Wakacje kojarzą się z czasem podróżowania po kraju i po świecie. Od paru lat w wakacje mogę sobie pozwolić jedynie na krótkie wypady do miast Polski, czasem Czech. Nie będę kryć, że brakuje mi tych wyjazdów młodzieżowych na tydzień lub dwa w góry czy nad morze. Tymczasem zwiedzam bardzo dużo krajów, poznaję mnóstwo kultur z ciekawymi obyczajami. Tak jak niechęcią pałam do książek fantastycznych, kryminalnych i (ostatnio) obyczajowych, tak reportaże i książki podróżnicze cieszą się u mnie dużym powodzeniem. Będę chciała Wam opowiedzieć o książkach Karola Lewandowskiego i Doroty Sumińskiej, natomiast dzisiaj wspomnę o zbiorze reportaży, które ukazały się niedawno nakładem wydawnictwa PWN.
Jarosław Fischbach podróżuje od wielu, wielu lat, zaraził tą pasją swoją rodzinę. Uwielbia pustynie, góry i miejsca, które nie są zagęszczone przez turystów. Dlatego zbiór jego notatek, relacji z podróży prowadzących na końce świata (bo wiadomo, że jednego nie ma ;-)) jest niezwykle interesujący. Odwiedza miejsca mi nieznane albo mało znane. Chyba najwięcej opisanych wypraw odbyło się w Ameryce Południowej, która, wydaje mi się, jeszcze nie została tak bardzo opisana przez polskich podróżników jak pozostałe kontynenty.
Notatki pochodzą z różnych okresów. Początkowo zastanawiałam się, co było kryterium takiej kolejności tych relacji, gdyż nie była ona ani chronologiczna ani geograficzna (pod kątem terytorium). Spis treści pokazuje, że autor podzielił podróże wg rodzaju zwiedzanego terenu: pustynia, puszcza, woda i góry. Co ciekawe, Jarosław Fischbach opisuje nie tylko egzotyczne miejsca na odległych kontynentach jak Chile, Argentyna, Maroko, Irak, Peru, Tanzania czy Nepal. Wspomina on też wyprawę na polską pustynię, która leży niedaleko jego domu. Tym sprawozdaniem przekonuje polskich czytelników, że nie trzeba daleko wyjeżdżać, aby przeżyć niesamowite i ekstremalne przygody na łonie natury, które przy okazji mogą zacieśnić więzi rodzinne.
Niektóre refleksje dotyczące danego państwa są już nieaktualne, niestety, bo od czasu, kiedy był tam nasz podróżnik, sporo się pozmieniało. Na gorsze. Z bólem serca czytałam o jego wyprawie na Madagaskar, wyspę, która jeszcze w latach 90. należała do tych nielicznych nieeksplorowanych przez rozwinięte cywilizacje miejsc. Jarosław Fischbach zachwycał się bogatą i nietkniętą naturą tej wyspy. Po lekturze Mojego Madagaskaru wiem, jak bardzo tam się zmieniło, jak obecnie ta dziewicza natura znika, a endemiczne gatunki wymierają…
Autor potrafi swoimi podróżniczymi doświadczeniami zainteresować czytelnika. Pisze o relacjach z tubylcami, bez których wielu miejsc nie zobaczyłby i nie poznałby; opisuje kulturę, rozrywkę i jedzenie danego miejsca, jednak przede wszystkim skupia się na przygodowym aspekcie wyjazdu. Nie brak tu anegdot i pozytywnych refleksji podsumowujących owoce podróży, z których doświadczenia według autora dają więcej niż jakiekolwiek materialne dobra. Także pojawiają się szczere wyznania o mniej przyjemnych momentach podróży, które trzeba przeżyć, by później z satysfakcją i ulgą móc wspominać, czyli o lękach, wyczerpaniu i rozczarowaniach. O jeden ląd za daleko można traktować jako zbiór reportaży napisanych w stylu przygodowych opowiadań, których akcja dzieje się na mało popularnych szlakach górskich, pustynnych i wodnych. Fascynująca to jest lektura.