W ubiegłym miesiącu pisałam o swoich kolekcjach, jednak nie wspomniałam o swojej słabości do miniaturowych domków dla lalek. Swego czasu zbierałam wydawany magazyn Dom Lalek (wyd. Del Prado) z częściami mebelków i domku w stylu wiktoriańskim. Jednak ze względu na stale drożejące numery, uzbierałam ich zaledwie 32/100. Oprócz materiałów konstrukcyjnych i instrukcji do nich, w numerze znajdował się magazyn prezentujący historię domów lalek, ich właścicieli, którzy często w swojej kolekcji mają kilka takich domów ręcznie zrobionych. Są one wystawiane na aukcje, sporo z nich można zobaczyć w muzeach lalek. Chętnie wracałam do przeglądania tych magazynów, one inspirowały mnie do tworzenia własnego domu i dawały mi motywację do ponownego rekonstruowania tego już stworzonego domku częściowo z oryginalnych drewnianych elementów dodawanych do tygodnika i własnych dorobionych z różnych materiałów, głównie kartonu (bowiem te 32 numery pozwalały zaledwie utworzyć parter bez zadaszenia z podłogą i jedną ścianą łazienki na piętrze, na tym blogu i na tym możecie zobaczyć [aż mi się łezka kręci ;-)] mniej więcej jak wyglądał(by) cały – w mojej kuchni wszystkie meble były pomalowane na biało i miał mniej dodatków). Rekonstrukcje były potrzebne, ponieważ domek nie wytrzymywał przeciwności losu w postaci spadającego karnisza (dobrze, że to było już po urodzinowej prezentacji dzieła – jak na piątoklasistkę to było naprawdę wspaniałe dzieło, dzisiaj nie byłoby wiele lepsze), królika, który kicał za domek, by obgryzać styropian ze ściany oraz piłki do kosza zawieszonego na drzwiach, która nietrafiona uderzała w moje cenne dzieło. Po paru latach dałam spokój i podjęłam decyzję o spaleniu wszystkich elementów, by już do tego nie wracać, bo z każdym zawaleniem mebelki były w coraz gorszym stanie i aż się prosiły o wymianę na nowe. Magazyny zostawiłam, by do nich wracać i może kiedyś, kiedy będę miała do tego odpowiednie warunki, powrócę do tej pasji, którą miałam nadzieję kontynuować w plastyku, jednak w ciągu 4 lat zrobiliśmy tylko 1 makietę.
Miałam szczęście być w jednym Puppenmuseen w Bawarii, było to 10 lat temu i nie mogę sobie przypomnieć co to była za miejscowość, chyba Coburg. Pamiętam za to, że największe wrażenie na mnie zrobiło ujrzenie miniaturowego sklepiku, który widziałam wcześniej w/w tygodniku.
Dlaczego nagle o tym z niemałym sentymentem wspominam? W niedzielę Muzeum Manggha otwarło wystawę lalek. Nie są to lalki dla dzieci ani też miniaturowe, ich przeciętna wysokość jest równa Barbie. Od tej ostatniej wyróżnia je to, że mają one przeguby kulkowe. Wykonane są z żywicy poliuretanowej. Wywodzą się z kultury japońskiej, gdzie lalki stanowią dzieła sztuki, natomiast ich stylistyka i konstrukcja ma swoje korzenie europejskie. Głównym powodem, dla którego nie są one dla dzieci, jest odważna stylizacja lalek, które prowokują swoim erotycznym charakterem, bywają oszpecone lub zamienione w potwory. Osobiście byłam zachwycona każdą metamorfozą wizerunku tych lalek, jedynie barokizacja niektórych traciła na atrakcyjności, bo klasyczne modele kukiełek znamy bardzo dobrze. Na wystawie było około 30 eksponatów, jednak o różnorodności obliczy lalek BJD najlepiej świadczyły ich zdjęcia utrzymane w przeróżnej stylistyce. Wyświetlanie tychże w ramie „lustra” podkreślało powszechnie przyjętą funkcję wyświetlanych postaci: lalki jako zabawki dla strojących się dziewczynek.
Jako że mam słabość do miniaturowych rzeczy, to najbardziej zachwycałam się drobnymi akcesoriami stroju, czy to biżuterią, czy to bucikami, czy malutkimi kwiatuszkami służącymi jako ozdoba do włosów. Zresztą samymi włosami byłam zachwycona, ich kolorem, fryzurą… Nie mniej ważny był makijaż, który chyba najbardziej przemieniał z niewinnych lalek dla dzieci w modele dla dorosłych. Nie mogłam się napatrzeć, dlatego też trochę szkoda, że tak mało tych lalek było. Ale jak widać, wystarczająco, aby powrócić z myślami do dzieciństwa, kolekcji, lalek, domków itp.
Wystawa trwa do 13 kwietnia, więc jeśli będziecie do tego czasu w Krakowie – naprawdę warto te półgodziny (a może nawet mniej) poświęcić na obejrzenie kolekcji lalek BJD. Przekonacie się, że lalki nie są wcale takie nudne, jak to niektórym może się wydawać.
A Wy mieliście styczność z takimi kolekcjonerskimi „zabawkami”? Czy uważacie, że tego rodzaju kolekcje dorosłych świadczą o ich dziecinności i niedojrzałości czy wręcz przeciwnie, o ich niepohamowanej kreatywności?
Nie miałam nigdy styczności, za to nie wiedzieć czemu w filmach, które widziałam tacy kolekcjonarzy zawsze mieli coś pokręcone z psychiką. 😛
Szkoda, że nie będę w najbliższym czasie w Krakowie. :/
Kiedyś, dawno temu zbierałam jakieś pismo z malutkimi lalkami porcelanowymi i różnymi elementami – np. rower, leżak. Jednak nie miały dużo szczęścia. Ciągle się nimi bawiłam, i albo ktoś je zdeptał, albo spadały i teraz niewiele z tej kolekcji zostało. Nawet nie wiem, czy jeszcze istnieje karton na strychu z nimi. 🙂
Lalki mogą być dziełem sztuki. W Stanach Zjednoczonych znana jest para Polaków (Zawieruszyńscy), za których lale trzeba zapłacić od 1,2 do 25 tys. euro.
Nie no, dlaczego niedojrzałości? Pasja to pasja, zmienia się tylko jej kierunek. No, byle to nie skręciło w jakieś kryminalne bezdroża… 😉
Sama chętnie bym się „pobawiła” w tworzenie takich cudeniek, gdybym tylko miała czas i… umiejętności. A tak, podziwiam je u innych.
Od jakiegoś czasu np. tutaj:
http://www.domekpodkloszem.blogspot.com/
Człowiek bez pasji jest ubogi, przykładem jest mój ojciec, którego pasją jest naciskanie guzików na pilocie TV