Długo zabierałam się do tego wpisu, bo nie chciałam nic pominąć w moich spostrzeżeniach (choć pewnie i tak tego nie uniknę). Poza tym nie ma co ukrywać, z blogosferą książkowo jestem związana emocjonalnie od 8 lat. No właśnie, jako prawie najstarszy dinozaur tejże sfery czuję się uprawniona to wydania pewnego werdyktu dotyczącego rozwoju blogów książkowych. Do tego podsumowania skłoniła mnie refleksja, że wiele rzeczy, które pojawiły się na moim blogu, nigdy by nie powstały, gdyby nie inne blogi i pomysły blogujących. Postanowiłam się przyjrzeć temu bliżej, zrobić taki rachunek sumienia, co „zerżnęłam” od innych, na co nigdy bym nie wpadła, a do czego musiałam się dopiero przekonać, aby pojawiło się to u mnie.
Piszę o dekadzie, bo mniej więcej 10 lat temu zaczęły powstawać blogi z opiniami o książkach. Chciałam się pokusić o wymienienie tych mamutów, ale po niewielu z nich został jakikolwiek ślad. Jedynie mogę podać, że najstarszy blog książkowy, jaki udało mi się odkryć, a który funkcjonuje po dziś dzień to Moje Książki, istnieje lat 11. Podobnie jak mój, założony na Onecie, bo blogspot – najpopularniejszy serwis blogowy, wtedy nie był znany (i raczej nie istniał, ale tego sprawdzić mi się nie udało).
Zaobserwowałam, że przełomowym dla książkowej blogosfery był rok 2008. Dlaczego? To był czas, kiedy gwałtownie wzrosło zainteresowanie tą sferą, powstawało wiele nowych blogów, a wydawnictwa zaczęły dostrzegać w blogerach ludzi, przez których można łatwiej dotrzeć do przeciętnego czytelnika. Może to też wynika z tego, że przekonano się, że blogi to nie tylko narzędzie dla wylewnych nastolatek. Do tego jeszcze wrócę. Z istniejących ok. 20 blogów zrobiło kilkadziesiąt, dobijało się do setki, aż w końcu mamy ich przeszło 500. Wiele starszych blogów w tym roku zostało też porzuconych, bo ich autorzy twierdzili, że pisanie recenzji książek na blogu przestało być czymś oryginalnym, że teraz każdy sobie takiego zakłada i to (ponoć) przestało być fajne.
W 2007 roku swoje blogi założyli Padma (lipiec), Jarek Czechowicz (sierpień) i Prowincjonalna nauczycielka (listopad). Czyli ludzie, którzy tę blogosferę ukształtowali, mieli pomysł i go realizują, każdy na swój sposób.
Nie wiem, czy dzięki nim wydawcy zaczęli kontaktować się z blogerami. Wiem, że pierwsze współprace rozpoczęły się jeszcze tego samego roku. W listopadzie napisał do mnie Znak. Póki nikt temu zaprzeczy, mogę się nazwać pierwszym blogerem (nie krytykiem literackim, który przeszedł z bagażem egzemplarzy recenzencki do blogosfery), który zaczął współpracować z wydawnictwem (:P).
Zatem zaczęłam wskazywanie różnic od tych przełomowych, następny przełom będzie w 2010 roku, kiedy blogerzy masowo zaczęli wychodzić poza granice wirtualnego świata, aby spotkać się w rzeczywistości. Mam na myśli szersze spotkania o charakterze co najmniej regionalnym, choć chyba najpierw musiało dość do ogólnopolskiego, by później w różnych regionach kraju powstały grupki regularnie spotykających się osób. Myślę, że tu niemałą rolę odegrał Facebook, który w pewien sposób zmusił (nie wszystkich oczywiście) do posiadania podwójnej tożsamości, połączenia blogowego nicku z prawdziwym nazwiskiem. Ponadto blogerzy postanowili wykorzystać to uzależniające narzędzie do promowania swoich blogów. 2010 rok to także początek tworzenia fanpage’ów. Niektórzy z tego kpią, ale od kiedy explorerowe wtyczki RSS zaczęły się psuć, bardzo cenię to źródło informacji o nowych postach na ulubionych blogach. Na FB zaglądam co chwilę, a na Feedly tylko czasami, kiedy w oczekiwaniu na coś mi się nudzi. Choć patrząc na ograniczenia, jakie wprowadza FB wydaje mi się, że część osób zrezygnuje z tego.
