Nie ma i nie będzie jest drugim reportażem Magdaleny Okraski, drugim o Zagłębiu (choć w nowej książce jest to pojęcie dużo szersze) i o skutkach transformacji i planu Balcerowicza – innymi słowy o tym jak nie wyszło. Jak donoszą czytelnicy obu książek, one są do siebie bardzo podobne, diagnozują ten sam problem, opisują te same miejsca, choć czasem są umiejscowione w innych obszarach geograficznych. Sama autorka deklaruje (albo grozi) w zakończeniu Nie ma i nie będzie, że będzie o tym jeszcze pisać, bo takich historii o Polsce jest tysiące, a ich wysłuchanie jest obowiązkiem nas wszystkich. I tu stawiam pytanie, czy poza wysłuchaniem i odnotowaniem kryje się tu inny cel?
Bo to nie jest temat, w którym Okraska stawia pierwsze kroki. Te uczynił Filip Springer w Mieście Archipelagu, a w ostatnich latach temat ten jest często eksplorowany w literaturze faktu, koncentrującej się na różnych jego aspektach. Poprzednia książka ukazała się w momencie, kiedy o transformacji pisano w kontekście popkultury i resentymentu (w dużej mierze za sprawą Olgi Drendy i jej Duchologii) – a to dobra chwila, by pokazać odmienne oblicze okresu, o którym moje pokolenie pisze z rozrzewnieniem. Portretowanie losu regionu, które z jednego najbogatszych w Polsce stało się jednym z biedniejszych, wydaje się najlepszym wyborem, jeśli chce się kogoś otrzeźwić w ocenie lat 90.
W kolejnych latach, jak wspomniałam, o skutkach transformacji pisano sporo przez pryzmat konkretnych problemów, np. wykluczenia komunikacyjnego czy bezrobocia lub w ramach tworzenia portretów wybranych miast. Wszystko to w wielkiej pigułce podsumowali Katarzyna Duda (Kiedyś tu było życie teraz jest tylko bieda. O ofiarach polskiej transformacji) i Marek Szymaniak (Zapaść. Reportaże z mniejszych miast). Reportaż Okraski, który w głównej mierze traktuje o upadku zakładów pracy, można umieścić na półce między wspomnianą Zapaścią a Balladą o śpiącym lwie i Znikającą Polską. Między innymi, bo książek z podobnymi historiami dziś znajdzie się więcej. Tylko, że na ich tle Nie ma i nie będzie gdzieś się rozmywa. Bo nie jest to ani próba szerszego nakreślenia stanu mniejszych czy średnich miast, o których centrala zapomniała, a jeśli chcą zmartwychwstać, to muszą sobie radzić we własnym zakresie i dość skromnym budżecie – choć ten nie powstrzyma przed wyjazdem młodych ludzi i lekarzy, którzy chcą więcej zarabiać i mieć godziwe warunki do pracy. Nie jest to też studium upadku pewnej gałęzi przemysłu, jak u Agaty Listoś-Kostrzewy, która miała nakreślić portret Bytomia, a ostatecznie napisała uniwersalną opowieść o górniczych miastach. Nie jest to też studium miasta, które nie potrafi się podnieść po upadku zakładów produkcyjnych, jak o Włocławku poetycko pisał Piotr Witwicki. U Okraski jest wszystkiego po trochu. Reporterka jeździ po kraju, odwiedzając niby wybrane uprzednio miasta, jakże podobne do tych, w których była – ale tych w Polsce jest dużo – a z drugiej strony ma się wrażenie przypadkowości, brakuje wyrazistego klucza. Gdyż w pewnym momencie nie są to już „pocztówki” z miast, które wspominają czasy świetności działania zakładów i opisują to, co dziś po nich zostaje. Reporterka zaczyna kierować uwagę na nieobecność kin (to swoją drogą bardzo ciekawy temat), wykluczenie komunikacyjne czy problem mieszkaniowy (już nie w skali wybranego miasta, lecz całego kraju). To są istotne i interesujące kwestie, tylko że niespójne z tymi jednorozdziałowymi portretami stanowiącymi większą część publikacji. Tym samym autorka otwiera kolejną posttransformacyjną puszkę Pandory, której nie da się ogarnąć na zaledwie kilkunastu ostatnich stronach.
Brakuje temu reporterskiemu projektowi wyrazistości pod kątem dobranego materiału, jak i formy. Ten zbiór nie wyróżnia się niczym szczególnym, będąc po lekturze wcześniej wspomnianych książek podczas czytania Nie ma i nie będzie często miałam wrażenie deja vu, a czasem nawet czułam znużenie i irytację tak powierzchownym potraktowaniem tematu, który gdzie indziej (na szczęście!) doczekał się głębszej eksploracji. Samo wysłuchanie i opisywanie historii w moim odczuciu wydaje się niedostatecznym fundamentem dla reportażu – a taką intencję podaje autorka – jeśli brakuje wyrazistego klucza doboru opowieści (lub konsekwentnego kierowania się nim).
Tylko o jakim wysłuchiwaniu tu jest mowa? Poznając takie założenie książki, spodziewam się długich wyznań bohaterów, jak miało to miejsce w reportażach Jacka Hołuby czy Swietłany Aleksijewicz, czy w niedawno wydanej książce Sylwii Góry o bezdomnych kobietach. Nie jest to preferowana przeze mnie forma reportażu, więc z jednej strony cieszę się, że Okraska nie poszła w tym kierunku. Jednak po lekturze książki nie miałam poczucia, że Okraska oddała głos mieszkańcom, którzy pozostali, którym nie udało się stąd wyrwać. Krótkie wypowiedzi bohaterów wydają się tylko dopełniać jej obraz miejsca, które ogląda swoim antropologicznym okiem.
Na koniec nie mogę pominąć zaskoczenia pewnym faktem. Zaskoczenia, które zachęciło do lektury, a po niej zostało spotęgowane. Fenomenem wydaje się to, że ta dość przeciętna książka wywołała poruszenie na scenie krytyki literackiej. Okazuje się być tą jedną z naprawdę niewielu pozycji w ostatnich latach, o którą reporterzy i krytycy się pokłócili. I to nie jest debata wywołana kontrowersyjnym przekładem czy okolicznościami z życia autora – jak to najczęściej bywa – ani uciekająca od samej książki do rozwinięcia tematu, który jest przecież bliski większości z nas i każdy mógłby dorzucić tu swoje przykłady potwierdzając niniejszym rozpad naszego kraju. Nie, to najprawdziwsza dyskusja o samej książce, która zbiera tyle pochwał, co uwag krytycznych. Kłótnia, w której analizują realizację tematu i wyłaniająca się diagnoza, a także warsztat reporterki. Niby to kolejna książka o upadłych miastach, niewnosząca kompletnie nic nowego do tematu, a jednak to jej udało się rozniecić ogień i zwrócić uwagę na zjawisko, które jest tak różnie – jak się okazuje – oceniane. Może jednak jest potrzebna i swój cel osiągnęła.