Jaki sen, taka śmierć (Sen o okapi, reż. Aron Lehmann)

Premiera: 6 października

Aron Lehmann niczym Wes Anderson oprowadza widzów po swoim wyimaginowanym świecie, przedstawiając kolejne można rzec świadomie papierowe postacie, które odznaczają się zazwyczaj jedną wyraźną cechą, np. optyk słyszy głosy, a Palm raczej nie bywa trzeźwy. Po prezentacji tego niedużego miasteczka poznajemy najważniejszą osobę w życiu narratorki i protagonistki Luise – jej babcię Selmę (mimo różnicy wieku są równie bliskimi przyjaciółkami jak ich amerykańskie imienniczki z kultowego filmu z 1991 roku). Jej wyróżnikiem stanowią sny – za każdym razem, gdy przyśni jej się okapi, ktoś w miasteczku w ciągu doby umiera. Pierwszy sen zwiastował śmierć jej męża, który opisał to dziwne zwierzę w gazecie, i od tego momentu życie Selmy było naznaczone melancholią, aż do chwili, gdy na świat przyszła Luise i jej najlepszy przyjaciel Martin. Zdawałoby się, że wraz z ich narodzinami odeszła śmierć.

Zgodnie z przewidywaniami niedługo po tym, gdy zostajemy wprowadzeni w ten filmowy świat, a Luise i Martin mają już około 10 lat, sen o okapi nawiedza Selmę. Wbrew życzeniom śniącej wieści roznoszą się po całej okolicy, wzbudzając wśród mieszkańców panikę, hipochondrię i potrzebę poznawania i zdradzenia sekretów. Atmosfera uspokaja się, gdy po minięciu doby wiele wskazuje na to, że to był fałszywy alarm. Czy aby na pewno?

Jedyną osobą, która zdaje się mieć obojętny stosunek do proroctwa, jest lekarz, ojciec Luise. On myślami żyje w innym świecie, bardziej niż w odgłosy ciał swoich pacjentów zanurza się w marzeniach o odległych podróżach, które zdecyduje się zrealizować. Zresztą matka Luise też nie wydaje się twardo stąpać po ziemi, wdycha do sprzedającego lody Greka, który chce uchodzić za Włocha. Nic więc dziwnego, że dziewczynka najlepiej dogaduje się z babcią.

Sen o okapi z galerią barwnych postaci i małomiasteczkową atmosferą rozgrywającą się na dwóch poziomach czasowych (dzieciństwo i dorosłość Luisy) wydaje się komedią – zwłaszcza, gdy odkrywamy wręcz nieprawdopodobną i przynoszącą tragikomiczne konsekwencje moc Luise: gdy mówi, coś niewłaściwego, coś spada bądź ulega zniszczeniu (co czasami może pomóc). W rzeczywistości jest to opowieść pełna rodzinnych i miłosnych dramatów, których ciężar zostaje złagodzony przez humor i elementy realizmu magicznego.

Obaj młodzi bohaterowie Luise i Martin żyją w rodzinach dysfunkcyjnych. O rodzicach Luise już pisałam, więc tylko podkreślę, że choć nie wykazują oni typowo patologicznych zachowań, kluczowy jest fakt, że są oni praktycznie nieobecni w życiu dziewczynki, a ta jest wychowywana głównie przez babcię oraz optyka, który pielęgnuje ciekawość świata Luisy i przez całe życie stara się odpowiedzieć na jej wszystkie pytania. Z kolei Martin jest wychowywany bez matki, przez ojca alkoholika stosującego wobec syna przemoc (nawet jeśli nie fizyczną, to na pewno psychiczną).

Dramat miłosny łączy optyka i Luise. Optyk jest zakochany w Selmie, ale nie ma odwagi jej tego wyznać, wszelkie próby napisania listu miłosnego kończą się nie powodzeniem. Natomiast Luise traci miłość swojego życia i po latach stopniowo pozwala otworzyć się na uczucie, jakie wywołuje w niej pewien niekonsekwentny w przestrzeganiu duchowych reguł mnich. Droga do związku nie jest łatwa, zwłaszcza, gdy randka staje się lokalnym wydarzeniem a mieszkańcy zachowują się dokładnie wbrew zaleceniom dziewczyny.

Ta adaptacja powieści Mariany Leky jest silnie nacechowana emocjami, nie obejdzie się bez wzruszających (ale nie ckliwych!) momentów i zachwytów, że zgraja tak różnych osobowości może stworzyć taką lokalną wspólnotę, która w trudnych chwilach się wspiera. Aż żal było „opuszczać” tę małomiasteczkową społeczność…

Ocena: 7/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *