To nie jest banalna książka. Swoją neonową zielenią przykuła moją uwagę w księgarni i po przeczytaniu paru stron podjęłam decyzję o jej zakupie. Na miejscu i w cenie okładkowej. Dotąd to mi się nie zdarzyło, może nie licząc zakupu reportażu na spotkaniu autorskim. Zastanawiałam się, ile w tej książce jest ekonomii, ile rozprawy o przemyśle spożywczym (por. Władcy jedzenia), a ile po prostu opowieści o jedzeniu. Widząc jednak, jak Ha-Joon Chang opowiada o czosnku (a później o innych produktach spożywczych) z nakreśleniem historyczno-kulturowego tła – wiedziałam, że choćby na tych fragmentach dużo skorzystam i z punktu poznawczo-doktoratowego (zwłaszcza, że mamy tu perspektywę Koreańczyka) i po prostu czerpiąc przyjemność z lektury.
Pasja do jedzenia i snucia o nich opowieści pozwala przyrównać Koreańczyka z Anthelmem Brillat-Savarin. Natomiast konstrukcja książki przywołała skojarzenie z Appetite for Thought* – tam też każdy rozdział był tytułowany wybrany produktem spożywczym, który miał w jakiś sposób symbolizować omawianego filozofa. Ha-Joon Chang obrał podobną strategię, tylko nurty filozoficzne zastąpił ekonomicznymi.
Trochę obawiałam się deklaracji, że opowieści kulinarne są tylko lodami, które mają zachęcić dziecko do zjedzenia surówki [s. 27] – kulinarnego odpowiednika nudnej ekonomii, w dodatku z rzadka dotyczącej ekonomii żywności. Sama ekonomia – jak możecie się domyślać – średnio mnie interesuje. Jednak to, jak autor sprawnie przychodzi z interesującej społecznej, kulturowej, historycznej czy nawet autobiograficznej opowieści o tytułowym produkcie spożywczym do spraw ekonomicznych, ciągle mnie zaskakiwało. Nawet nie zorientowałam się, kiedy nagle czytam o neoliberalizmie, ochronie patentowej czy republikach bananowych. Lektura uświadomiła mi, jak mało wiem o ekonomii oraz jak wąsko postrzegałam zakres zjawisk wchodzących do dużego wora zwanego ekonomią. Przyznaję, że nie wszystkie omówione zagadnienia przyjęłam z zainteresowaniem i zakodowałam, ale większość zaprezentowanych działań rynkowych, w tym sięgających początki podboju świata przez Europejczyków, mnie zaintrygowały i zaskoczyły.
Dla mnie jednak największym walorem tej publikacji są kulinarne opowieści, w których, nawiasem pisząc, nie brakuje prostych przepisów. Szczególnie cenię te fragmenty, w których autor – mieszkający od 40 lat w Wielkiej Brytanii i mający znajomych z całego świata – przytacza, jak wybrane produkty przyjęły się w różnych częściach świata (np. Coca-cola) lub są przyrządzane (tu wymienia nazwy regionalnych potraw).
Ekonomię na talerzu należy traktować jednak jako ciekawostkę – sam autor przyznaje, że jest to dziwna książka, w której łączy swoje dwie pasje: jedzenie i ekonomię. Nie jest to ani solidne wprowadzenie do ekonomii czy historii żywności, ani rozprawa na jeden konkretnych problem. To raczej przysmak, który ma rozbudzić w nas apetyt na więcej – czytelnikom zainteresowanym szerszym rozwinięciem poruszonych zagadnień autor poleca swoje wcześniejsze naukowe i popularnonaukowe publikacje dotyczące ekonomii. Niniejsza publikacja stanowi ciekawy przykład ilustrujący bogactwo kulinarnych metafor, za pomocą których można objaśniać świat. Oczywiście, zdarzają się t tutaj porównania naciągnięte na siłę – co widać w niektórych zakończeniach rozdziałów, gdzie autor czuje się zobowiązany do łopatologicznego (niekoniecznie przekonującego) wyjaśnienia analogii między przywołaną żywnością a zjawiskiem ekonomicznym. Chang przyznaje, że ta publikacja raczej odzwierciedla jego strumień świadomości. niż stanowi poważną rozprawę naukową – i to racja, bo trudno w niej dostrzec całościowy odgórny koncept, co raczej dygresyjną narrację, którą przyswaja się, jak dobrą gawędę. I tak ją czytajcie, jak dobrą gawędę o ekonomii przy pysznym jedzeniu.
*Ciekawym splotem jest to, że Ha-Joon Chang część rozdziałów tej książki ukazała się wcześniej w postaci artykułów w ramach cyklu noszącego tytuł „Food for Thought”.