Dwa lata później pojawił się trend na wykupywanie własnych domen. Wiele osób jeszcze do tego dojrzewa…
Z oczywistych kwestii zmieniło się:
– wygląd bloga – to się zmienia jak moda, ostatnio blogerzy idą w minimalizm. Nie mój typ, ale o gustach się nie dyskutuje.
– nazywanie bloga – przy takiej ilości blogów trzeba się nazwą wyróżnić, dlatego się odchodzi od „książkowych” nazw. W 2006 r. nazwa bloga musiała ściśle zawierać to, co na blogu się znajdowało. Brzmi to paradoksalnie, skoro moje pierwsze teksty na pewno nie można było nazwać recenzjami, czasem nawet streszczenie było za dużym słowem.
– rodzaj postów – może to nie jest do końca oczywiste, ale teraz blogi z samymi recenzjami są passe. Oczywiście nie wszystkie, ale generalnie wyszło na to, że samymi recenzjami czytelnika nie przyciągniesz/nie zatrzymasz. Mile są widziane wywiady i relacje ze spotkań autorskich, ale to nie wszystko… Tym samym przechodzę do kolejnej sprawy, czyli…
Bez jakich postów nie wyobrażamy sobie dzisiaj blogosfery książkowej, a które nie istniały od zawsze:
– stosiki – nie wiem, kto wpadł na ten pomysł, aby robić zdjęcia książkom w takiej formie. Wpływu na to nie przypisuje wydawnictwom, które zaczęły posyłać blogerom egzemplarze, bo stosy raczej prezentowały książki wyniesione z biblioteki, wybrane do wyzwania literackiego, czy po prostu, te które planowało się w najbliższym czasie przeczytać… i wiecie co, udawało się to. Był czas, kiedy głównym problemem były słabo zaopatrzone biblioteki, a nie to, że „nie mam gdzie książek upchnąć” i „kiedy ja je wszystkie przeczytam”. Myślę, że też pojawiły się one w tym przełomowym 2008 roku, bo ja miałam przez długi czas opory przed tym, wynikające raczej z tego, że nie chciałam tu nic publikować poza recenzjami. Przekonałam się dopiero w połowie 2009 roku. (Aż sama się temu dzisiaj dziwię).
– podsumowania (miesiąca, roku, itd.) – choć statystyki lubiłam od zawsze, nie przyszłoby mnie samej do głowy, żeby dzielić się z nimi na blogu. Nikt z „starej epoki blogerów” tego nie robił, bo i po co? Nie interesowało nas, kto ile czyta, ale co czyta. Wydaje mi się, że źródłem tego są tematyczne wyzwania literackie (zapoczątkowane przez wspomnianą już Padmę), na zakończenie których robiło się podsumowanie, ile książek w jego ramach udało się przeczytać. Pierwszy wpis podsumowujący, jaki udało mi się znaleźć, pochodzi z 1.01.2008 roku z bloga Maniaczytania, której blog także powstał w 2007 roku) U mnie podsumowania zaczęły się pojawiać wraz z stosikami i do dzisiaj stanowią nierozłączną parę.
– cykle – mnożą się jak wyzwania literackie, odniosłam wrażenie, że mają one służyć bardziej blogującym niż czytającym. Co do samych wyzwań, dzisiaj przybierają różnorodne formy, choć dla mnie większość przestała mieć charakter wyzwania wraz z ich bezterminowością.
Chciałabym wspomnieć jeszcze o postach rocznicowych i urodzinowych, które w ogólnej blogosferze zawsze były obecne, w książkowej początkowo tego nie praktykowano, a przynajmniej nie tak jak dzisiaj. Czasem w postscriptum recenzji o tym była wzmianka, ale co roku osobny post z konkursem, to późniejszy wynalazek. Sama „urodziny” zaczęłam obchodzić od 5. rocznicy, bo uznałam, że dopiero wtedy jest o co robić szum.
Posty z dygresjami osobistymi, a szczególnie z usprawiedliwieniem, dlaczego przez jakiś czas nie pojawiła się nowa notka – były zawsze. Blogerzy „od urodzenia” uwielbiają się tłumaczyć. Tylko dziś to się nazywa „nawiązaniem (intymnej) więzi z czytelnikiem”, wcześnie to były raczej „zapchaj dziury” na okres lenistwa.
Konkursy z nagrodami materialnymi zrobiły się popularne, kiedy znaleźli się sponsorzy w postaci wydawnictw i serwisów literackich. Wiecie, jaka była nagroda? Satysfakcja lub określona ilość komentarzy. (Fakt, że mówię o czasie, kiedy w blogosferze dominowały nastolatki.) Raz się skusiłam na taki konkurs, bo zależało mi na komentarzach, na jakieś dyskusji pod dowolną notką. Wygrałam 5 komentarzy. Chcecie wiedzieć, jak brzmiały? Nie, to nie były komentarze w stylu „kiedyś przeczytam”, „nie przeczytam” itd. To by było już coś. Dostałam 5 komentarzy takiej treści „Jest to pierwszy komentarz z pięciu, jakie wygrałaś u mnie w konkursie”, „Jest to drugi komentarz z pięciu…” itd. To był mój pierwszy i ostatni udział w takiej zabawie.
Tu warto zwrócić uwagę też na frekwencję konkursową. Na początku, jak się pojawiły takie konkursy, nawet wymagające kreatywności, było zdecydowanie więcej uczestników niż dzisiaj. Tu raczej przyczyna tkwi w lenistwie, które z kolei być może odpowiada za…
Spadek aktywności komentujących. Jako że na większości blogów, stałymi czytelnikami są głownie inni blogerzy, można tu zaobserwować zjawisko handlu wymiennego. Jak komentujesz u innych, oni komentują u ciebie. Bądźmy szczerzy, to nie lenistwo stoi za brakiem komentarzy. Można tłumaczyć się brakiem czasu czy inwencji twórczej, aby napisać coś ciekawszego niż „chce to kiedyś przeczytać”. Nie twierdzę, że te 5 lat temu komentarze były bardziej kreatywne, a doba trwała dłużej niż 24 h, ale wówczas komentowało się częściej. Dlatego, że było 26 razy mniej blogów. Wtedy mogłam wejść na nowego bloga, przejrzeć wszystkie zaległe posty i pod niemal każdym z nich zostawić jakiś sensowny komentarz. Jeśli znajdziesz czas na przeczytanie i skomentowanie 10 wpisów, to raczej wybierzesz po 1 najnowszym poście z 10 blogów.
Natomiast nie zmieniła się jedna rzecz. Postrzeganie tej blogosfery. Za to zmieniły się powody, dla których w ta książkowa sfera nie jest ogólnie poważana.
Początkowo Internet nie był powszechnie uważany za wiarygodne źródło informacji. Poważani ludzie publikują na papierze, a nie w necie – sądzono. Blogi były kojarzone tylko z pamiętnikami nastolatek, samo pisanie o książkach nie dodawało powagi, choć do pewnego czasu było czymś oryginalnym. Ba! Spotkałam się z opinią, że blogi nie są dla dorosłych, kiedyś jedna dziewczyna z oburzeniem napisała mi komentarz, że „jak skończy 15 lat, to ona usunie bloga, bo będzie już zbyt dorosła na blogowanie”.
Obecnie blogi tracą na wiarygodności i rzetelności przez współpracę w wydawnictwami, które rzekomo przekupują blogerów książkami, aby pisały same pozytywne recenzje. Natomiast jeśli piszą negatywne, to znaczy, że nie znają się na dobrej literaturze lub chcą „dokopać” autorowi, którego z jakich powodów nie lubią.
Generalnie co by książkowi nie robili, nigdy nie przebiją się przez mur blogosfery przez wielkie B. Dlatego te ostatnio wytężone działania mające na celu dążenie do perfekcji, profesjonalizmu, zdobycia wysokich statystyk, dużej ilości obserwujących, współpracujących wydawnictw, lajków na fanpage’u sprawiły, że blogi straciły spokojny i ciepły klimat, w których czytaniu można było znaleźć ukojenie. Dzisiaj zamiast tego panuje duch rywalizacji między, nawet nie konkretnymi blogerami, a kółkami wzajemnej adoracji, które stale wałkują te same tematy o złych blogach, autorach, wydawnictwach itd. To z jednej strony zrobiło się już nudne, z drugiej – przyprawia o nerwicę. Dlatego mam nadzieję, że zjawisko współpracy między blogerami, które pojawiło się w ubiegłym roku, będzie stale się poszerzać i zdominuje tę niezdrową konkurencję.
To chyba tyle miałam do powiedzenia. Tak ogólnie prezentuje się blogosfera książkowa w mojej ośmioletniej perspektywie.
