Premiera: 25 sierpnia
Film, który otworzył tegoroczny festiwal w Cannes zaskakuje na wielu poziomach. Po pierwsze klasyczną liniową narracją biograficzną od początku do końca. Nie wszystko zostaje zaprezentowane na ekranie, bo na to nie starczyłoby czasu, o pochodzeniu Jeanne Vaubernier i o losach hrabiny du Barry po śmierci Ludwika XV dowiadujemy się od narratora z offu. Po drugie jeśli ktoś liczy na momenty – tu ich nie ma. Produkcja jest całkowicie pozbawiona scen erotycznych, naturalistycznych i wszelkich ukazujących przemoc i namiętność. Co dziwi najbardziej, skoro głównym tematem jest skandaliczna relacja, jaka łączyła Jeanne z królem. Maïwenn, odtwórczynię głównej roli i reżyserkę nie kusiło, by pokazać równie dramatyczną śmierć bohaterki.
To wszystko mogłoby skazać na dzieło totalnie beznamiętne. A jednak wyróżnia się w świetle ostatnich filmów kostiumowych, które próbowano urozmaicić na wszelkie sposoby, czy to dodając elementy z innej epoki, np. współczesna muzyka w Marii Antoninie czy dodając absurdalnego humoru podważającego konwencje gatunkowe, jak to zrobiono w serialu Wielka czy w Faworycie. Po tych wszystkich przekombinowaniach, które nie zawsze wyszły opowieściom na dobre, film Maïwenn pozwala odetchnąć i czerpać przyjemność z oglądania tradycyjnego, grzecznego, zrobionego z rozmachem dramatu historycznego.
Siłą tej opowieści jest magnetyzm postaci, zwłaszcza granego przez Johnny’ego Deepa Ludwika XV. Wydaje się postacią w cieniu, która nie ośmieli się odebrać uwagi poświęconej Jeanne du Barry. Ale to czyni tę postać pociągająco tajemniczą, ze skrywanymi uczuciami i namiętnościami, na których ukazanie nie pozwala pełniona funkcja. Podobne wrażenie robił La Borde (Benjamin Lavernhe), który wprowadzał Jeanne w zasady panujące w Wersalu i wspierał ją do samego końca. Z kolei postać Jeanne budzi ambiwalentne uczucia. Z jednej strony ma sprawiać wrażenie wyemancypowanej, łamiącej konwenanse, wykształconej i silnej kobiety, z drugiej zaś niewiele trzeba, by skruszyć jej pewność siebie i ustawić do kąta. Gdy śledzimy jej losy, nie znając biografii, nie wierzymy w to, że uda jej się zostać w Wersalu do końca, że śmierć Adolphe’a, przyjazd Marii Antoniny, która w zmowie z córkami króla, nie chce jej zaakceptować – odbierze Jeanne całą siłę do walki, by stać się kimś więcej niż powinna być z racji swojego bękarciego pochodzenia. I do końca nie mamy pewności, czy więcej w niej było miłości czy troski o materialny byt?
To pewien wyczyn, by film pozbawiony odważnych i prowokujących scen mógł dziś całkowicie zawładnąć uwagą widza. Dużą w tym rolę miały piękne zdjęcia kręcone w Wersalu i absolutnie cudowna muzyka Stephena Warbecka, która już trafiła do mojej cyfrowej biblioteki.
To wielkie kino historyczne w zapomnianym klasycznym stylu.
Ocena: 8/10