Reżyseria: Woody Allen
Mam mieszane uczucia względem tego filmu. Ubawiłam się przednio, a jednak było sporo niedociągnięć na podstawie, których można stwierdzić, że Allenowi wiek nie służy. Ze czterech dziejących się równolegle wątków jeden był ciekawy i sensowny, a przy tym najśmieszniejszy. To wątek, w którym pojawia się sam Woody Allen w roli ojca Hayley, amerykańskiej turystki, która w Rzymie poznała atrakcyjnego Włocha, Michelangelo. Z racji tego, że oboje postanowili wziąć ślub, Hayley zaprasza rodziców do Włoch, by poznali rodzinę narzeczonego. Woody Allen jako Jerry od pierwszej sceny rozśmiesza widzów swoją gestykulacją oraz świetnymi tekstami. Spotkanie dwóch rodzin obfituje w mnóstwo komediowych scen wykorzystujących zawód przedsiębiorcy pogrzebowego Giancarla (Fabbio Armiliato), który pod prysznicem wyśpiewuje arie głosem na miarę dobrego śpiewaka operowego. Jerry jako muzyk na emeryturze pragnie zrobić z niego gwiazdę opery, aby jak twierdzi jego żona-psychoanalityk, nie zostać emerytem. Okazuje się, że poza kabiną prysznicową Giancarlo śpiewa fatalnie, więc cóż przychodzi do głowy reżyserowi, który wystawił „Toscę” w budce telefoniczne oraz „Rigoletto”, gdzie wszystkie postacie są przebrane za białe myszy… Nie, nie mylicie się. Gazety po wystawieniu „Pajacy” z Giancarlem nazwali Jerry’ego l’imbecille. Przy tym wątku mało nie zjechałam z fotela ze śmiechu.
Gorzej z innymi wątkami. Chyba najbardziej żenujący i nie trzymający się kupy był wątek z Monicą, graną przez Ellen Page, oraz architektem, który ni stąd ni zowąd pojawił się w życiu Jacka (Jesse Eisenberg). Jack spotkał Johna przypadkiem i zaprosił go na kawę do siebie. Dziewczyna Jacka po przywitaniu zaczęła rozmowę na temat przyjaciółki, którą porzucił chłopak i w związku z tym przyjeżdża do Rzymu. Uważam to trochę nie na miejscu, by o prywatnych sprawach rozmawiać przy gościu. Mało tego! John komentuje to, a także ostrzega Jacka przed zakochaniem się w Monice. Towarzyszy on przy odbiorze z lotniska i przez cały pobyt Monici w Rzymie, po czym Jack odprowadza Johna, który stwierdził, że musi już wracać do żony. Ot, tak opuścił żonę na kilka dni?! Nie wiadomo, czy John odgrywał rolę anioła stróża Jacka, którego widzieli i słyszeli wszyscy w jego otoczeniu? Kompletne nieporozumienie i żenada.
Zabawnym, ale też kompletnie niezrozumiałą była historia Leonarda Pisanello, który pewno dnia został sławny. To miała być chyba jakaś parodia sław celebrytów, którzy są znani za nic, a o których życiu chcą wiedzieć wszystko, począwszy od rodzaju chleba tostowego, przez kolor slipek, preferencje przy goleniu i strzyżeniu na oczku w rajstopach jego żony. Trwało to do pewnego dnia, kiedy przerzucili się na niejakiego Aldo Romano. Puentą tego może być taki idiotyzm, że lepsza męcząca sława niż jej brak.
I czwarta historia, która też należy do żenujących, ale niektórych ludzi tego rodzaju humor śmieszy. To wątek z Penelope Cruz, która wprowadza zamieszanie w pewnym młodym małżeństwie. A to wszystko za sprawą Milly, która postanowiła pójść do fryzjera, a po drodze się zgubiła. Została odnaleziona przez ulubionych aktorów, a z jednym z nich (obleśnym do potęgi, przypominającym mi jedną znajomą i bardzo nielubianą osobę, więc podczas scen z Antonio Albanese chowałam głowę w kubek po popcornie) poszła na lunch, który zakończył się w pokoju aktora. Penelope Cruz odgrywała rolę prostytutki, którą mylnie została przez wujostwo nieśmiałego Antonio odebrana jako żona. Mniej lub bardziej zabawnych następstw tej pomyłki można się spodziewać.
Reasumując jest to dobra komedia, która spełnia oczekiwania swojego gatunku, bowiem humoru nie brakuje. Scenariusz jest fatalny, wątki niespójne i często bez sensu, poza jednym, w którym znakomicie odgrywa rolę Woody Allen. Film zyskuje przez rzymską scenerię, podobnie uroczą jak w O północy w Paryżu. Klimat podkreślony jest znanymi, włoskim przebojami. Poziom gry aktorskiej jest bardzo nierówny, jak jednych można było podziwiać, to na niektórych nie dało się patrzeć bez irytacji. Czy można go polecić? Jak ktoś oczekuje niedopracowanego rozrywkowego sensu to proszę bardzo.
Ocena: 6,5/10
PS. Chyba będę musiała obejrzeć jakieś stare filmy Allena, by poznać to, z czego tak naprawdę słynie. Mam nadzieję, że humor mi się udzieli równie dobrze jak przy Zakochani w Rzymie.
Allena kocham, ale faktycznie ten film miewa naiwne i dziwne momenty, trochę taki na siłę.