Marcin Wilk na spotkaniu z Zośką Papużanką mówił o renesansie opowiadań, wyrażając tym samym nadzieję, że wydany zbiór Świat dla ciebie zrobiłem zachęci pozostałych wydawców do zainteresowania się krótszymi formami literackimi. Bo nie da się ukryć, że opowiadanie nie jest cenioną formą literacką, choć mamy wśród noblistów pisarkę, która w pisaniu opowiadań się specjalizuje – Alice Munro. Złośliwi twierdzą, że pisarz wydaje zbiór opowiadań, kiedy nie ma pomysłu na powieść, a na rynku literackim czymś trzeba przyciągnąć uwagę krytyków i czytelników na swoje nazwisko. Takie opinie pojawiły się także o nowej książce Papużanki – a autorka broni się tym, że napisała w takiej formie, którą sama bardzo lubi czytać.
Muszę przyznać, że coś w tej niechęci do opowiadań jest. Sama nie jestem zwolenniczką krótkich form, zarówno w literaturze, jak i w filmie (chyba nawet w sztuce wolę większe dzieła niż miniatury, choć z drugiej strony uwielbiam miniaturowe makiety) – tłumaczę się tym, że ledwo wejdę w historię, a już się kończy. W dużej mierze nasz stosunek to pewnych form zależy od doświadczenia. Zaczęłam inaczej patrzeć na opowiadania, kiedy przeczytałam Małżeństwo we troje Erica-Emmanuela Schmitta – najlepszą książkę w jego dorobku. (Bo niestety Munro mnie do swojej twórczości nie przekonała, tu mam coś wspólnego z Papużanką).
W zbiorze opowiadań, podobnie jak w tomiku poetyckim, staram się znaleźć wspólny motyw dla wszystkich utworów. W Świecie dla ciebie zrobiłem opowiadania łączy relacja z drugim człowiekiem oraz coś pomiędzy samotnością (z wyboru) a samodzielnością (z konieczności), czy też pozorem niezależności. Bohater z pierwszego opowiadania zostaje „skazany” na samotny wyjazd na wieś, choć gdyby bardziej mu zależało na towarzystwie, to mógłby zrezygnować z wyjazdu i zostać w domu z zapracowaną dziewczyną. W tym stanie pomiędzy samotnością a samodzielnością znajduje się również dziadek (Daleko), który zdecydował się wybudować dom na wsi i żyć w zgodzie z naturą. Jego żona i dzieci nie podzielały tego entuzjazmu, więc był skazany na życie w samotności, poza chwilowymi odwiedzinami rodziny, i samodzielność w radzeniu sobie z „niecywilizacyjnymi” utrudnieniami. Ostatnia scena, w której wiaderko spada do studni, jest chyba najsmutniejszym momentem w całej książce (nawet śmierć kota w innej opowieści nie jest tak przykra – może dlatego, że staje się punktem wyjścia do snucia, mimo wszystko, dość zabawnej opowieści), jeśli nie w literaturze w ogóle ostatnich lat. Moment, w którym dziadek informuje swoją rodzinę, zbierającą się już do odjazdu, o wypadku przy studni – to ostatnia konfrontacja z rodziną. Służyła ona sprawdzeniu, czy on jako mąż/ojciec/dziadek może jeszcze liczyć na jakąś emocjonalną więź z żoną/dziećmi/wnukami, czy został już uznany za dziwaka; utwierdzeniu się w przekonaniu, że decyzja o życiu na wsi została może zaakceptowana, ale ta akceptacja nie wiąże się z zobowiązaniem do wspierania męża/ojca w jego pomysłach i problemach. Kiedy od dzieci zamiast deklaracji pomocy usłyszał niecierpliwe „bo musimy już jechać” i ewentualną propozycję kupna nowego wiadra, a od żony przekonanie, że na pewno da radę sam – można sobie wyobrazić, że mężczyzna nigdy wcześniej nie poczuł się bardziej samotny jak w tej chwili. Tragiczne zakończenie tej historii możemy sobie sami dopowiedzieć, bo autorka nie pisze o tym wprost. Można by jeszcze rozważać, w jakim stopniu mógł to być wypadek, a jak bardzo świadoma, czy też podświadoma decyzja bohatera.
