Najwyższy już czas napisać co nieco o poprzednim weekendzie, który spędziłam w Stroniu Śląskim. Nie będzie to zbytnią pochwałą zarówno dla tego miejsca, jak i dla organizatorów festiwalu literackiego, że najlepiej z tego wyjazdu wspominam wizytę w Kłodzku, w którym miałam przesiadkę na busik do Stronia. Ale muszę przyznać, że to miasto mnie pozytywnie zaskoczyło, choć jest zaniedbane, ma ogromny potencjał turystyczny. Piękne kamienice, ratusz i średniowieczna twierdza, która obiecuje kilka godzin zwiedzania, czasem w naprawdę niskich i ciasnych tunelach, ponadto dla turystów otwarte są także podziemia. Niestety nie miałam czasu na taką wycieczkę, ale wiem, że jest to dobre miejsce wypadowe na weekend, bo jest tu co oglądać. (Tak z przymrużeniem oka zalecam zaopatrzyć się w gotówkę wcześniej, gdyż stara część miasta może także słynąć z najbardziej śmierdzącego bankomatu… I to nie była chwilowa „niedyspozycja”, ponieważ korzystałam z niego zarówno w drodze tam, jak i z powrotem).
Problem z lokalizacją festiwalu Stacja Literatura 21 jest taki, że gdyby nie bezpośredni busik z mojej miejscowości do Kłodzka, to musiałabym tam jechać z trzema przesiadkami. Na tym utrudnienia się nie kończą, ponieważ na miejscu okazało się, że tak naprawdę problemem jest to, by dostać się z Kłodzka do Stronia, gdyż spora liczba autobusów na rozkładzie nie zapewnia, że te przyjadą bądź zabiorą cię z przystanku (w sytuacji, kiedy busik jest pełny). Organizatorom festiwalu zalecałabym rozwiązać ten problem proponując uczestnikom dwa autobusy, np. w południe i wieczorem, z Kłodzka do Stronia (mogą być odpłatne, bo nie robi nam różnicy, komu zapłacimy).
Kiedy w końcu z większą ekipą udało nam się dostać do Stronia, a mnie do miejsca noclegowego, dość szybko odkryłam, że choć ośrodek mieści się tuż przy miejscu zbiórki na autobus zawożący nas do Siennej na warsztaty (co było dla mojej niecierpiącej porannego wstawania osoby istotne ze względu na godzinę zbiórki – 8:15), pokój okazał się mieć sporo usterek wymagających rychłej naprawy. Nie będę tu wnikać w szczegóły, bo te opisałam na odpowiednim serwisie, niemniej jednak tak, jak jestem przyzwyczajona do sypiania w naprawdę różnych warunkach za czasem bardzo niskie ceny, tak tutaj poczułam pewien zawód, zwłaszcza stosunkiem jakości do ceny.
A teraz powinnam w końcu wyjaśnić, po co ja do tego Stronia jechałam, bo chyba nie dla samego festiwalu literackiego, który nigdy wcześniej mnie specjalnie nie interesował. Otóż pod koniec czerwca była prowadzona rekrutacja do czterech pracowni: twórczej, poetyckiej, kadrowej i krytycznej. Mając niedosyt zajęć na Krytyce Literackiej postanowiłam wysłać swoje zgłoszenie. I tu podziękowania należą się Agnieszce z Czytam, bo lubię, bo gdyby nie jej ogłoszenie na blogu, to bym w życiu nie wiedziała, gdzie jest link do formularza zgłoszeniowego. Wiem, że wyjdę na bardzo marudną, ale strona Biura Literackiego za bardzo intuicyjna nie jest… Niemniej jednak udało mi się dostać do Pracowni Krytycznej, byłam nieco zaskoczona, bo wysłałam tylko jeden tekst, kiedy regulamin mówił o dwóch, ale w formularzu nie było możliwości przesłania dwóch plików. Później gdzieś na FB przeczytałam, że oba teksty powinny się mieścić w jednym dokumencie. No tak… Można było się domyślić, prawda?
