznanych naukowców itd. Problem w tym, że takie osoby nie sięgną po Chwilową anomalię, bo oni nie chcą odkryć tego, że są manipulowani, że istnieje przyszłość, która obejmuje czas dłuższy niż najbliższy dzień, ewentualnie tydzień, że to, w co wierzą, to jedna z wielu teorii spiskowych, że wiele filmów SF wróżących przejęcie władzy przez sztuczną inteligencję pokazują rzeczywistość bardzo odległą od możliwości technologii itd. A ci, którzy chcą poznać mechanizmy, które sterują naszym społecznym systemem, którym się poddajemy w obliczu różnych sytuacji, albo chcą zrozumieć, dlaczego inni robią, to co robią lub dlaczego coś stanowi dla nas zagrożenie itd. – ci już sięgnęli po inne publikacje, które tę brakującą wiedzę uzupełniają.
Nie ukrywam, że po Chwilowej anomalii oczekiwałam rodzimego krytycznego wielogłosu pełnego refleksji, podobnych do tych, jakie znajdziemy w pandemicznej książce Slavoja Żiżka. Żiżek obserwuje ludzi w kryzysie, w tym siebie, i próbuje wyjaśnić, snując filozoficzne rozważania, dlaczego tak a nie inaczej się zachowujemy, a wspomagając się zapiskami umarłych (choć nie tylko) filozofów pokazuje, że to, co dzieje się teraz, ludzie przeżywali od dawien dawna, reagując tak samo jak my – to jest wpisane w naturę człowieka. Bo obserwowanie człowieka w kryzysie jest o tyle fascynujące, że wtedy na wierzch wychodzi jego natura, pierwotny instynkt każący mu walczyć o przetrwanie, a przejawy tego przybierają czasem zaskakującą formę (wystarczy nam pogłoska, że brakuje np. drożdży, by podczas każdych zakupów sprawdzać, czy są, i nawet jeśli w życiu nie były nam do niczego potrzebne, kupujemy je, bo teraz w naszych oczach jawią się jako element naszej rzeczywistości, którego brak może zaburzyć porządek świata, do jakiego przywykliśmy, choć wcześniej jego obecność była nam obojętna). I o tym warto pisać i nad tym się zastanawiać, bo choć mechanizmy są niezmienne od początków ludzkości, to ich emblematy (papier toaletowy) i formy (wypłaty gotówki z bankomatów) osadzają je w konkretnym miejscu na osi czasu. A przy okazji tworzą archeologię rzeczy.
Zmartwiłaś mnie. W nocie są obiecujące zapowiedzi rozmów i tylko z tego powodu chciałam przeczytać to, a tu się okazuje, że może mnie to nie zainteresować 🙁 Dobrze, że nie zdążyłam kupić tej pozycji.
Spokojnej nocy
Lepiej pożyczyć, poczytać, a potem ewentualnie kupić… Przyznam, że gdybym miała ją kupić w ciemno w internecie, byłabym zawiedziona, a po jej obejrzeniu w księgarni zrezygnowała z zakupu.