W czwartek miałam okazję w ramach zajęć odwiedzić szeroko reklamowaną filię Muzeum Narodowego w Krakowie – EUROPEUM Ośrodek Kultury Europejskiej. Pomysł utworzenia tego miejsca był zacny. Remont i zaaranżowanie starego spichlerza na galerię sztuki europejskiej było działaniem praktycznym. Podobnie jak wystawienie tam dzieł sztuki zalegających w magazynach, na które, z powodu nierodzimego pochodzenia, brakło miejsca w głównym gmachu muzeum. Ponadto są to dzieła otrzymane w prezencie, a nie zebrane, więc wypadałoby je pokazać.
Tak więc od 13.09.2013 można zwiedzić ten zmodernizowany spichlerz przy pl. Sikorskiego 6 licząc na obejrzenie interesującej wystawy pełnej wielkich dzieł wielkich artystów. I można się przeliczyć…
Mam odczucie, że muzeum dostało ochłapy Wielkiej Sztuki. Zacznę od tego, że znanych artystów (powszechnie przez zwykłych ludzi, a nie historyków sztuki) można policzyć na palcach. Wiele obrazów nawet nie ma określonego autora. Natomiast te dzieła wielkich twórców są bardzo niszowe i mało znane. Właściwie jedynym obrazem, przez który poczułam się (przez chwilę) być na cenionej wystawie, było oczywiście „Kazanie św. Jana Chrzciciela” Pietera Brueghela. To było największe dzieło malarskie nie tylko powierzchniowo, ale myślę, że wartościowo też. I tu, przechodząc do warunków ekspozycji, dodam, że to było jedyne miejsce w galerii, które sprzyjało kontemplacji sztuki. Przed wielkim płótnem Brueghela była kanapa, na której można było siąść i analizować XVI-wieczne malarstwo.
Generalnie dzieła są wymieszane, jeśli chodzi o czas powstania. W miarę trzymają się tematyki, ale przez ten rozstrzał czasowy obraz barokowy przy dziele malarskim z wieku XX strasznie się gryzie. Nawet jeśli oba przedstawiają martwą naturę albo dzieła tego samego artysty (tu mam na myśli obrazy Vlamincka zestawione z barokowymi martwymi naturami).
Przez natłok obrazów na jednej ścianie nie są one szczególnie bardziej czytelne niż w magazynie. Ściana portretów przywodzi na myśli ikonostas albo kościelną ścianę epitafiów. Trudno się skupić na oglądaniu jednego płótna, a temu też nie sprzyja fatalne oświetlenie, które zmusza odbiorcę do szukania odpowiedniego miejsca i pozycji, aby nie widzieć faktury farb czy grubej warstwy werniksu.
Piszę głównie o dziełach malarskich, a przecież na wystawie jest także sporo rzeźb. Z ich prezentacją jest ciut lepiej, nawet licząc ścianę z Madonnami, które najwyraźniej podzieliły los Wenus z Milo i ogólnie ich stan może przyczynić do nazwania tego miejsca ścianą płaczu. Ale tu przynajmniej można było się skoncentrować na walorach artystycznych ekspozycji. I muszę powiedzieć, że największe wrażenie zrobiła na mnie rzeźba przedstawiająca głowę Mickiewicza na półmisku, ponieważ skojarzyła mi się Janem Chrzcicielem i przez moment zastanawiałam się, czy mam jakieś braki w wiedzy na temat śmierci romantycznego poety.
Na wystawie dominują portrety polskich postaci historycznych oraz tematyka religijna. Mnie osobiście tylko parę dzieł zainteresowało, ale ogólnie wystawą jestem rozczarowana. Ulotki i plakaty promujące wystawę są bardzo zachęcające, ale jeśli liczycie, że takich wielkich i znanych dzieł, jak pokazują reprodukcje zamieszczone w tychże materiałach, znajdziecie więcej w Europeum – to czeka was rozczarowanie.
Ojej, sama też poczułabym się rozczarowana… zwłaszcza, kiedy sobie przypomnę wizytę we wiedeńskim Kunsthistorische Museum, gdzie po prostu nie wiedziałam, na co mam patrzeć najpierw – każde dzieło sztuki rzeczywiście było tym z najwyższej półki, a wyciągnięcie mnie stamtąd graniczyło z cudem…
Jeśli coś leżało bądź wie ile w magazynie, to raczej na pewno nie były to płótna pokroju Mony Lisy, ale faktycznie – reklama tego przedsięwzięcia jest wszędzie (nawet ja widziałam), więc można by się spodziewać czegoś więcej. Jednak jakoś nie dziwi mnie twoje rozczarowanie wystawą, pamiętam kilka lat temu pojechaliśmy do stolicy zobaczyć wystawę impresjonistów – okazało się, że to parę słabych obrazków, żadna Wielka Sztuka. Zwykle nie mówię jak to za granica jest lepiej, ale niestety spacery po galeriach w Wiedniu, Mediolanie czy Sztokholmie wyleczyły mnie z podobnych eskapad w Polsce.
O tym tutaj nie wspomniałam, ale np. wystawa polskiego malarstwa w MN robi na mnie olbrzymie wrażenie i gdyby czas pozwolił to mogłabym tam co miesiąc chodzić i zachwycać rodzimą Wielką Sztuką. Podobnie w Muzeum Śląskim.
Ale jeśli chodzi o sztukę europejską czy światową no to tutaj jest marnie. Ciekawe wystawy mają we Wrocławiu, przynajmniej tak zapowiadają – ale też nie wiem, czy mnie nie rozczarują.