Skoro poruszyłam już temat kota – w opowiadaniu Każdy kot Papużanka koncentruje się na samej formie opowiadania, pokazując, w jaki sposób jedna historia opowiadana z różnej perspektywy się zmienia – nie ma w tej konstrukcji nic nowego, ciekawsza jest treść. Gdyż zbiór opowiadań jest nie tylko o relacjach międzyludzkich, ale też między człowiekiem a zwierzęciem, które staje się równoprawnym członkiem rodziny. Choć w Każdym kocie to relacje międzyludzkie oparte na złudzeniach wzajemnego zaufania i wdzięczności za okazywaną pomoc determinują życie pewnego kota, który nagle znajduje się w obcym mieszkaniu i wobec którego „zarzuca się coś, czego nie zrobił” [s. 175]. Kot ma udawać poprzedniego, zmarłego kota, a nieudolna realizacja tego zadania jest przypisywana powszechnie znanej kociej właściwości – chadzaniu własnymi ścieżkami i ignorowaniu oczekiwań innych istot, zwłaszcza ludzkich. O proszę, mamy tu kolejną istotę samotną z wyboru.
Maria z 212 jest introwertyczką, która prywatną sferą życia, jak spanie czy czytanie w środku nocy, woli się nie dzielić. To opowiadanie łączy się z motywem lustra, które pojawia się w Cykadzie. Tam matka prezentuje swojej córce przed ślubem lustra: „Daję ci też dwa lustra. Srebrne. To, które miało być dla ciebie, i moje. Nie będę się już w nim przeglądać. Wiem, co mogłabym w nim zobaczyć” [s. 211]. Jest to połączenie metaforyczne, za którym kryje się lęk przed ujrzeniem swojej podobizny, siebie w całej okazałości. Maria niespodziewanie spotyka drugą siebie, Mariannę, która używa tych samych perfum, butów, ma dzieci noszące te same imienia co dzieci Marii, podobnie poznała męża itd. W pokoju 212 spotkała swoje odbicie 3D. Motyw odbicia lustrzanego pojawia się w drugim opowiadaniu, którego zakończenie zrobiło na mnie silne wrażenie – Ślady. Rozpoczyna się zdaniem „Nieprawda, że się pamięta wigilie” [s. 91], które automatycznie skłania czytelnika do przypominania sobie wszystkich wigilii swojego życia, by potwierdzić bądź zanegować to stwierdzenie. Kończy się wręczeniem przez żonę prezentu wigilijnego mężowi, który jest następstwem tego, co zauważyła w odbiciu witryny sklepowej. Możliwości interpretacyjnych, jakie kryją się za treścią tego demaskatorskiego gestu „zawieź jej”, czym żona informuje, że wie o jego zdradzie, jest wiele. To może oznaczać: „wiem, widziałam, wynoś się” albo „rozumiem i przebaczyłam…” Gest matki, który jednocześnie może wyrażać, że swoją niezależność, w przeciwieństwie do jej rywalki, jednak równocześnie, jeśli zmusiła swojego męża do odejścia, skazała się na pewną samotność. Podobnie jak w opowiadaniu Daleko, chciałoby się poznać dalszy ciąg, coś, co by zaprzeczyło temu dramatycznemu przeczuciu czytelnika, że kroki ojca na śniegu to ostatnie ślady jego obecności w życiu małej bohaterki.
Wydaje mi się, że siła krótkiej formy prozatorskiej tkwi w przekazie, który jest zwięzły, ale jego wyrażenie wzbudza mocniejsze emocje u czytelnika niż rozbudowana, dotycząca wielu problemów powieść. Opowiadanie to pewna esencja, która za bardzo rozcieńczona potokiem zbędnych słów może przybrać nudną, pozbawioną smaku postać. Większość opowieści Zośki Papużanki jest dobrze wyważona. To utwory, których lektura nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z przemyślanym sposobem operowania językiem, chyba na tym polega „literackość” tekstu. Napisałam, że większość, bo jak w każdym zbiorze, tak i tutaj trafiają się słabsze dziełka, po których nie zostaje nic, tak jakby w ogóle nie istniały albo wydają się przegadane, np. Demerara, sprawiająca wrażenie fragmentu wyrwanego wprost z jakiegoś babskiego czytadła.
Jeśli chodzi o krótkie formy, to te literackie lubiłam bardzo od zawsze, a i do filmowych się ostatnio przekonałam, po tym jak obejrzałam kilka bardzo dobrych rumuńskich krótkometrażówek. Wręcz oglądało mi się je lepiej, bo były takie „na jeden chaps”, a przy moich deficytach czasu (i problemach z koncentracją) mam ogromny problem znaleźć wieczór na tyle luźny, by obejrzeć film długometrażowy w całości – najczęściej dzielę i kończę następnego dnia. W opowiadaniach to w zasadzie też jest wygodne, bo można cały utwór pochłonąć za jednym posiedzeniem, i nie ma problemu z wciąganiem się na nowo w literacki świat, kiedy kolejny raz bierzemy książę do ręki; wszystko ma swoje plusy i minusy :).
Bardzo podobają mi się Twoje analizy opowiadań Zośki, sama jeszcze nie miałam chwili, by się nad nimi na spokojnie zastanowić, ale Twoje interpretacje bardzo do mnie przemawiają. Choć ja jestem z tych, którzy raczej dopatrują się pozytywnych zakończeń (mimo że te negatywne mają zdecydowanie większą moc i na dłużej je zapamiętujemy), więc jeśli autorka zostawia jakąś furtkę interpretacyjną, to w optymistyczny sposób z niej korzystam :). I nie zgadzam co do „Demerary” – mnie się bardzo to opowiadanie podobało, za dowcip, za ironię i za świetne operowanie językiem. Prawda, że sceneria jest jak z babskiego czytadła, ale na próżno w czytadłach szukać tak barwnego stylu i tak trafnego wbijania szpileczki (w potrójne koło ratunkowe ;)).
Zamiast krótki filmów wolę obejrzeć vlogi, ale poza nimi zdarza mi się obejrzeć ciekawe short films, za jednym razem obejrzę ich kilka, niemniej pełne metraże zawsze u mnie będą preferencją.
Dziękuję za docenienie moich interpretacji, bo człowiek pisząc je, nigdy nie jest pewny, czy pisze z sensem i czy są one dla kogoś z zewnątrz zrozumiałe.
Co do „Demerary”, ten dowcipny i ironicznych charakter kojarzył mi się z obyczajówkami, które mają być nie tylko przyjemną lekturą, ale też zabawną. Mnie jednak rozczarowała tym najbardziej, że kwalifikuje się do tekstów szczególnie mnie interesujących ze względu na kulinarny temat – przy umiejętności operowania językiem i metaforami Papużanki, dostrzegam tu niewykorzystany potencjał na metafory jedzeniowe, których obecność usatysfakcjonowałaby bardzo. Wiem, że do tego utworu będę wracać niejednokrotnie w przyszłości, może z czasem docenię go, albo wręcz przeciwnie.
Jeśli wymienione przez Ciebie opowiadania wywarły na Tobie tak silne emocje to faktycznie „siła krótkiej formy prozatorskiej tkwi w przekazie”. Istnieje wiele zbiorów opowiadań, które biją na głowę dłuższe formy i „Świat dla ciebie zrobiłem” jest jedną z nich. Świetna recenzja – takie czytamy z największą przyjemnością i z taką samą będziemy do Ciebie wracać! 🙂
Dziękuję! 🙂