Autor: Richard Paul Evans
Będąc już po lekturze Stokrotek w śniegu wiedziałam czego mogę się spodziewać po kolejnej książce Evansa. A przynajmniej tak mi się wydawało… Zazwyczaj już po pierwszej przeczytanej książce danego autora kształcimy jakąś opinię na temat jego twórczości. Nie jest to dobre, bo przeczytana książka może być akurat tą, która wyróżnia się w sposób negatywny czy pozytywny na tle całej twórczości pisarza. Będąc czytelniczymi optymistami sięgamy po kolejne książki danego pisarza z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby przekonać się do jego twórczości, „trafić” na lepszą książkę. Po drugie, by po raz kolejny rozkoszować się dziełem ulubionego twórcy.
Sięgając po Szukając Noel spodziewałam się niezwykłości opisanej historii z głębokim morałem dla dorosłego czytelnika. I właściwie to dostałam. Tylko, że w zupełnie innej powieści. Na okładce porównują książkę do książek Schmitta, więc pozwólcie, że na tym przykładzie spróbuję pokazać na czym polega nadzwyczajność Evansa. U Schmitta, pomimo szerokiej tematyki i różnorodności ujęcia pewnych problematyk, wszystkie książki opierają się na mniej więcej tym samym schemacie. Pośród nich wyróżnia się tylko powieść autobiograficzna Moje życie z Mozartem. Każda z jego książek bez wątpienia jest wartościowa, przekłada wiele prawd pomiędzy prozą a poezją. Tylko, że kiedy przyjdzie powiedzieć, która z książek jaką niesie treść i do kogo została skierowana, o wszystkich można było powiedzieć to samo, każda z nich jest skierowana do każdego, a właściwie do nikogo konkretnego. Nie chcę przez to powiedzieć, że Schmitt jest gorszy, absolutnie. Jest inny.
Richard Paul Evans zbierając różne doświadczenia życiowe (nieosobiste) tworzy podręczniki zrozumiałe dla każdego, ale skierowane głównie do osób z podobnymi przeżyciami. Powieści są pisane dla konkretnego grona ludzi, ale tak, żeby każdy inny, który zechce zapoznać się z książką czuł wagę „problemu” i potrafił docenić wartość tej książki. Bowiem ci wybrani przez los czytelnicy z pewnością wyczytają wiele więcej z tej książki niż zwyczajni pochłaniacze książek.
Markowi pewnego dnia życie zwala się z nóg. Umiera mu matka i porzuca go dziewczyna. Zostaje sam z zepsutym samochodem. Przychodzi do pewnej kawiarenki w celu uzyskania możliwości korzystania z telefonu i spotyka Macy. Dziewczyna, która również ma za sobą trudną przeszłość i pragnie odnaleźć swoją siostrę Noel, z którą rozdzielono ją w dzieciństwie. Dla obydwóch bohaterów to spotkanie będzie poważnym krokiem w przeszłość.
Ci co znają fabułę Stokrotek… zauważą, że autor nie poszedł dalej w ślady Karola Dickensa. Szukając Noel jest zupełnie inną powieścią, która opowiada o krzywdzie człowieka od zupełnie innej strony i w innym wymiarze. Właściwie trudno mi porównywać obie te powieści, bo poza niezwykle mądrym i dojrzałym podejściem do problemu oraz kilkoma łzami wzruszenia na koniec, te książki nic nie łączy (kwestia autora jest oczywista, dlatego jej nie przytoczyłam). Są odrębnym studium ludzkiej psychologii. W pierwszym przypadku jest to człowiek, który jest zaślepiony i przez to krzywdzi innych, a przede wszystkim samego siebie, w drugim są to osoby naznaczone przez los, które straciły swoich najbliższych z rodziny, nie z własnej winy (prawie). Każdy przypadek dogłębnie analizuje, ale robi to zupełnie innymi środkami.
Cóż więcej mogę powiedzieć. Czekam na masę innych jego książek, które w całości będą mogły tworzyć coś w rodzaju powieściowej encyklopedii. Autor przypomina mi Jezusa, który swoimi przypowieściami chciał przekazać rzeczy wielkie ludziom prostym.
Ocena: 6/6
Kompletnie nie rozumiem porównania książki Evansa do twórczości Schmitta choć czyta się ją bardzo przyjemnie,to ani warsztatowo ani tematycznie ze Schmittem nie ma nic wspólnego.Warto jednak po nią sięgnąć.
Kompletnie nie rozumiem porównania książki Evansa do twórczości Schmitta choć czyta się ją bardzo przyjemnie,to ani warsztatowo ani tematycznie ze Schmittem nie ma nic wspólnego.Warto jednak po nią sięgnąć.
Wyjaśniłam to porównanie w recenzji.