Sprawa, która w ostatnich dniach zdominowała internet i oburzyła społeczność, nie tylko tę czytającą, piszącą, krytykującą i interesującą się literaturą, wciąż pozostaje w kilku wątkach tyleż niedopowiedziana, co otwarta na rozszerzenie znaczenia wypowiedzi Olgi Tokarczuk. Dlatego pozwalam sobie wtrącić swoje trzy grosze do tej afery przy kilku zdaniach o Niewidzialnych bibliotekach, ponieważ pierwsza refleksja po lekturze tego zbioru była związana z dychotomią między przyjemnym i bliskim wszystkim czytelnikom tematem a formą jego realizacji, która dla większości odbiorców będzie stawiać opór. A o tym przede wszystkim w swoich niefortunnych słowach chciała – jak mniemam – powiedzieć nasza noblistka.
Kto nie lubi czytać o czytaniu, książkach i bibliotekach? Wydaje się, że taki temat przyciągnie uwagę wielu czytelników. Niewidzialne biblioteki nie są jednak gawędziarsko napisaną książką o tym, co kochamy i robimy w każdej możliwej chwili. Nie jest to rzecz zbliżona do publikacji w stylu: co czytają pisarze i jak wyglądają ich biblioteczki. I choć już sam tytuł zdradza, co możemy znaleźć w środku – aby to wiedzieć, trzeba przynajmniej kojarzyć Itala Calvina i jego Niewidzialne miasta. A najlepiej przeczytać tę książkę, aby dostrzec, w jaki sposób autorzy Niewidzialnych bibliotek w warstwie kompozycyjnej i koncepcyjnej nawiązywali do źródła inspiracji. A Calvino jest zaledwie jednym z kontekstów, które warto znać, aby lektura nie stawiała oporu. Trzeba powiedzieć to wprost, największą frajdę z lektury będą miały osoby oczytane. Tu sprecyzuję, że osoba oczytana to nie jest osoba, która po prostu czyta dużo książek. Można czytać rocznie setki książek, ale jeśli nie zna się czołowych pisarzy i ich dzieł, które ukształtowały naszą kulturę, wywarły znaczący wpływ na rozwój literatury – trudno powiedzieć, że jest się oczytanym i posiada się kompetencje do czytania literatury, która odwołuje się do pewnych tradycji, dzieł itd. I to nie chodzi o to, żeby przeczytać wszystkie arcydzieła (w dodatku w całości) – po pierwsze jest to zadanie trudne do wykonania, po drugie to gra niewarta świeczki, jeśli styl pisania czy temat nam całkowicie nie pasuje i poczucie, że trzeba dokończyć tę powieść, blokuje nas przez sięgnięciem po inne znakomite dzieła. W dobie internetu mozolne przedzieranie się przez kanon literacki (jakkolwiek go zdefiniujemy) jest tym bardziej zbędne, gdy możemy na potrzeby współczesnej lektury w krótkim czasie poszerzyć naszą orientację o nowe konteksty – nawet przerwać czytanie, by zapoznać się z tym ważnym dziełem, do którego nawiązuje autorka. Oczytanie to przede wszystkim taka orientacja w historii literatury i kultury, która pozwala rozpoznać konteksty, a w przypadku ich nieznajomości sprawnie dotrzeć do źródeł. Najprostszy przykład to nawiązania biblijne – mało kto przeczytał w całości Biblię, a jednak takie konteksty rozpozna i wie, gdzie ich szukać, jeśli dotychczasowa wiedza wymaga uzupełnienia.
Niejedna z opisanych w tym tomie bibliotek opiera się na koncepcie labiryntu – algorytmu, w którym podczas lektury automatycznie zostają podkreślone kluczowe cytaty, wskazane konteksty, ich źródła czy inne dzieła, które je wykorzystywały. To koncepcje, które pozornie mają znacznie ułatwić prace literaturoznawcom i kulturoznawcom. W praktyce albo przerosłaby ich liczba odniesień albo ich praca stałaby się bezużyteczna – po co zajmować się czymś, co komputer w krótkim czasie zrobi za nas? Z drugiej strony, takie biblioteki oferuje literaturę dla każdego, bez względu na jego kompetencje, gdyż potrzebna wiedza do pełnego zrozumienia czytanego tekstu jest podana na tacy. Wtedy faktycznie, jak twierdzą krytycy wypowiedzi Tokarczuk, jedyną wymaganą kompetencją do poznawania literatury jest umiejętność czytania ze zrozumieniem. Póki jednak takie biblioteki istnieją jedynie na kartach Niewidzialnych bibliotek, sama umiejętność czytania ze zrozumieniem jest niewystarczająca, by obcować z literaturą na poziomie wyższym niż podstawowym (tj. w przypadku powieści rozpoznać postaci, miejsce i czas akcji oraz prześledzić tok akcji). Lektura na poziomie podstawowym może być satysfakcjonująca, czasami jednak nie jest (np. fabuła jest mało ciekawa albo banalna, język jest toporny), ponieważ oferuje atrakcje na poziomie intertekstualności, jest np. parodią innego dzieła.
