Śmierć za cukiernią

  Autor: Joanne Fluke

To był smakowity wieczór, który przeciągnął się do nocy. Zapach świeżo upieczonych ciastek, słodki smak kremu i cudownie kuszące babeczki ułożone w równych rzędach za szybą… Ta cała otoczka wokół rogrywającego się kryminału rozpływała się w ustach… nie, wróć, oczach czytelnika, który wzrokiem pożerał zamieszczone tam przepisy. Tak w skrócie opisałabym moje wrażenia z przeczytania powieści Joanne Fluke.

Kryminał zaczyna się tak niewinnie, tak pozytywnie, że dopiero nieobecność dostawcy mleka przypomina czytelnikowi, że ma do czynienia z powieścią z morderczym wątkiem. Co się stało z Ronem, można się domyślić, że tragedia. Śledztwo jest o tyle nietypowe, że większą robotę wykonuje nie komisarz, szwagier Hanny, właścicielki cukierni, ale ona sama. Widać, że kobieta wiele kryminałów przeczytała czy obejrzała i wie jak powinna się zachować, czasem w tym przesadza. Jakiś czas potem odkrywamy, że mamy do czynienia z podwójnym morderstwem, za którym stoi… Chyba nie myślicie, że wam powiem kto?

Polubiłam Hannę, jej siostrę, szwagra i innych bohaterów. Podobała mi się rola kota, który fantastycznie wyczuwał powagę sytuacji i potrafił znaleźć sposób na uwolnienie swojej właścicielki od telefonu z matką. Hanna to kociara, która jak wielu ludziom tego pokroju brakuje, w niektórych sytuacjach rozsądku. No, bo kto normalny wychodząc z domu zostawia kotu włączony telewizor, uprzednio pytając się kota, jaki kanał woli?

Ogólnie mówiąc jest to bardzo dobra lektura dla osób, które za kryminałami nie przepadają, bo drastycznych scen prawie nie ma, a jeśli się pojawiają to przy tej całej słodkiej otoczce nabierają subtelniejszego charakteru. Poza kryminałem mamy opowiadanie będące kontynuacją losów bohaterów, jest one jednak pozbawione trupów. Za to jest to historia w sam raz na świąteczny wieczór, taka z przesłaniem, może niektórych wzruszy… Należy ona do tych, co podkreśla, że w święta cuda się dzieją, zło w dobro się zmienia itp. Rozumiecie o co chodzi, specjalistą w tego rodzaju opowieściach jest Richard Paul Evans. Z racji tego, że jest to pewnego rodzaju bonus dla czytelników, którzy nie nacieszyli się postaciami z małego miasteczka Minnesota, więc nie będę streszczać jej fabuły.

W skrócie: same mniam, mniam.

Ocena: 5,5/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *