Wykorzystując chwilę wolnego, którą mogę poświęcić na napisanie innego tekstu niż praca zaliczeniowa czy referat, chcę wrócić do jednego z pierwszych moich wyjść do kina w tym roku. Wybrałam się na polski film, którego trailer widziałam mnóstwo razy podczas wcześniejszych wizyt w kinie. Jego wymowa sugerowała, że Po prostu przyjaźń będzie kolejną komedią romantyczną, której mocną stroną jest zaangażowanie do jej realizacji najpopularniejszych i najbardziej lubianych polskich aktorów. Wśród nich są: Maciej Zakościelny, Magdalena Różczka, Piotr Stramowski, Krzysztof Stelmaszyk, Bartłomiej Topa czy Magdalena Walach.
A tu się okazuje, że mamy do czynienia ze zbiorem kilku historii, część z nich się przeplata bardziej, część tylko łączy wspólne miejsce rozgrywanej akcji i bohaterowie przechodzą obok siebie w parku łazienkowskim. Jak sugeruje tytuł te wszystkie wątki łączy motyw przyjaźni, która często zostaje wystawiona na próbę… I tu pojawiają się ciężkie tematy. Bo w grę wchodzą nie tylko dylematy miłosne: czy można pokochać byłą żonę przyjaciela, albo finansowe: czy przyznać kumplowi, że wygrał w totka licząc, że się podzieli, czy od razu zgarnąć całość? Co robić, kiedy się poważnie zachoruje: lojalnie przyznać się do tego bliskim, czy milcząc uchronić się przed okazywaniem współczucia i wiszącą w powietrzu atmosferę smutku? Czy w imię przyjaźni trzeba składać fałszywe zeznania? Wątków i dylematów, z którymi zmagają się bohaterowie, jest znacznie więcej. Część z nich budzi pozytywne emocje, czasem nawet śmiech, a kilka z nich są po prostu przygnębiający. O wiele bardziej niż mogłam spodziewać się po takim niby lekkim, łatwym i przyjemnym seansie.
Jak na polskie standardy to dość dobry film z gatunku tych nieroszczących sobie praw do miana ambitnego czy artystycznego kina. Jeśli miałabym porównać klimat Po prostu przyjaźń do innego tytułu – do głowy przychodzi mi Moje córki krowy. Film Kingi Dębskiej również balansował na granicy dramatu i komedii. Oba filmy mogę śmiało polecić miłośnikom polskiego kina.
Ocena: 7/10