Z czymś się nie zgadzacie? Czegoś zabrakło?
Bardzo dobry post. Sama jestem w naszym książkowym światku od czerwca 2009, i widzę naprawdę spore zmiany. Tak jak piszesz, kiedyś było nas naście. Wszyscy się kojarzyliśmy, zaglądaliśmy, na spokojnie czytaliśmy i sensownie komentowaliśmy posty. Co najważniejsze, dyskutowaliśmy, wymienialiśmy opinie, porównywaliśmy zdania. Ten światek nasz był malutki, ale przytulny. Teraz? Czysta komercha. Wyścig szczurów. Każdy zagląda drugiemu do statystyk. Wiesz co było fajne, kiedy ja w 2009 zaczynałam? Pisaliśmy z pasją o pasji. I mieliśmy z tego radochę.
Pozdrawiam cieplutko :).
A wiesz, ja miałam wrażenie, że ta cała blogosfera książkowa stworzyła się gdzieś obok mnie. Chyba w tym czasie, jak Ty zaczynałaś, bo było to w wakacje i że odkryłam to już na obecnym laptopie, czyli lato 2009, odkryłam nagle 80 nowych blogów. Stale poszukiwałam nowe blogi, bo szczerze mówiąc było mi ich ciągle mało, tak mnie inspirowały, tak mi się podobały… Nigdy nie zapomnę tego, jak weszłam na jakiegoś bloga na blogspocie (bo wcześniej szukałam tylko w obrębie onetu) i odkryłam w zakładce te kilkadziesiąt nowych adresów to odwiedzenia. Byłam taka zaintrygowana i urzeczona tym, że potem co chwilę zerkałam na pulpit, czy pojawiły się nowe posty. Właściwie więcej czasu spędzałam na czytaniu recenzji niż książek. 😉
Pozdrawiam
Hm… podsumowanie blogosfery. Nawet nie wiedziałam, że to już tyle lat trwa. Mogę to przyrównać do tworzenia bloga filmowego, bo w tym temacie jestem bardziej obeznana. W sferze filmowego blogowania również niewielu ludzi pozostało przy tym, co zaczęło wiele lat temu. Ja jednak nie uważam, że powodem tego jest brak oryginalności, masa innych blogów w tej tematyce. Wydaje mi się bardziej, że ludzie dorastają i znajdują coraz mniej czasu na ich prowadzenie- czytanie książek, oglądanie filmów. Ja już sama wpadłam w taki wir, gdzie zaczynają mi się w głowie kotłować myśli pt. „Nie chcę obejrzeć tego filmu, bo będę musiała napisać z tego recenzję”. No, ale z tego udało mi się sprawnie wykaraskać, tworząc skrócone teksty o filmach.
Ja nadal nie jestem przekonana do spotkań z innymi książkowymi. Pewnie dlatego, że na urodzinach u mojej przyjaciółki poznałam inną książkoholiczkę która całkowicie zawiodła mnie postawą. Gdy powiedzieli jej, że ja też dużo czytam, odpowiedziałam, że to nic takiego. Laska wtedy jakoś tekstem zarzuciła, że ona się tego nie wstydzi. Na co ja, że po prostu nie uważam iż jest to jakiś powód do chwalenia się. Więcej się do siebie słowem nie odezwałyśmy podczas tej imprezy. Może po prostu trafiłam nie na tego człowieka, a może już nie umiem trwalszych kontaktów zawiązywać, ale faktycznie… spotkania mogą być fajne 🙂
Ja bardzo sobie cenię dobę Facebooka. Możesz być przynajmniej na bieżąco ze wszystkimi postami znajomych i stamtąd docierać na blog. Łatwe i przyjemne. Przede wszystkim, że przez portal łatwo można zagarnąć nowych fanów 🙂
Jak dla mnie tekst Twój zawiera wszystko, więcej dodawać nie trzeba 🙂 Ale co ja tam wiem…
Pozdrawiam
A ja odkąd dałam sobie luz z filmowym blogiem, nie potrafię się zmuszać do regularnego recenzowania, to zaczęłam oglądać więcej filmów, więcej niż czytać książek. Znam więc to uczucie dobitnie. Już przestałam na blogu pisać o wszystkich książkach, jakie przeczytałam… No i teraz planuję to nadrabiać właśnie przez tworzenie zbiorczych notek, z krótką opinią.