Słowo, które w dyskusji komentującej wypowiedź „literatura nie jest dla idiotów” nie poddano szerszej refleksji, to literatura. Pojawiły się dwie drogi interpretacji, w pierwszej utożsamiano literaturę z książkami Tokarczuk (na co wskazuje zdanie wcześniejsze „Nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy”),w drugiej podkreślano, że autorka nie miała na myśli konkretnie swoich książek, tylko ogólnie mówiła o czytaniu. Jak zaobserwowałam, ta wypowiedź wywołała powszechne oburzenie, gdyż z jednej strony przez niefortunny skrót myślowy powiela stereotyp (mieszkańcy wsi są nieoczytani i niewykształceni), z drugiej sprzeciwia się działaniom promującym czytanie i przekonanie, że każdy może czytać. Sęk w tym, że Tokarczuk mówiła o literaturze, a nie czytaniu w ogóle. Istotne w tej dyskusji wydaje się zdefiniowanie, czym (dla autorki) jest literatura? Gdyż w zależności od kryteriów nie będą nią wszystkie publikacje wydane w formie książki (książka telefoniczna jest tego najlepszym przykładem, w dodatku takim, który pokazuje, że definiowanie literatury jest bardzo trudne, ponieważ wszystkie cechy dyskwalifikujące książkę telefoniczną do miana literatury [np. brak fabuły, autorstwa, dialogów, akcji itd.] posiadają inne dzieła literackie). Ile razy podczas spotkań krytycznoliterackich słyszałam pytanie od jakieś uczestniczki: „ale czy tę książkę w ogóle możemy nazwać literaturą?” Niedawno u Solnit opisującej swoje lektury, do których wracała wiele razy, przeczytałam: „a początkowo powieści, których raczej nie można określić mianem literatury, na przykład popularna wówczas trylogia Mary Stewart”. Jakie cechy powieści Stewart nie pozwalają Solnit zaliczyć ich do literatury? Tego niestety nie wiem, podobnie jak do końca nie wiemy, co dokładnie Tokarczuk rozumie przez literaturę (a ściślej mówiąc, jaki jest zakres jej definicji), choć możemy się domyślać na podstawie jej twórczości.
Niewidzialne biblioteki niewątpliwie można określić mianem literatury, stanowią hołd dla twórczości Calvina i Borgesa, w której znajdziemy ich wspaniałe wizje bibliotek i przestrzeni dla bibliofilów. Autorzy w inteligentny i sprawny warsztatowo sposób naśladowali swoich mistrzów i wchodzili z nimi i ze sobą w dialog zrodzony z miłości do literatury i czytania. A trzeba zaznaczyć, że autorzy pochodzą z różnych regionów świata, wychowani więc w innych kulturach, praktykujących różne obyczaje… Tymczasem praktyka czytania i miłość do książek okazuje się tym, co przekracza kulturowe i geograficzne granice. Do tej piątki autorów doszedł jeszcze jeden, dzięki któremu polski czytelnik mógł zapoznać się z tym bibliofilskim projektem. Jacek Dehnel nie tylko przetłumaczył teksty z oryginalnej książki, ale też dopisał swoje glosy – niniejszym książka w nieco magiczny sposób się rozrosła. I tak żyjąc autorskimi wizjami rozrastających i kurczących się książek w zależności od sytuacji panującej na świecie, myślę sobie, że fajnie by było, gdyby jakiś inny tłumacz zachwycony spolszczoną edycją chciał wydać ją w swoim rodzimym języku, dodając do zbioru swoje wizje. Książka wędrowałaby przez kraje puchnąc od kolejnych przekładów… Trochę na zasadzie tego surowego ciasta (drożdżowego?), którego część dostawało się od znajomej, a po jego urośnięciu znów dzieliło się na cztery i trzy części przekazywało się dalej… I tak w nieskończoność.
Tym, co tworzy literacki sznyt Niewidzialnych bibliotek, jest nie tylko świadoma gra z pewnymi konwencjami oraz wspomniana intertekstualność, świadcząca o niezwykłej erudycji autorów (co z kolei podnośni wymagania wstępne dla potencjalnych czytelniczek), ale też ogromna wyobraźnia twórców oraz ich sprawny warsztat pozwalający przełożyć tę wizję na słowo pisane. A jest to język wyszukany, pełny słowotwórczych zmagań, ale też wymagający od odbiorczyń skupionej uwagi, by nie tylko pojąć podstawową koncepcję danej biblioteki, ale jej językowe i pozajęzykowe relacje z innymi wizjami świata (choćby tymi wykreowanymi przez Orwella czy Huxleya). Mimo bliskiego wszystkim czytelnikom bibliofilskiego tematu – nie jest to książka dla każdego.