Studia kulturoznawcze sprawiły, że zaczęłam zajmować się analizą i interpretacją pewnych zjawisk, a przede wszystkim pojawiających się tam tożsamości, za pomocą teorii genderowych, w tym feministycznych. I nie raz stwierdziłam, że nie lubię tego feminizmu. Doceniam sporo ich działań, zwłaszcza te z pierwszej i drugiej fali. Natomiast to, co feministki robią później, sprawia, że boję się kobiet. Że jeżeli miałabym czuć się przez kogoś dyskryminowana, to właśnie przez inne kobiety.
Owszem, czasem się śmieje, że jestem dyskryminowana, kiedy chcąc korzystać w wiedeńskiej toalety czytasz kartkę „Damen geschlossen”, albo kiedy w Sukiennicach pisuar kosztuje tylko 50 gr, a kabina dla kobiet 1 zł… I czuję się dyskryminowana w tych dniach, kiedy z bólu nie potrafię zwlec się z łóżka, a które bardzo chcesz go przezwyciężyć, bo akurat partner chce cię wziąć na tańce, które tak uwielbiasz…
Już w powyższym akapicie można dostrzec dyskryminację, która wyszła od kobiety. Opłatę za korzystanie z toalety pobiera babcia klozetowa…
Jeśli mam wybierać między towarzystwem mężczyzn, a towarzystwem kobiet, wybiorę to pierwsze. Czuję się swobodniej. Byłam prze-szczęśliwa, kiedy na egzaminie wstępnym na studia jako jedyna dziewczyna trafiłam do grupy męskiej z męską komisją. Czułam się wówczas jak księżniczka, a nie jak lwica broniąca swojego potomstwa.
Bo kobiety ze sobą rywalizują. Jakbym miała wybierać przed przedstawicielem której płci mam się rozebrać, wybrałabym mężczyznę. Bo on nie ma prawa do porównania. Jestem inną płcią, więc inaczej wyglądam. Mogę śmiało powiedzieć, że kobiety tak mają. Inna kobieta może powiedzieć, że skoro ona nie ma z tym problemu, skoro ona może wyglądać estetyczniej, tzn. że tak się da. Będzie wytykać mi błędy, będzie się porównywać, po to by mnie zgnębić, a swoje kompleksy zagłuszyć. Nigdy nie spotkałam się z krytyczną uwagą odnośnie swojego wyglądu ze strony mężczyzny. Za to przez uwagi dziewczyn odkryłam w sobie sporo niedoskonałości, „dziwnych” różnic i problemów. Przez nich nabawiałam się kompleksów. Oczywiście cała ta krytyka odnosi się nie tylko do aspektu wyglądu.
Wracam do kategorii genderowych i problemów z określeniem swojej tożsamości płciowej. Odkryłam, że wszystkie moje działania i upodobania od wczesnych lat dzieciństwa (niechęć do ścinania włosów, ubierania spodni, wychodzenia z domu bez kolczyków, wkładania obuwia sportowego poza treningami) miały na celu jedno, podkreślenie tego, że jestem dziewczyną, potem kobietą i tak chcę być traktowana. Akcentowanie tego faktu było jakby moim upominaniem się o przywilej bycia kobietą. A ta potrzeba wynikała nie z tego, że mylono mnie z chłopcami. Natura tak mnie wyposażyła, że w tym względzie raczej trudno mieć wątpliwości co do mojej płci. Jednak ta sama natura dała mi jeszcze coś, co może z jednej strony podnosić moją atrakcyjność (ale chyba tylko na pokazach mody), to z drugiej jednak skazuje mnie na pewną przegraną. Chodzi mi o wzrost i generalnie moje gabaryty. Zawsze byłam duża, absolutnie nie gruba, ale trudno przy moim wzroście, chcąc uniknąć wyglądu anorektyczki, sprawiać wrażenie drobnej. Wiąże się to też z wagą. Mało kto mi wierzy, ile tak naprawdę ważę, nawet mając tę świadomość, że przy moim wzroście taka waga jest nie tylko w porządku, ale wręcz konieczna. Jestem duża i ciężka.
Tym wyróżniałam się na tle rówieśników w szkole, tym wyróżniam się nadal w gronie znajomych. To prowadziło do tego, że w grupach, gdzie chłopców brakowało, przyszło mi przyjmować role męskie. Nigdy, tańcząc z dziewczyną, nie mogłam odgrywać roli partnerki. Nigdy, spotykając się z niższym i drobniejszym mężczyzną, nie będę się czuła jak jego partnerka; prędzej jak matka ciągnąca za rękę swojego synka. Zawsze pilnuję tego, by nigdy nie zemdleć, bo mam świadomość, że takich co zdołają dźwignąć mój zezwłok w pobliżu najprawdopodobniej nie ma.
Lubię swój wzrost i nigdy nie przyszła mi ochota, aby to zmienić. Za to bardzo chciałabym się otaczać większymi ludźmi. Żebym kiedyś mogła w końcu być tą drobną dziewczynką, którą bez problemu można wziąć na ręce i przebiec te kilka metrów… Nie musieć zawsze być tą silną i niezależną kobietą.
Kobiety o pokaźnym wzroście łączmy się ! 😉 Ja niestety z powodu wzrostu miałam swego czasu spore kompleksy..dziś jest znacznie lepiej, doceniam atut długich nóg, ale wciąż mam opory (czy może niezrealizowane marzenia) w związku z kupnem znacznych szpilek.
Co do feministek..z charakteru jestem typowym facetem, ale to wcale nie znaczy, że chcę by mnie tak traktowano. Kobiety powinny być dumne ze swojej kobiecej wrażliwości i emocjonalności. I nie powinny się bronić przed szczególnym traktowaniem. Nie lubię feministek :/
Ja w szpilkach generalnie nie chodzę, zwłaszcza w tych wysokich, bo na tych moich nogach ciągle pędzę, więc bym se nogi połamała. I właściwie tylko przy jednym facecie lubię i mogę takie nosić, bo on i tak mnie sporo będzie przewyższał. 😉 Natomiast na pewno nie włożę obuwia ani trochę podnoszącego wzrost, jeśli jestem umówiona z niższym facetem. Tu świetnie sprawdzają się baleriny, są eleganckie, wygodne i nie dodają wzrostu. Choć spotkałam się też z krytyką ze strony jednego kurdupla, który oczekiwał, że przy nim będę chodzić w szpilkach… Tak jakby bez tego było mało różnicy wzrostu.