Agniecha, wpadnij na spotkanie ŚBK, to zmienisz zdanie 😉 U nas książki to nie powód do chwalenia się, ale do inspirowania się, do ukazania pewnych słabości, nie mówiąc o tym, że często tematy rozmów wychodzą poza literaturę.
Wiesz całkiem, sporo, w końcu siedzisz w blogosferze dłużej niż ja. Możesz też napisać tekst od strony filmowych blogów 😉
Świetny tekst :-). Bedę miał pytanko, ale to na priv 🙂 . Udanego dnia
To czekam. 🙂
Hm, muszę przyznać, fajnie się czytało przemyślenia kogoś, kto tak długo w tym siedzi. Mimo, że nie wiem sama co czuję po przeczytaniu tekstu – bo z jednej strony faktycznie jest dużo blogów współpracowych, ale to łatwo wyczuć, z drugiej jak już gdzieś kiedyś pisałam – jeżeli ktoś ma możliwość wyboru książki, przeważnie wybierze coś, co powinno mu przypaść do gustu i stąd pozytywna recenzja. To po pewnym czasie chyba widać 😉
To co napisałam o współpracach i rzetelności blogów, to nie jest moje osobiste zdanie, bo wiem jak to naprawdę jest. To obraz jaki wytwarza blogosfera w oczach ludzi z zewnątrz.
Prowadzę bloga od 2006 roku (jesień); z początku pisałam o filozofii, potem o przygotowaniach do ślubu, robótkach, jedzeniu, wierszach, które lubię, książkach, które czytam. Stąd ten tytuł mojego bloga. Taki miszmasz troszkę. I tak mi zostało. Przeniosłam bloga na nową platformę, bo z wp nie dawałam rady (bez przerwy problemy techniczne). Na blogerze zaczęły siępierwsze blogowe przyjaźnie.
Co do stosików i podsumowań to są ok, ale nie co tydzień, razem z nowościami i zapowiedziami;)
Myślę, że zmniejszenie liczny komentarzy ma związek z fb, gdzie również komentujemy, lajkujemy, etc.
Czy jesteśmy dostrzegani? Chyba coraz więcej się liczymy, o czym świadczy cytowanie blogerów na okładkach.
Pozdrawiam:)
A to z Twoim blogiem jest podobnie jak z Chiarą76. Ona bloga prowadzi od 2004 (chyba) i początkowo pisała o podróżach. O książkach zaczęła pisać latem 2006.
Ale stażu można Ci pogratulować. 😉 Ja wraz z zmianą tematyki bloga, usunęłam stary i założyłam nowy.
Ja swój usunęłam niepotrzebnie, bo ktoś „przejął” mój stary zalinkowany adres. Chamstwo do kwadratu.
Pozdrawiam i życzę dobrego dnia:)
Bardzo ciekawy wpis. Blog prowadzę raptem od około trzech miesięcy, książkową blogosferę podglądam od roku, więc cieszę się, że mogę poczytać o spostrzeżeniach kogoś, kto ma dłuższą praktykę.
Podoba mi się to zestawienie typów wpisów. Stosiki aż tak mi nie przeszkadzają, choć dużo nie wnoszą. Ich rozbudowaną wersją są wpisy poświęcone prywatnym biblioteczkom, gdzie ludzie chwalą się wszystkimi swoimi zbiorami – ostatnio często trafiam na takie wpisy. Zauważyłam, że drażnią mnie podsumowania, bo brzmi to trochę, jakby ilość przeczytanych książek była ważna, trochę mnie to odpycha. No i na przełomie miesięcy następuje wysyp takich wpisów, co jest monotonne. W ogóle to niektórzy blogerzy niesamowicie umieją zwiększać ilość (znowu to kryterium „ilość”) wpisów: osobno podsumowanie miesiąca, zapowiedź kolejnego i jeszcze stosik. Podobnie z konkursami: zapowiedź konkursu, konkurs, przypomnienie o konkursie, przypomnienie „last minute”, wyniki 😉
Kiedy rok temu zainteresowałam się blogami książkowymi, byłam wielką idealistką – myślałam, że w komentarzach ludzie rozmawiają o książkach 😉 Dlaczego tak wiele jest w komentarzach tekstów typu „fajne, przeczytam”? Mam wrażenie, że ludziom się nie chce wysilać, bo dla wielu liczy się klikalność i ilość, pędzą szybko po blogach i szkoda im czasu, żeby się zatrzymać i skoncentrować. I żeby komentować kreatywnie, trzeba umieć czytać ze zrozumieniem. Czasami nic mądrego pod postem nie da się wpisać – bo jak skomentować opis książki przepisany z jej okładki? A niektórzy czują potrzebę dzielenia się „myślą” nawet, jak niewiele mają do powiedzenia (to chyba pokłosie wynalazku typu internet i wszelkich portali, gdzie kultywuje się samouwielbienie). Uwielbiam komentarze typu „to nie mój typ książki, na pewno po nią nie sięgnę” – zawsze mam ochotę odpisać: a kogo to obchodzi, czego ty NIE będziesz czytać 😉
PS Chętnie poczytam więcej wspomnień z dawnych pięknych czasów 🙂 A może jacyś inni doświadczeni blogerzy podzielą się swoimi przemyśleniami?
Jak pisałam, taką idealistką też byłam, jeśli chodzi o chęć dyskusji pod recenzjami. Takowe są tylko na blogach prowadzony jak dyskusyjny klub książkowy, jedna osoba zapowiada książkę na kolejny miesiąc. A potem robi wpis wprowadzający z pytaniami dotyczącymi lektury. A wracając do tych komentarzy, to kiedyś prowadziłam ostrą politykę redukowania takich komentarzy. Potem wyszłam na taką, która nie życzy sobie, aby komentowano. A to nie o to chodziło. Komentuj, jeśli masz coś ciekawego to powiedzenia.
Sama nie lubię takich „przypominajek” w formie odrębnych postów. Na fanpage’u mogę przypominać o konkursie, na blogu to tylko przy okazji luźniejszych postów np. podsumowań. Nie lubię śmiecić.
„Inteligentnie” nie wpadłam na to, że może istnieć coś takiego, jak klub dyskusyjny, ale czuję się zaintrygowana i chyba się rozejrzę 🙂
Też nie przepadam za „śmieceniem” na blogach, ale tak sobie obserwuję innych i wszystko chyba rozbija się o to, jak ktoś postrzega blog. Dla niektórych jest to taki brudnopis, publikują absolutnie wszystko, co im ślina na język (palce?) przyniesie; inni wolą staranne wpisy. Jakoś intryguje mnie obserwowanie innych blogerów i tego, jak postrzegają blog, jak nadają różne znaczenie słowu „blogowanie”.
Twoje doświadczenie jest naprawdę imponujące w zestawieniu z większością blogerów książkowych. Chylę czoła. 8 lat to cała epoka! O ile dobrze pamiętam, ten segment blogosfery śledziłam gdzieś od 2009 r. W 2011 r. na skutek kaprysu czy raczej potrzeby chwili założyłam własnego bloga. Traktuję go zupełnie hobbystycznie, swoich tekstów nigdy nie nazywałam recenzjami, bo nimi nie są. Podobnie jak Agata Adelajda określiłabym zawartość swojego bloga jako klasyczny misz-masz (książki, rocznice historyczne, podróże etc.) Nie organizuję konkursów, nie współpracuję z wydawnictwami, nie mam fanpejdża chyba więc nie jestem „typowym” blogerem książkowym;) Z typowych postów, o których wspomniałaś, nie przepadam za stosikami, gdyż nie czytam planowo i publikacja zdjęć zakupionych książek nijak by się miała do kolejnych notek o książkach. Podsumowań też nie robię, gdyż nie widzę takiej potrzeby, a już liczenie stron, które czasem pojawia się w niektórych zestawieniach, mocno mnie dziwi. Generalnie jestem niszowa i nieźle mi z tym, ale też nigdy nie miałam planu zawojowania blogosfery, zdobycia największej liczby obserwatorów, komentujących etc. Najważniejsze dla mnie jest, aby moje hobby (czyli blog) było dla mnie źródłem radości i na razie tak jest. Nie sądzę także, abym się uzależniła od bloga, bo mam też swoje życie, pracę i rodzinę. Blog to tylko i aż hobby i tego się trzymam. Pozdrawiam!
Bardzo ciekawy i wciągający post. Porusza kilka bardzo istotnych kwestii;p A tak poza tym to gratuluje wytrwałości w prowadzeniu bloga. A książki to uwielbiam;p Pozdrawiam i zapewne przeczytam jeszcze inne posty…;)
A ja właśnie z okazji blogowych urodzin strzeliłam tekst na całkiem podobny temat 🙂 Moje spostrzeżenia są bardzo podobne do Twoich, chociaż blogi książkowe, jako takie, śledzę nieco krócej.
