Czteropak recenzencki albo rozważania o wyższości powieści nad reportażem

Kiedy przed paroma dniami Rafał Hetman na swoim blogu napisał dość kontrowersyjny artykuł o wyższości reportażu nad powieścią, zaczęłam się zastanawiać szczególnie nad jednym zdaniem „bo nawet jak jest słaby, to jest dobry”. Czy faktycznie słaby reportaż jest lepszy od dobrej powieści? Rafał argumentuje, że z reportażu zawsze można się czegoś dowiedzieć. Teoretycznie tak, w praktyce: nie zawsze można z niego dowiedzieć się więcej niż… nawet ze słabej powieści. I choć sama ostatnimi czasy, z powodu tego poszerzania wiedzy, zaczęłam preferować literaturę faktu, to nie mogę jednoznacznie określić wyższości jednej formy literackiej nad inną.

Bo tak na przykład w ostatnim tygodniu przeczytałam dwie powieści i dwa reportaże (pomijam tu jedną powieść klasyczną Jane Austen, bo mówimy tu o literaturze współczesnej). Te dwie powieści zrobiły na mnie dużo większe wrażenie niż dwa ostatnio przeczytane reportaże. Dowiedziałam się z tej fikcji więcej niż z literatury faktu. Wśród powieści znalazł się debiut Weroniki Murek, który może nie wywarł na mnie tak olbrzymiego wrażenia jak na autorze bloga CzytamRecenzuje.pl, i jak to później na mnie zrobiła ta druga powieść, Krivoklat  Jacka Dehnela – jednak obie pochłonęłam jednym tchem, obie są we mnie bardziej żywe, a każda z nich osobna budzi więcej refleksji niż reportaże Marcina Kołodziejczyka i Grecja. Gorzkie pomarańcze Dionisiosa Sturisa razem wzięte.

Mimo że ten drugi tytuł drugi uważam za całkiem dobry, mimo że znajomej, która mi tę książkę pożyczyła, zmienił całkowicie poglądy o naszych politykach (na lepsze!), mimo że o historii najnowszej Grecji nie wiem nic ponad to, że kraj przechodził kryzys – wiem, że to co Sturis zawarł w swojej publikacji, wywietrzeje z głowy znacznie prędzej niż myśli kotłujące się wobec dehnelowskiego monologu wariata zafascynowanego sztuką, który najlepsze dzieła sztuki oblewa kwasem siarkowym. I to nie dlatego, że sztuka bardziej mnie obchodzi niż Grecja, że bardziej zaboli mnie potencjalna strata Autoportretu Durera niż skrajne ubóstwo Greków. Ale dlatego, że szalone zachowania Krivoklata mają dla mnie bardziej intrygującą i tajemniczą motywację niż działania polityków, które wszędzie są praktycznie takie same. Dlatego, że zastanawiam się, czy Austriacy, którym dziękował Jacek Dehnel na początku książki, wiedzieli, jakie pomysły snują się po głowie pisarza, którego goszczą? I nie bali się, że niczym Neron w przypływie nagłej wzmożonej potrzeby ujrzenia sytuacji, którą chce oddać w swoim artystycznym dziele, nie zechce jej urzeczywistnić? Już nie wspominając o tym, do ilu kolejnych lektur zainspirował mnie Krivoklat, czego nie zrobił ani reportaż o Grecji ani Bardzo martwy sezon. 

Skoro już dochodzę do rzeczy martwych. Reportaże Marcina Kołodziejczyka wydają mi się same w sobie bardzo martwe, zdecydowanie bardziej żywa wydaje się proza pod tytułem Upraw roślin południowych metodą Miczurina, choć ta zdaje się częściej i głębiej dotykać śmierci niż Bardzo martwy sezon. Obie książki łączy próba uchwycenia zwyczajności, dzieli je to, że Weronika Murek robi to w sposób nadzwyczajny, poetycki i intrygujący. Jej historie (choć głównie pierwsza z nich, która, moim zdaniem, swoim poziomem góruje nad pozostałymi) pobudzają do intensywnego myślenia na poziomie abstrakcyjno-surrealistycznym. Do nich będzie chciało się wracać i wracać, aby na nowo odkrywać kolejne warstwy tych opowieści, kolejne poziomy nieograniczonej wyobraźni autorki, a zarazem są to historie tak bardzo blisko trzymające się rzeczywistości.

Natomiast reportaże Kołodziejczyka nie tylko nie zachwyciły mnie swoją prostotą doprowadzoną do skrajności, ale wręcz sprawiały wrażenie, że mam do czynienia z surowym materiałem gotowym na reporterską obróbkę. Oczywiście ten zarzut nie dotyczy wszystkich tekstów, bo na przykład Pigułki są autorską esencją wyciągniętą z rozmów z pielęgniarkami z hoteli pielęgniarskich. Takich tekstów jest jednak niewiele. I nie mówię tu o braku nadawania form tym historiom, bo to byłoby z mojej strony kłamstwem. Część reportaży przybiera formę scenariusza spektaklu teatralnego, rachunku za zakupy czy instrukcji. Nie chodzi mi o formę, lecz o treść, która jest jakby wyrwanym z opisywanych miejsc bądź sytuacji cytatem pozbawionym komentarza lub osadzenia w szerszym kontekście. Innymi słowy nie widzę w tej zwyczajności nic nadzwyczajnego, co kazałoby to ująć na kartach książki. Bardzo martwy sezon to zbiór historii, które ni grzeją, ni ziębią, a na pewno nie mrożą krew w żyłach, jak zapewnia opis z okładki.

Ale jak on mógł oblewać dzieła sztuki, które tak podziwiał…

1 thought on “Czteropak recenzencki albo rozważania o wyższości powieści nad reportażem

  1. Reportaż to jednak wyjątkowo trudny gatunek literacki. Trudno trafić na prawdziwe perełki pośród całego morza tego typu tekstów. Ja, póki co, zachwycam się tylko książkami Szczygła. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *