Negatywne opinie ten film zawdzięcza niefortunnemu tytułowi, który od razu nastawia widza, że pozna dokładnie sylwetkę tytułowej bohaterki. A widać wyraźnie, że nie taki był zamysł reżyserki. Maria Skłodowska-Curie (a właściwie Curie-Skłodowska, bo za mąż wyszła we Francji, gdzie nazwisko męża jest przed panieńskim) nie jest biograficzną historią od narodzin do śmierci. To byłoby niemożliwe do zrealizowania, wówczas życie dwukrotnej noblistki zostałoby ukazane powierzchownie. Wtedy moglibyśmy zarzucić produkcji, że jest o wszystkim, czyli o niczym. Film Marie Noelle jest konsekwentnie przemyślany. Dwie nagrody Nobla wyznaczają ramy czasowe akcji, tak więc skupiono się na konkretnym, być może najważniejszym etapie życia polskiej chemiczki.
To jest czas, w którym Maria rodzi drugą córkę, traci męża, walczy o przejęcie jego katedry, zaczyna wykładać na Sorbonie i nawiązuje romans z Paulem Langevinem. Tak można opisać fabułę w punktach. Marie Noelle pokazała noblistkę od strony emocjonalnej. Poznajemy Skłodowską-Curie jako zakochaną w swoim mężu Pierre Curie. Ta miłość i chemia (w metaforycznym i dosłownym rozumieniu), która ich łączy, aż wylewa się z ekranu. To wspaniały związek dwojga ludzi, których łączy nie tylko wzajemna fascynacja erotyczna, ale też pasja. Szczególnie to podkreśla jedna nocna scena w łóżku, kiedy oboje leżą w łóżku, a Pierre pyta Marie, czy chce. Ona się zgadza i cichutko, niczym kochankowie żyjący w sekretnym związku wymykają się do pracowni by podziwiać świecące pierwiastki. I to jest przepis na udany związek (choć to bynajmniej nie oznacza, że długotrwały). Wydaje mi się, że głównym tematem tego obrazu jest pokazanie, że mężczyznę i kobietę powinno łączyć coś więcej niż zauroczenie wyglądem, udany seks – co jak wiadomo, trwać wiecznie nie będzie. Kiedy obserwujemy szczęśliwe małżeństwo państwa Curie, po przeciwnej stronie mamy związek Langevinów, gdzie on jest zaangażowanym naukowcem, niechętnie spędzający czas z rodziną, ona panią domu, która żąda od męża rezygnacji z pasji na rzecz lepiej płatnej pracy w przemyśle. W tym małżeństwie nie ma szans na porozumienie. Z podobnych powodów trudne są związki lekarzy z nie-lekarzami, bo partner/ka oczekuje od drugiej połówki większego zaangażowania w rodzinę niż w pracę, której charakteru do końca nie zna. Z tego powodu też kilka lata po śmierci Pierre’a Curie dochodzi do romansu między Skłodowską-Curie a Langevinem, bo Maria, jak zapewnia w swoich wyznaniach Paul, oferuje mu to, czego nie może dać żadna inna kobieta. Miał rację, drugiej takiej inteligentnej kobiety w tamtych czasach spotkać nie było łatwo.
To, co w związku Paula i Marii jest najciekawsze to ich dialogi, które brzmią jak deja vu. Maria nieświadomie powtarza Paulowi to, co jakiś czas temu powiedziała Jeanne Langevin: „zerwij z nią, ona ciebie wykorzystuje”, Z kolei Paul za Pierrem wypowiada: „co ja bym bez ciebie zrobił”. Końcówka filmu to kolejne potwierdzenie, że historia toczy się kołem. Z jednej strony kolejny związek Paula i Marii przypomina poprzedni, z drugiej, o czym dowiadujemy się już w końcowych napisach, Irene Curie powtarza sukces matki, wracając do Sztokholmu po swoją nagrodę Nobla, natomiast wnuczka Curie wychodzi za wnuka Langevina. Czy na tym powtarzające się koleje losu rodziny Curie się kończą? Jestem pewna, że nie.
Dlatego uważam, że Marie Noelle miała konkretny pomysł na film, tylko tytuł może powinien bardziej podkreślić miłosny charakter, by nie nastawiać widzów na kompleksowy portret noblistki. Ale czy to pierwsza taka sytuacja, kiedy tytuł filmu jest niefortunnie dobrany? W rzeczywistości mamy do czynienia z kolejną historią o miłości oparta na faktach. Osoba Skłodowskiej-Curie jest tu przede wszystkim wabikiem. I to może wielu widzów rozczarować. Mnie natomiast zafascynowała postać chemiczki, która choć przez niektórych była oceniania jako zimna kobieta, była to postać kochająca życie. Z pasją oddawała się chemii, pokochanym mężczyznom, a także dzieciom, którym zaszczepiła zainteresowanie zjawiskami fizycznymi i chemicznymi. W żadnym wypadku nie określiłabym tego filmu jako mdłego czy nudnego. Tu się dzieje bardzo dużo (ale nie za dużo), jest emocjonalnie, co zawdzięczamy nie tylko tytułowej postaci granej przez Karolinę Gruszkę, ale też różnorodnym i barwnym postaciom męskich naukowców (na czele z Albertem Einsteinem granym przez Piotra Głowackiego), od których zależą (częściowo, bo nikt nie przewidział drugiego Nobla) losy wybitnej kobiety. Film zachwyca także magicznymi ujęciami, których mglistość, niewyrazistość sprawia wrażenie, jakbyśmy za pomocą starego albumu z wyblakłymi zdjęciami przenieśli się w czasy Marii Skłodowskiej-Curie.
Ocena: 7,5/10