Tak więc miały mnie czekać 3 dni warsztatów krytycznych. Już widząc, ile godzin mają trwać spotkania (po 1,5 h) można było przewidzieć, że za dużo tam się nie napracujemy. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że to są warsztaty, które mają mieć charakter wykładu. No ja przepraszam, ale dla mnie warsztat i wykład to prawie antonimy. Problemem zarówno dla prowadzących, jak i uczestników było to, że stanowiliśmy dość różnorodną grupę. I z jednej strony były to warsztaty dla krytyków, z drugiej strony większość uczestników prowadziła bloga i nie myśli o tym, by zajmować się krytyką literacką w rozumieniu akademickim. Nie muszę chyba dodawać, że znając dość dobrze i jedną, i drugą stronę, to, o czym traktowały spotkania, nie było dla mnie w najmniejszym stopniu odkrywcze.
Pierwsze spotkanie prowadził Adam Lipszyc, który mówiąc kolokwialnie, pojechał po krytyce akademickiej i około rynkowej. Tak, wulgaryzmy też były, choć nie wiem, czy pisząc o tym, nie narażę prowadzących na jakieś kłopoty. Ale w gruncie rzeczy trudno mówić, że te spotkania miały charakter formalny. W każdym razie było to spotkanie o tyle ciekawe, że prowadzący jest bardzo żywym i zajmującym człowiekiem, więc jeśli nawet to co mówił z pewnych powodów nie okaże się dla nas wiedzą przydatną, miło było go sobie posłuchać. Wśród uczestników, po spotkaniu, pojawiły się komentarze, kto będzie czytał na blogu teksty krytyczne o książkach, w których analizuje się pojedyncze zdania?
O drugim dniu wolę nie pisać. Byłam zażenowana tym, że ktoś z doświadczeniem pracy na uniwersytecie przychodzi poprowadzić warsztaty i zaczyna wykład, który odczytuje z kartki… Nie, stanowcze nie!
Jeśli w niedziele frekwencja była zdecydowanie mniejsza, to głównie dlatego, że sporo osób wolało skorzystać z pewniejszego transportu do domu niż ryzykować stratę kolejnej porcji czasu na warsztaty, gdzie głównym zajęciem wielu uczestników było przeglądanie FB. I mogą tej decyzji żałować. Paulina Małochleb była jedyną prowadzącą, która podjęła ten wysiłek, by sprawdzić, co robili jej poprzednicy oraz jacy ludzie przed nią siedzą, czym się zajmują, dzięki temu mogła w miarę ocenić, co tę różnorodną pod względem wieku i doświadczenia grupę może najbardziej zainteresować. Byłam miło zaskoczona zmianą podejścia prowadzącej do blogosfery, przejawiającą się tym, że blogerzy, którzy jeszcze 3 lata temu uchodzili za wzór do naśladowania, obecnie byli krytykowani. I odwrotnie. Sądzę, że z tego spotkania uczestnicy wyciągnęli dla siebie więcej ciekawych i praktycznych rzeczy niż z dwóch poprzednich spotkań razem wziętych.
Pomysł z pracowniami ogólnie jest świetny, ale nie w takiej formule. Z rozmów z innymi uczestnikami dowiedziałam się, że pracownia twórcza i poetycka oferowała bardziej praktyczne zajęcia – tyle dobrze. Jeśli coś nazywa się warsztatami, to powinno się kłaść nacisk na praktyczny charakter spotkania. W tym przypadku dobrze by było, aby spotkania trwały nawet 4-5 h każdego dnia.
Jeśli chodzi o sam festiwal, w sumie wzięłam udział w trzech spotkaniach, jedno z nich okazało się dla mnie nawet poniekąd inspirujące. Na dwóch pozostałych żałowałam, że nie znam angielskiego, by móc zabrać głos, zwłaszcza, kiedy wynikiem debaty była refleksja, że internet nie jest dla wydawców źródłem poszukiwań nowych autorów. Odkąd w zeszłym roku wydawnictwo Znak wydało w formie papierowej Bezużyteczną.pl, (pomijając masę książek blogerów zajmujących się różnymi rzeczami), próba potwierdzenia podobnej hipotezy na forum publicznym przekreśla kompetencje wszystkich uczestników debaty, którzy ponoć reprezentują branżę wydawniczą.
Czy w przyszłości wezmę udział w festiwalu? Na chwilę obecną trudno mi to określić, jeśli pomysł z pracowniami zostanie dopracowany, a i sam program festiwalu okaże się dla mnie bardziej interesujący, nie wykluczam ponownego udziału w tym przedsięwzięciu. Bo to co było najlepsze w tym festiwalu to ludzie. Niestety, krótki czas warsztatów i całego festiwalu oraz rozproszenie uczestników po całym Stroniu i Siennej uniemożliwiło lepszą integrację.