Wiem, że niniejszym wpisem przybiję sobie gwóźdź do trumny, ale jak mam rozpływać się w zachwytach nad filmem, który mnie rozczarował.
Początkowo byłam zdziwiona nagrodami i nominacjami dla tego filmu, który nie ma klimatu „oscarowego” (wiem, że jeszcze nie było nominacji do tej nagrody, ale chodzi mi o tę aurę, charakterystyczną, dla tych docenianych filmów). Jednak po chwili stwierdziłam, jaki inny materiał lepiej wpisuje się w schemat nagradzanych filmów. Akcja dzieje się niedługo po wojnie – a przecież co drugi film około wojenny jest typem na Oscara. Bohaterką jest dziewczyna wychowująca się w sierocińcu u sióstr i poszukująca rodziców – chyba nie tylko mnie nasuwają się skojarzenia z ubiegłoroczną Tajemnicą Filomeny i masą innych podobnych filmów. A kiedy okazuje się, że rodzicami Idy byli Żydzi, wokół których zawsze krąży tajemnicza i kontrowersyjna historia – to chyba już wiadomo, dlaczego ten film tak bardzo zainteresował krytykę filmową. Dodać do tego statyczny, czarno-biały obraz, dobrych aktorów (Agata Kulesza i Dawid Ogrodnik) oraz długie pełne ciszy sceny sprzyjające refleksji – nagrody filmowe mamy w kieszeni.
Dlaczego film mi się nie spodobał? Bo tam naprawdę nic się nie dzieje. Cisza jak makiem zasiał. Lubię kino studyjne, ale tu myślami zaczęłam odchodzić poza ramy fabularne filmu. Bohaterowie szukają tropów rodzinnych prowadzących do prawdy potwierdzającej ich tożsamość. Chyba w geście bezradności, ciotka postanowiła poszukać śladów przeszłości jej rodziny za oknem. No cóż, po drugiej stronie życia z pewnością znajdzie odpowiedzi na pytania, które tu na ziemi pozostaną przemilczane. Swoją drogą ta scena była nie tyle dramatyczna, co zaskakująca i dezorientująca. Przez długą chwilę wpatrywałam się w okno i zastanawiałam się, czy to już koniec, czy to tylko próba przykucia uwagi widza.
Na pewno to okno wyzwoliło tytułową Idę, która zgodnie z moimi przewidywaniami postanowiła zasmakować „prawdziwego życia”. Nie jestem przekonana, czy to było konieczne, ale na pewno było banalne. W końcu to typowe, że „święta” dziewczyna, bo samobójczej śmierci kogoś bliskiego zaczyna pozwalać sobie na rzeczy, którymi dotychczas gardziła. Pali, pije, tańczy, uprawia seks. Przyznaję, że zaskoczyła mnie końcówka, sugerująca, że „wyzwolenie” było tylko wybrykiem, odreagowaniem na przykrą wiadomość, a nie bramą na nowy sposób życia, który Idę rozczarował.
Historia nie jest w żaden sposób ani nowatorsko opowiedziana, ani sama w sobie oryginalna. Rozwinięcia wątków są zaskakująco banalne i przewidywalne dla filmów z niższej półki. Doprecyzuję, że ta zaskakująca przewidywalność wynika z tego, że kiedy oczekuje się filmu wysokich lotów, takie przewidywalne rozwiązania nie powinny mieć miejsca. Atutem są piękne ujęcia, ale to za mało, by filmem się zachwycać.
Ocena: 5/10
Mam bardzo podobne przemyślenia co do tego filmu. Zawiodłem się całkowicie po obejrzeniu. Może spowodowane to było tym, że wszyscy trabili dookoła jaki to wspaniały film i miałem o nim troszkę inne wyobrażenie