Niesamowite, jak bardzo blogosfera i obecni w niej blogerzy ewoluowali. Wydaje mi się jednak, że blogi, które istniały pięć lat temu, gdy sama dopiero raczkowałam nadal są niesamowite, oryginalne i trzymają poziom. Z niektórymi z nich jestem związana od początku, wiele z nich mnie inspirowało i wciąż inspiruje. Gdy z tej perspektywy spoglądam na blogowy świat to nawet nie przeszkadzają mi książkowi wyłudzacze, wielbiciele gadżetów, nabijacze statystyk, ważne, że starzy dobrzy blogerzy książkowi nie zmieniają się (a jeśli już – to na lepsze!).
Może już po prostu takie z nas stare blogowe dziadki 😉
Pozdrawiam!
Fajny wpis. Z większością się zgadzam, ale nie do końca przemawiają do mnie mody typu: stosiki, cykle. W ogóle mody jako takie, czyli na przykład jedynie recenzowanie nowości. Ale wiem, że jedni lubią dania świeże, inni zaś odgrzewane. I dobrze, bo w tej różnorodności tkwi pewna siła.
Twój komentarz zainspirował mnie do stworzenia aneksu do tego wpisu.
Widzę, że bardzo zmieniła się blogosfera. Niektórych trendów nie mogę zrozumieć. Np. nie lubię stosików i do tej pory miałam tylko dwa – z targów książki. Czy prowadzenie bloga książkowego i wrzucanie notek o filmach, muzyce itd. Przestaje to być wtedy bloga książkowy, a staje kulturalny 😉
Bardzo dobry post. Bloga prowadzę od 2001 roku. W 2010 założyłam bloga o książkach po angielsku, a następnie w 2012 na skutek próśb ludzi z mojego pierwszego bloga (na którym już rzadko wtedy pisałam) stworzyłam jego polską wersję. Podejrzewam, że piszę dla 20 ludzi, którzy to faktycznie czytają i nie mam żadnych aspiracji żeby zostać sławną blogerką książkową. Nie chcę też nawiązywać żadnej współpracy z wydawnictwami, bo wolę sobie sama wybierać co i kiedy czytam.
Bardzo uważnie sobie wybieram inne blogi książkowe, które czytam i zostawiam komentarze tylko wtedy gdy wydaje mi się, że faktycznie mam coś do powiedzenia. Za każdym razem gdy widzę taki komentarz: „fajna recenzja. Zachęciłaś mnie, chyba przeczytam.” to mam ochotę udać się do autora za miesiąc i zacząć go nękać sprawdzając czy faktycznie przeczytał. Moje ulubione blogi to takie, którzy autorzy kierują się czymś przy wyborze książek, a nie tylko tym, co im wydawnictwa wysłały. Poza tym, nie ukrywajmy, większość blogów książkowych jest niesłychanie nudna i nic niewnosząca. I mówię tutaj nawet o takich osławionych blogerach jak Krytycznym Okiem czy Bernadetta Darska, którzy piszą tak siermiężne i toporne recenzje, że po drugim zdaniu już się mentalnie przenoszę gdzieś indziej. Właściwie moi ulubieni blogerzy to ludzie mniej znani. Nie piszą zbyt często (ale jak już coś napiszą, to tak ładnie, że można z trzy razy przeczytać), nie robią rund po blogach zostawiając bezsensowne komentarze, czytają jakieś dziwne książki wygrzebane nie wiadomo skąd i ogólnie pozwalają swoim myślom szybować (a nie klepią tylko: książka opowiada o). No to tyle chciałam powiedzieć, idę się zagłębiać nadal w archiwum, bo czuję, że być może dołączysz do mojego wyselekcjonowanego grona blogerów wartościowych 😛
O fajnie, że wpadłaś 🙂 Mam nadzieję, że Ci się podoba.
To widzę, że blogerką jesteś spory szmat czasu. Skąd Ci się wzięło pisanie bloga po angielsku? Mieszkasz w anglojęzycznym kraju, czy w ten sposób chciałaś sobie szlifować język, czy może czytasz głównie anglojęzyczną literaturę? Ja swego czasu myślałam o zrobieniu niemieckiej wersji, bo ten język jest mi bliższy, ale na myśleniu się skończyło.
Z komentarzami tego typu, o których piszesz to ja starałam się walczyć cały czas… Ja wiem, że trzeba jakoś swojego bloga wypromować, ale sądzę, że bardziej zainteresujesz kogoś, jak napiszesz ciekawszy, coś wnoszący komentarz do notki, czy informacja bez pokrycia, że coś kiedyś przeczytasz lub nie. Mnie już bardziej zainteresują komentarza z linkami bezpośrednio prowadzącymi do recenzji tej samej książki, aby móc sobie porównać.
Bardzo miło słyszeć mi, że mam szansę zaistnieć w Twoim wyselekcjonowanym gronie blogerów. Choć ostatnimi czasy nie piszę o zapomnianych książkach, raczej dominują recenzenckie, choć i tych staram się mieć mniej.
Dzięki za miłe słowa i mam nadzieję, że Cię nie rozczaruję.
Mieszkam w Londynie, więc stąd ten angielski blog. Staram się czytać po polsku cały czas, ale głównie czytam po angielsku. Jednak polskich tłumaczeń książek napisanych po angielsku nie czytam, bo to zupełnie bez sensu, skoro mam lepszy dostęp do oryginału. Tak więc moje recenzje na polskim blogu, mimo że okraszone okładkami polskich wydań są tak naprawdę recenzjami oryginałów.
Hej! Ciekawe podsumowanie, zbieżne z moimi spostrzeżeniami 🙂 Chciałam tylko dodać, że mam wrażenie, iż te blogi, które są w książkowej blogosferze najdłużej, najmniej się zmieniły. Nie masz takiego wrażenia? Wciąż wiem, czego się mogę spodziewać, kiedy zaglądam do Jarka, Prowincjonalnej Nauczycielki, do Chiary, do peek-a-boo. Co do stosików, to nie wykluczam, że mogłam zamieścić pierwsze w polskiej blogosferze – mój pierwszy stosik pojawił się w styczniu 2008. Pomysł zaczerpnięty był z blogów angielskojęzycznych, więc chyba nic podobnego na polskich blogach wtedy nie widziałam. I niezmiennie od 10 lat stosiki na blogach lubię – wypatrzyłam na nich niejedną ciekawą książkę 🙂
Zdaję sobie sprawę, że żeby się przebić do szerszej publiczności, nasze blogi musiałyby trochę zmienić formułę. Ale nie wiem, czy chcę 😉
Pozdrawiam Cię serdecznie i liczę na kolejne wspólne lata w blogosferze 🙂
Hej, jak miło, że wpadłaś 🙂
Wydaje mi się, że stare blogi najmniej się zmieniają, z pewnego przyzwyczajenia. Dobrze jest im jak jest – zmieniać się nie chcą. Nowsze blogi wciąż szukają swojej ścieżki, zakładają bloga, bo widzą, że inni mają, że jest to fajne, że można tym coś osiągnąć. I mam wrażenie, że te wygórowane oczekiwania, do których realizacji dążą przez wzorowanie się (a nie inspirowanie) na masie innych blogów skutkuje tym, że jak przez krótki okres „szablon” Anastazji nie da efektów, to zmieniają go na „szablon” Estery itd. Aż w końcu albo porzuca bloga, bo nikt go nie czyta i nie komentuje, albo kreuje własny styl i zmian już nie potrzebuje.
No popatrz, to mówisz, że stosiki mają źródło w anglojęzycznych blogach… Tak w ogóle to jestem zaskoczona tym paradoksem, że to właśnie Ty, uznana przez pewną panią za profesjonalistkę zapoczątkowałaś takie nieprofesjonalne działania. Od jakiegoś czasu obserwuje niemieckojęzyczne blogi, tam jeszcze na takie wieże książek nie trafiłam, zdobycze raczej prezentują „płasko”. Ale na razie nie wydaję sądów, bo czas obserwacji i ilość obejrzanych blogów jest zbyt mała. Zresztą na ten temat planuję taki post porównawczy, ale to za jakiś czas.
Pozdrawiam słonecznie i również liczę na kolejne wspólne lata w blogosferze. 🙂
Wygrzebuję się z zaległości i dotarłam do tego wpisu. I dobrze, że tak późno, bo i komentarze są warte poczytania, nie tylko wpis.
Zważywszy na staż, dinozaurem nie jestem, ale niektóre ze zjawisk przec Ciebie opisywanych zaobserwowałam i doświadczyłam osobiście.
Wciąż szukam pomysłu na swój blog, dzięki Tobie i paru blogerom już mniej więcej wiem, czego szukać 🙂