Kiedy dowiedziałam się, że za historię o Wołyniu bierze się Smarzowski, dla mnie to była oczywista sprawa, bo nie znam innego reżysera, który potrafiłby drastyczniej ukazać rzeź wołyńską. Smarzowski jest dla mnie twórcą filmowym, który nie boi się dosadnie pokazać przemocy wywołanej przez chęć zemsty, czy wskutek nadużycia alkoholu. Jego filmy ogląda się z pewnym trudem, dlatego że obraz za bardzo oddziałuje na widzów. Z tego powodu miałam obawy przed seansem Wołynia, czy te obrazy nie przekroczą mojej granicy wytrzymałości?
I muszę przyznać, że ku mojemu zdziwieniu Smarzowski był powściągliwy w ukazywaniu brutalnych i krwawych obrazów. Są one obecne, ale nie w tak dużym natężeniu, do jakiego reżyser nas przyzwyczaił. Nie rozumiem zarzutu w części recenzji, że reżyser zamiast przedstawić historię wykorzystał motyw do epatowania masakrycznymi obrazami, pełnymi nieludzkiej brutalności. Naprawdę pół godziny rzezi na 150 minut filmu to nie jest dużo. Więcej przemocy rozgrywa się poza kadrem filmu, a widzowie dostają tylko namiastkę tego w postaci podrzuconych członków pociętego ciała. Więcej trzeba sobie wyobrazić, domyśleć się, niż można zobaczyć.
Drugim zaskoczeniem była niechlujność montażowa. Jak twórcy takiej klasy mogli pozwolić na takie niedopatrzenia? Największym nieporozumieniem jest scena finałowa, która pokazuje dwa warianty scenariusza. Z każdego boju można wrócić z tarczą lub na tarczy. W przypadku Wołynia na wozie lub bez wozu. Równocześnie. Tego nie można wyjaśnić ani snem bohaterki, ani oferowaniem widzom dwóch wariantów do wyboru, bo oba mają tę samą wymowę. Innych wpadek, w tym technicznych błędów, zwłaszcza w ujęciach zbliżeniowych jest więcej.
Trzecią kwestią będzie już sama historia. Bardzo mi się podobało, że pokazano tu dwie strony medalu. Osoby, które sądzą, że Polska nigdy nie była okupantem, może zmienią swoje poglądy, bo to że jakaś grupa etniczna, mniejszość narodowa nie miała własnego państwa, nie usprawiedliwia zachowań rasistowskich, działań wykluczających czy obniżających znaczenie i wartość innego społeczeństwa, które na danym terenie żyje. A tego doświadczają bohaterowie na początku filmu. Choć więcej o ograniczaniu praw Ukraińców przez Polaków się słyszy niż widzi, są przedmiotem męskich dyskusji podczas wesela polsko-ukraińskiego. Wesele jest wydarzeniem, które kontrastuje z ciężką atmosferą mających nadejść czasów. Równocześnie staje się pretekstem do pokazania piękna sąsiadujących ze sobą kultur. Ślub udzielany jest w obrządku katolickim i prawosławnym, wokół niego ma miejsce mnóstwo tradycyjnych zachowań, od śpiewów witających pana młodego po ścięcie warkocza. Coś wspaniałego! Widz z pewnym lękiem śledzi tok wydarzeń, przygotowując się na to, kiedy radość zostanie zastąpiona rozpaczą…
Film Smarzowskiego wyjaśnia, skąd wzięła się agresja u Ukraińców, sugeruje też powody prymitywność ich przemocy (poziom wykształcenia pozostawiał wiele do życzenia). Natomiast w żadnym wypadku nie usprawiedliwia rzezi. Nie będzie to zbyt trafne określenie, bo nigdy nie da się przedstawić historii w ten sposób, ale mam poczucie, że Wołyń jest obiektywnym obrazem. Każdy ma coś za uszami. Nic nie może usprawiedliwić przemocy, ale jest coś co pozwoli zrozumieć, dlaczego w ogóle to niej doszło, skąd tyle nienawiści do drugiego narodu. I chyba dlatego według niektórych ten film ma być czymś w rodzaju pomostu dla relacji Polaków z Ukraińcami. Chciałabym, żeby nim był, żeby historia, działania naszych przodków przestały być przedmiotem współczesnych konfliktów międzynarodowych.