To jest najbardziej oszukańcza okładka książki, z jaką się w życiu zetknęłam. Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi mi o wizualną stronę, która może podobać się lub nie, a to zachęca lub też nie do sięgnięcia po książkę. Zacznijmy od pierwszej informacji: Katarzyna Miller. Jest to znana psychoterapeutka i autorka kilku książek, np. Bez cukru, proszę. Można powiedzieć, że jest celebrytką. Nigdzie nie ma informacji o drugim autorze książki: Magdalenie Chorębali. O tym dowiadujemy się otwierając książkę na drugiej stronie tytułowej. Nawet skrzydełka przedstawiają postać Katarzyny Miller oraz wymieniają jej uprzednie książki. Ja rozumiem, że to jej nazwisko głównie przyciągnie czytelników – jej fanów, ale zaangażowanie obu kobiet w treść tej książki jest takie samo. Kasia i Magda prowadzą ze sobą rozmowę o ulubionych filmach. Ten dialog nie ma formy wywiadu-rzeki. Pominięcie drugiego nazwiska jest nieuczciwe i wprowadza w błąd czytelnika, który na podstawie opisu książki, ma jakiś własny obraz jej kompozycji – prawdopodobnie spodziewał się gawędziarskiego stylu pisania o filmach.
Idźmy dalej, tytuł: W życiu jak w kinie, czyli filmy na kozetce u Kasi. Znowu sugestia, że Kasia będzie analizować te filmy, ich bohaterów jak pacjentów. Jak wspomniałam już, zamiast analizy mamy rozmowę dwóch kinomanek. Natomiast zaplecze psychoterapeutyczne Kasi pojawia się gdzieniegdzie, jednak zbyt rzadko, by można było mówić o „kozetkowym” omawianiu filmów. Rozmowa Kasi i Magdy to bardziej wymiana swoich filmowych preferencji niż psychologiczna rozprawa o motywacjach bohaterów. Tylko w szczególnych przypadkach, kiedy rozmawiają o macierzyństwie i kobietach-ofiarach – włącza się doświadczenie terapeutki.
Opis książki zapowiada fascynującą lekturę. I choć dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o filmach mi znanych i nieznanych, rozmówczynie podrzuciły mi parę tropów do analizowania Pedro Almodovara, to nie spodziewajcie się, że o filmie Ona dowiecie się coś więcej prócz streszczenia fabuły i oczywistych wniosków. Problemem tej publikacji jest charakter rozmowy, który jest po prostu sztuczny. Ludzie ze sobą tak nie rozmawiają. To znaczy rozmawiają, jeśli prowadzą program telewizyjny. Tak jednak nie wygląda swobodna wymiana zdań o interesujących nas, rozmówców, tematach. Wystarczy przeglądnąć książki Szymona Hołowni, w których rozmawia z Marcinem Prokopem bądź Grzegorzem Strzelczykiem. Oni nie prezentują swojego tematu czytelnikowi, oni ze sobą naturalnie rozmawiają, sami do końca nie wiedząc, w którą stronę ich dyskusja pójdzie. Czytelnik może tylko z boku im się przyglądać.
Nie uważam jednak, że czas poświęcony tej książce był stracony. Bardzo lubię czytać o filmach i niemal każda forma podania ich interpretacji, odbioru, wrażeń, jakie wywołują u innych – jest dla mnie ciekawa. Z kilkoma poglądami Katarzyny Miller i Magdaleny Chorębali się nie zgadzał, bo nigdy nie uznam Daniela Craiga jako najlepsze wcielenie Bonda. Argumentacja autorek o ludzkim obliczu ostatniego Bonda, który przekreśla wizerunek niezniszczalnego superbohatera poprzednich filmów, przekonałaby mnie, gdybym nie widziała, jak Craig-Bond nieudolnie i niewiarygodnie gra zakochanego mężczyznę. Odniosłam wrażenie, że jego partnerki musiały się strasznie nagimnastykować, by pokazać, że między nimi a Jamesem iskrzy. W gruncie rzeczy chętnie dołączyłabym do rozmowy z autorkami książki, by na przykład wyrazić głębokie niezrozumienie, dlaczego polecenie Lśnienia zostało uprzedzone ostrzeżeniem: „jeśli się nie boicie”. Wymieniłabym to na: „jeśli macie pod ręką dużo kawy (pod warunkiem, że kofeina nie działa na was usypiająco jak na mnie)”. Natomiast zgodzę się z Kasią z tym, że w najlepszych filmach o miłości ma być widać, że mężczyzna kocha (jak to pięknie zagrali odtwórcy pana Darcy’ego i płk. Brandona).
I pozwólcie, że na tym zakończę, a kinomanów zachęcam do lektury, mimo że okazała się ona zupełnie inna, niż sugerowała okładka.