W ostatnim czasie wyraźnie odczuwałam pewien brak ojcowskich narracji w literaturze. Powieści o doświadczeniu macierzyńskim jest cała masa (choćby wymienić tu Jak pokochać centra handlowe czy Pudełko ze szpilkami), również można spotkać sporo narracji z perspektywy dziecka, które określa swoje stosunki z ojcem (Gnój, Skoruń). I to właśnie lektura Skorunia skłoniła mnie do poszukiwań literatury pisanej z perspektywy ojca, najlepiej syna narzekającego na surowe relacje z tatą, który później sam musi wychować syna. Zanim zaczęłam poszukiwania, naprzeciw wyszła propozycja wydawnictwa Wielka Litera, które w lutym wydało nową książkę Piotra Czerwińskiego Zespół ojca. Miałam nadzieję, że przed pisaniem tego tekstu uda się zapoznać z jego wcześniejszą powieścią Przebiegum życiae, które czeka u mnie na półce, jednak okoliczności temu nie sprzyjają, więc obejdzie się bez porównań.
Zespół ojca to pisana z perspektywy mężczyzny-ojca-Polaka na emigracji w Irlandii opowieść nie tylko o swoich doświadczeniach rodzinnych. Choć główną osią wydarzeń są jego relację z Belle, Francuzce, w której się zakochał, a niebawem uczucie to zaowocowało synkiem Filutkiem. Razem zamieszkali, wspólnym językiem komunikacji okazał się angielski, choć każdy z rodziców z dzieckiem porozumiewa się czasem także w swoim ojczystym językiem – tak więc dziecko ma szansę sprawnie posługiwać się trzema językami (zdolność godna pozazdroszczenia!). Konrad pracuje w korporacji, gdzie zajmuje się kopiowaniem cyferek z jednej tabelki do drugiej, które otrzymuje od anonimowego zleceniodawcy – czemu służy to zadanie, nie wie nikt. Ona – wolny strzelec, pracuje w sypialni z komputerem na kolanach i wszyscy domownicy muszą dostosować się do jej godzin pracy (czyt. musi panować absolutna cisza). Pewnego dnia ojciec Filutka wraca do domu i dowiaduje się, że nie jest już mile tu widziany, z Bellą nie da się normalnie porozmawiać. Każdy dzień w tym domu jest piekłem, każde spotkanie z ukochaną kończy się atakiem wyzwisk i zarzutów, których przyczyn poznać się nie da. Nagle bohater musi walczyć o kontakt z synem. Niestety, prawo irlandzkie stoi po stronie matki.
Ta historia przypomina mi nieco film Obce niebo, które opowiada o brutalnej stronie prawa szwedzkiego, które stoi po stronie dziecka. Dziecko zgłasza skargę, zostaje ono odebrane od „złych” rodziców i przeniesione do rodziny zastępcze. W tym momencie rodzice mają marne szanse na odzyskanie dziecka. Co łączy historia opowiedziana w tym filmie z powieścią Czerwińskiego? Polscy twórcy zaczęli pisać dramaty rodzinne, bazując na prawie państw, do których najczęściej emigrują rodacy. I widzę w tym zjawisku coś niepokojącego. Z jednej strony zrozumiała jest chęć odarcia z tych krajów mitycznej wizji raju, jaki tam ma rzekomo być. Z drugiej zaś te narracje przypominają mi te eurocentryczne względem świata Orientu, tylko tu mamy Polaków, którzy pokazują, jak prawo w zachodnich krajach jest nieludzkie, co przeczy z ich wizerunkiem jako państw z wysokim poziomem rozwoju cywilizacyjnego. Tym samym sugerując, że w naszym kraju jest lepiej – co oczywiście nie jest zgodne z prawdą, bo historie z rodzimego poletka mogłyby stanowić inspirację dla wielu powieści i scenariuszy filmowych.
To nie znaczy, oczywiście, że zabraniam twórcom zajmowania się ciemniejszą stroną prawodawstwa innych krajów, zwłaszcza tych uchodzących za najszczęśliwsze miejsce do życia. Absolutnie nie. To jest jednak dobry temat na reportaż, w którym autor musi wykazać się dystansem do przedstawianego problemu, oddać głos rodowitym mieszkańcom tamtych krajów. Natomiast fabuły, w których polscy bohaterowie-rodzice stają się ofiarami prawa obcego państwa, wydają się tendencyjne. Nie potrafię ich odbierać jako opowieści o pewnej prawdzie, ponieważ emocjonalność wpisana w postawę bohaterów nie pozwala czytelnikowi spojrzeć na poruszoną kwestię z wymaganą tu bezstronnością i dystansem. Odbiór byłby inny, gdy wśród ofiar pojawili się także „rdzenni” mieszkańcy Irlandii (w przypadku powieści Czerwińskiego) i Szwecji (w filmie). Dlatego powieść Czerwińskiego, mająca, jak ją reklamują, momenty wstrząsające, wydaje mi się, skłania się bardziej w stronę rodzinnej sensacji (ciekawe, czy ktoś już taki gatunek wymyślił?) niż poważnego psychologicznego dramatu rodzinnego, o którym warto byłoby dyskutować w kontekście kondycji współczesnego modelu rodziny.
PS. Cały czas tytułowy zespół ojca odbierałam jako określenie pewnego zbioru syndromu charakteryzujących specyfikę roli ojca. Dopiero pod koniec lektury uświadomiłam sobie, że zespół to też określenie grupy muzycznej, a granie muzyki w zespole złożonym z kumpli czy też przypadkowo poznanych ludzi, stało się chyba jedynym działaniem, które porzuconemu bohaterowi powieści nadawało jakiś sens życiu czy powód, by wstać z łóżka… Być może jednak moja pierwsza interpretacja tytułu jest trafniejsza.